Choć sytuacji Grecji z „dramatycznej” robi się „dramatyczniejsza”, inwestorzy z Nowego Jorku nadal nie przejmują się kłopotami Europejczyków. Tak chyba należy interpretować półprocentowe spadki S&P500 i Dow Jonesa.


Podczas gdy w Atenach rosną kolejki przed bankomatami, unijni potylicy i technokraci nasilają nacisk na greckie władze. Przedstawiciel Trojki twierdzą, że ten weekend to praktycznie ostatnia szansa, aby Grecja uległa i zgodziła się na reformy gospodarcze i oszczędności budżetowe w zamian za nowych pożyczek 7,2 mld euro potrzebnych na spłatę długów wobec MFW i EBC.
Problem w tym, że Grecy nie chcą się poddać. A przynajmniej nie bez walki. Jeśli nikt nie ustąpi, to w poniedziałek greckie banki mogą nie zostać otwarte. Póki co rękę do Grecji wyciągnął Europejski Bank Centralny, który (to niepotwierdzone oficjalnie informacje) zgodził się na zwiększenie awaryjnych linii kredytowych dla greckich banków 1,8 mld euro. Tyle Grecy mogli wyciągnąć z banków tylko w piątek.
Dziwi jedynie to, że na rynkach finansowych nie widać nawet cienia paniki. Co najwyżej lekki niepokój: eurodolar przestał umacniać się wobec dolara, a niemieckie obligacje 10-letnie już nie tanieją. Na plusie było też większość europejskich giełd w tym parkiet w Atenach (+0,57%). Co ciekawe, DAX stracił 0,54%. Może to nic dziwnego, bo po weekendzie może się okazać, że niemieccy podatnicy stracili 56 mld euro „zainwestowane” w Grecji w ramach trzech bailoutów.
Flegmatycznie reagowali też gracze z Wall Street: Dow Jones stracił 0,56%, S&P500 0,53%, a Nasdaq 0,31%. We wszystkich trzech przypadkach piątkowa sesja zakończyła się w pobliżu historycznych maksimów. Najbliżej nominalnych rekordów wszech czasów był Nasdaq, który swój historyczny szczyt 5(143.27 pkt.) ustanowił w czwartek.
Krzysztof Kolany


























































