Po bardzo niekorzystnych danych o wrześniowej inflacji CPI nowojorskie indeksy w trakcie czwartkowej sesji przeszły z głębokich minusów na niemal 3-procentowe plusy, przerywając spadkową serię.


To miały być najważniejsze dane tygodnia. Wrześniowy raport o inflacji CPI w Stanach Zjednoczonych okazał się bardzo niekorzystny dla posiadaczy aktywów finansowych. Inflacja CPI spadła mniej, niż oczekiwano. A dodatkowo mocniej od oczekiwań wzrosła inflacja bazowa, która znalazła się na najwyższym poziomie od 40 lat. Więcej na ten temat napisaliśmy w tekście zatytułowanym „Amerykańska inflacja bazowa na nowym szczycie”.
Bezpośrednia reakcja rynku była podręcznikowa. Wyraźnie nasiliły się oczekiwania na jeszcze mocniejsze podwyżki stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. Doszło do tego, że rynek terminowy zaczął wyceniać szanse nawet 100-punktowej podwyżki na listopadowym posiedzeniu FOMC. Czwarta z rzędu „75-tka” jest już właściwie przesądzona. Teraz gra toczy się w zasadzie o to, czy Fed będzie musiał podnieść stopę funduszy federalnych powyżej 5%, aby okiełznać wyjątkowo wysoką i „upartą” inflację cenową w USA.
Rentowność 2-letnich obligacji Wuja Sama poszła w górę o miażdżące 18 punktów, w porywach sięgając 4,5% - czyli najwyższego poziomu od 15 lat. Mniej przekonane były 10-letnie Treasuries, których rentowność początkowo wzrosła do 4,06% (to nowe, 11-letnie maksimum), by jednak później obniżyć się do 3,95%. Na fali wyższych rynkowych stóp w USA początkowo zyskiwał też dolar. S&P500 rozpoczął czwartkową sesję spadkiem o 2% i wyznaczył nowe dno bessy, poniżej 3500 pkt.
Potem jednak stało się coś, co trudno wyjaśnić. Silne spadki szybko zmieniły się w jeszcze mocniejsze wzrosty. Finalnie S&P500 zakończył dzień na poziomie 3 669,86 punktów, czyli 2,6% powyżej środowego kursu zamknięcia oraz aż o 5,1% powyżej sesyjnego minimum! Zwrot ten nie był poparty jakąś konkretną informacją zmieniającą postrzeganie perspektyw rynku akcji. Można go co najwyżej tłumaczyć silnym wyprzedaniem rynku po serii sześciu spadkowych sesji z rzędu.
- Po prostu skończyli się sprzedający. Nie mam wątpliwości, że znaleźliśmy się na dnie lub blisko niego – odważnie ocenił Thomas Hayes z nowojorskiego Great Hill Capital cytowany przez agencje Reuters. Nasdaq poszedł w górę o 2,23%, do 10 649,15 pkt. Średnia przemysłowa Dow Jonesa zyskawszy 2,83% powróciła powyżej 30 000 punktów.
Nie zmienia to jednak faktu, że amerykański rynek akcji pogłębił dno bessy i jak na razie trudno mówić o jakimkolwiek punkcie zwrotnym. Od początku roku S&P500 spadł o niemal 23%, a Nasdaq oddał prawie 32%. Jeśli do końca grudnia coś się nie zmieni, to zapowiada się najgorszy dla Wall Street rok od pamiętnego krachu z 2008.
Warto też mieć świadomość, że w przeszłości amerykański rynek akcji zwykle nie wyznaczał dna bessy podczas szczytu inflacji i w sytuacji, gdy Fed podnosił stopy procentowe. Nowa hossa zwykle rodziła się dopiero, gdy Rezerwa Federalna obniżała koszty kredytu. Na taki „gołębi zwrot” Fedu póki co się nie zanosi.
Krzysztof Kolany