
Rozdajemy najlepszą pracę na świecie - dumnie twierdzą władze Australii. Jednak wiza, jaką chciałoby dostać wielu Polaków, trafia tylko do doświadczonych specjalistów. Standard życia tu jest wysoki, zarobki również.
Kryzys? – Jaki kryzys? – pyta mieszkająca w Sydney Polka Anna Dollow*.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Dostać wizę do Australii - trudna rzecz?
Anna Dollow: Powiedziałabym, że bardzo trudna. W naszym przypadku zajęło to około 2 lat. Organizacja dokumentów, pieczątek, badań, egzaminów – nie było końca. Staraliśmy się o pobyt na stałe (permanent resident visa), może dlatego musieliśmy czekać aż tak długo. Innej wizy nie braliśmy pod uwagę.
"W Australii nie odczuwa się kryzysu finansowego", fot. Thinkstock
Nie chciałam usłyszeć po paru latach pobytu w Australii, że wiza dobiega końca i nie przedłużą nam jej. Nie chcieliśmy ryzykować, szczególnie mając dwójkę dzieci.
Jakie kryteria trzeba było wtedy spełniać, żeby teoretycznie na taką wizę zasłużyć?
Z tego, co pamiętam, najważniejsze to doświadczenie w pracy. Mimo że mój mąż jest Brytyjczykiem, to i tak musiał zdawać egzamin z języka angielskiego. Wiek nie mógł przekraczać 45 lat. Do tego wymaganie niekaralności przez ostatnich 10 lat. Potrzebny też był sponsoring i badania lekarskie. Kryteria dosyć często się zmieniają, więc nie jestem pewna, jakie wymagania obowiązują dzisiaj.
Same formalności wspomina Pani jako męczące?
Może nie tyle męczące, co bardzo stresujące. Do samego końca nie wiedzieliśmy, czy dostaniemy wizę, czy nie.
Wiadomość o tym, że Australia zaprasza otrzymaliście niedługo po rozpakowaniu się w Afryce, do której zresztą przenieśliście się… z Wielkiej Brytanii.
Czekając na odpowiedź co do wizy ponad rok, mój mąż z dnia zaproponował wyjazd na rok albo nawet i stałe do Kapsztadu. Zgodziłam się w pięć sekund. Spakowaliśmy walizki i po pożegnaniu się z rodziną polecieliśmy do RPA. Po czterech miesiącach od przyjazdu do Afryki nasza wiza do Australii została zaakceptowana. Byliśmy bardzo szczęśliwi, jednak nie chcieliśmy tak od razu pożegnać się z Południową Afryką. Postanowiliśmy zostać w Kapsztadzie przez parę następnych miesięcy, a później znowu pakowanie i wyjazd na stałe do Sydney.
Wiadomo było, że z Australii nie zrezygnujecie?
Nie, dla nas nie było innego wyjścia. Mimo że zakochałam się w Kapsztadzie od pierwszego wejrzenia, to w głowie od dawna miałam tylko Sydney. W RPA życie jest inne pod względem bezpieczeństwa. Mieszkaliśmy w domu, który miał ogrodzenie pod napięciem, mieliśmy alarm na zewnątrz i wewnątrz domu, tak na wszelki wypadek. Dużo się słyszy o przestępstwach w RPA. My jednak nie zostaliśmy okradzeni, więc może tak do końca źle tam nie jest. (śmiech)
"Problemy są wszędzie, ale w Australii nie widać ich gołym okiem", fot. Thinkstock
Kapsztad to niesamowicie piękne miasto i gdyby nie przestępstwa, to na pewno rozważalibyśmy pobyt na stałe. Południowa Afryka była dla nas przygodą i oderwaniem się od codzienności.
Dlaczego Australia kusiła tak mocno, chociaż wszystko trzeba było tam zaczynać od zera? Bez mieszkania i bez pracy.
Mimo że nigdy wcześniej nie byliśmy w Australii, to wiedzieliśmy, że właśnie Sydney jest miejscem dla naszej rodziny. Będąc jeszcze w Londynie, często oglądałam programy o Australii. Z niecierpliwością czekałam na każdy odcinek "Wanted down under" - programu, w którym brytyjska rodzina leciała na 2 tygodnie do Australii i tam miała podjąć decyzję o pozostaniu w Oz lub powrocie do Anglii. Prawie w 100% przypadków padała odpowiedź: zostajemy. Plaże, ocean, słońce, przepyszne jedzenie, niesamowici ludzie, dobra praca i dobra płaca każdego potrafią przekonać, że Australia to raj na ziemi.
Łatwo było mężowi znaleźć pracę? Oczekiwania wobec pracowników albo standardy rekrutacji są tu inne niż w Europie?
Słyszałam, że w Australii dostać pracę jest o wiele łatwiej niż w Europie, ponieważ nie ma aż takiej konkurencji wśród kandydatów. Najważniejsze dla Australijczyków jest, tak jak w Polsce, właśnie doświadczenie.
"Sydney jest nadal atrakcyjne, ale więcej pracy niż tutaj znajdzie się na przykład w Perth", fot. Thinkstock
Mój mąż, będąc jeszcze w RPA, dostał propozycję otwarcia własnego biznesu w Sydney. Byliśmy więc w bardzo komfortowej sytuacji od samego początku.
I to Sydney Wam pasowało?
Tak. Nie chciałam mieszkać w żadnym innym mieście. Mieszka tam rodzina mojego męża, więc to było dla nas głównym powodem osiedlenia się w tym właśnie niesamowitym mieście.
Fakt, że nie Sydney, a Canberra jest stolicą Australii to chyba jedno z największych zaskoczeń na lekcjach geografii. Gdyby na chwilę zapomnieć o zlokalizowanych w Canberze urzędach, można by powiedzieć, że mentalnie stolicą jest właśnie Sydney?
Tak mi się wydaje.
Właśnie w Sydney, a nie w Canberze znajduje się też australijska giełda, a giełda przyciąga biznes. Miasto jest wciąż atrakcyjne jako rynek pracy czy już trochę przeinwestowane, na etapie, kiedy gołym okiem widać trawiące je problemy?
Problemy są wszędzie, ale w Australii nie widać ich gołym okiem. Sydney jest nadal atrakcyjne, ale więcej pracy niż tutaj znajdzie się na przykład w Perth. Wszyscy chcą mieszkać w Sydney, co powoduje większą konkurencję i walkę o pracę. Tymczasem rząd bardzo promuje i zachęca emigrantów do zamieszkania właśnie w Perth.
Ktoś nam kiedyś powiedział, że przy wypełnianiu dokumentów o wizę, w pytaniu o wybór miejsca zamieszkania wpisując Perth, ma się większą szansę na dostanie wizy.
Kryzys dużo zmienił w realiach obu miast?
Jaki kryzys? (śmiech) W Australii nie odczuwa się kryzysu finansowego.
Nieruchomości drogie jak zawsze.
Australia jest chyba na 7. miejscu w rankingu najdroższych miejsc do życia na świecie. Porównując to do Anglii, RPA czy Polski mogę powiedzieć jedno – wszędzie ceny przewyższają swoją faktyczną wartość. Coraz mniej ludzi stać na kupno wymarzonego domu.
Źródło: Thinkstock
Dokąd tutaj uciekają mniej zamożni mieszkańcy?
Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, ale wydaje mi się, że większość zamożnych ucieka na zachód albo na obrzeża Sydney. Wiadomo, że dzielnice znajdujące się blisko miasta są droższe i tak naprawdę nie można tu kupić niczego za rozsądną cenę. Kellyville, Castle Hill, Mulgola, Campbelltown oferują większe domy za mniejszą cenę. Dużo osób jednak stara się pozostać w dzielnicach, w których są dobre szkoły i warunki do życia, wynajmując mniejsze mieszkanie, bo kupno domu to już tylko marzenie.
Którą część Sydney wybraliście i co zaważyło na wyborze?
Mieszkamy w dzielnicy o nazwie Seaforth na Northern Beaches. Dlaczego? Po pierwsze to bardzo spokojna dzielnica z dobrą reputacją, blisko oceanu, blisko rodziny, 20 minut od centrum miasta i – najważniejsze dla nas – Seaforth ma dobre, renomowane szkoły.
Zarobki w Australii pozwalają bez trudu ponosić mieszkaniowe koszty?
Zarobki w Australii w porównaniu do innych krajów są dosyć dobre, powiedziałabym nawet – bardzo dobre. Najniższa stawka za godzinę to jakieś 20 dolarów. Standard życia w Australii jest dość wysoki, ale pensje są takie, że pokrywają miesięczne wydatki – nawet te ekstra wydatki.
Pamięta Pani tę słynną akcję „Best Jobs in the World”? Nie była trochę przesadzona, oderwana od realiów?
Nie, nie wydaje mi się. W 2009 r. Australijczycy ogłosili konkurs na najlepszą pracę na świecie i taką pracę przekazali zwycięzcy. Zadaniem było pilnowanie jednej z wysp znajdujących się na terenie Wielkiej Rafy Koralowej. Wydaje mi się, że był to także dosyć udany chwyt reklamowy, który polegał na pokazaniu całemu światu jaka piękna jest Australia. Wielka Rafa to tylko jeden z siedmiu cudów świata. Australijczycy chcieli w ten sposób zachęcić turystów do odwiedzania krainy kangurów.
Coś Pani w ogóle tu przeszkadza? Prócz pająków, rzecz jasna.
Węże, krokodyle… (śmiech) Pająków jednak boję się najbardziej. Jest ich w Australii dużo i są wszędzie – w lasach, w ogrodach. Z reguły jednak nieszkodliwe. Najgroźniejsze to Redback i Funnel-web, których jeszcze nie miałam okazji poznać bliżej.
"Zarobki w Australii w porównaniu do innych krajów są dosyć dobre", fot. Thinkstock
Druga rzecz, której poważnie bałam się w Australii, to odległość od Polski. Latanie do kraju nie jest już tak łatwe, jak z Europy. Tęsknota za rodziną i przyjaciółmi jest ogromna, czasami nie do wytrzymania.
Dorobiliście się tu już własnego domu. To zwiastun pobytu na dłużej? Co by nie mówić, Australia wydaje się dobrym miejscem do życia dla rodzin z dziećmi.
Tak, od paru tygodni jesteśmy właścicielami pięknego domu i nie zamierzamy się już nigdzie przeprowadzać. Nie wiem, czy gdziekolwiek znalazłabym lepsze miejsce na wychowanie dzieci. Pogoda, plaża, parki, place zabaw – tutaj wszystko jest dostosowane pod dzieci. Do tego słońce i ocean. Dzieci więcej czasu spędzają tu na dworze niż w domu przed telewizorem. To pogoda sprawia, że z chęcią uprawiają sport.
A koszty utrzymania dziecka - co jest najdroższe?
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to przedszkola. Za dzień w państwowym przedszkolu trzeba zapłacić ok. 50 australijskich dolarów (AUD). W przedszkolach prywatnych płaci się nawet do 120 AUD. Rząd jednak zwraca połowę za przedszkola prywatne, jeśli obydwoje rodziców pracuje minimum 15 godzin tygodniowo. W Australii wszystko jest droższe niż w Polsce: samochody, domy, ubrania, jedzenie, restauracje i tak dalej.
A kiedy najbliższe zderzenie z polską rzeczywistością?
Niedługo odwiedzą nas moi rodzice, a my rodzinę w Polsce planujemy odwiedzić dopiero w następnym roku.
Znany jest już jakiś patent na tańsze podróże do Europy?
Z tego, co się ostatnio orientowałam, ceny biletów są dość wysokie, ale to dlatego, że odległość jest ogromna. Na bilet trzeba wydać ok. 5500 zł za osobę. Niewiele osób może pozwolić sobie na taki luksus.
"Pogoda, plaża, parki, place zabaw – tutaj wszystko jest dostosowane pod dzieci", fot. Thinkstock
Poza tym także odwiedzając Australię trzeba mieć odpowiednie kieszonkowe. Na przykład wejście do słynnego Taronga Zoo to dla 4-osobowej rodziny jakieś 300 zł, a to tylko jedna z atrakcji w Sydney.
Dziękuję za rozmowę.
* Codzienne życie w Australii Ania Dollow relacjonuje na swoim blogu. Jest również autorką książki, którą opublikowała na Amazonie.
