
Źródło: Thinkstock
Kilka godzin w pociągu do Warszawy. Nieważne skąd jadę, bo stąd wszędzie jest tak samo długo. Moja nie pierwsza i pewnie nie ostatnia podróż do stolicy. Tym razem zrealizuję marzenie. Przygotowywałem się długo i czuję, że w końcu uda mi się zdać egzamin na licencję maklera. Bez tego czuję się jak ekonomista niepełny, nieposiadający uprawnień do pracy w zawodzie, który jak żaden inny ma związek z ekonomią, kryzysem. Giełda jest źródłem inspiracji. Wielkich pieniędzy, wspaniałych inwestycji. Tutaj spotyka się biznes z polityką. Wszystko uzależnione jest od świeczek. To ile kosztuje benzyna, ile płacę za gaz, samochód. Od wyników na giełdzie zależą premie świąteczne, cena znicza, a nawet to w jaki sposób się tworzy i przestrzega prawa w Polsce. Chcę tu być, zarobić pieniądze a przy okazji postarać się zrobić coś dobrego dla całej gospodarki. Chociaż jej nie popsuć.
Jestem szczurem
Tym razem rezygnuję z gazety. Nie będę jałowo przeglądał internetu. Tablet to podstawa w podróży, atrybut człowieka nowoczesnego, człowieka sukcesu. W ręku trzymam regulamin giełdy wydrukowany w tanim ksero. Poczytam godzinę. Potem sięgnę po najnowszy Kodeks Spółek Handlowych. Teraz dodają je do prawie każdej gazety, ale ja specjalnie kupiłem sobie nowy z komentarzem jednego z najlepszych warszawskich profesorów prawa.
| »Przedstawiciele zawodów finansowych przeciw deregulacji |
Daruję sobie zadania z portfela. Nie mam na to już sił i czasu. Przez ostatnie trzy miesiące uczyłem się prawie codziennie. Walczyłem z proknastacją – nową chorobą XXI wieku, na którą zwykle cierpią leniwe korporacyjne szczury, do których niestety się zaliczam. Niestety, ale nie wyobrażam sobie bym mógł pracować gdzieś indziej. Moje łatwe trzy tysiące, w ustach zawsze brzmią jak pięć. Znajomi słyszą siedem. Może to polskie gawędziarstwo, ale wszyscy kłamią to ja też. Zrobię licencję i już nie będę musiał udawać, że mam grubszy portfel. Kto się przyzna, że zarabia grosze? Kim mam być? Na razie jestem szczurem. Zamykam oczy i w wyobraźni jestem bykiem lub niedźwiedziem, kupuję Buffeta, moje inwestycje owocują wynalazkami na miarę iPhone'a. Ostatni tydzień spędziłem na urlopie. Intensywnie wkuwałem na pamięć wszystko, co może mi się przydać na egzaminie.
Pociąg wjeżdża na peron. Niedawne kazamaty Dworca Centralnego błyszczą czystą bielą. Wielka mechaniczna gąsienica, chociaż wlecze się siedem godzin, tutaj wygląda co najmniej jak TGV. Moi współpasażerowie szybko kierują się do wyjścia. Przede mną stoi małe dziecko i bawi się swoim smartfonem. Kim są jego rodzice, że stać ich na takie drogie zabawki? Maklerami, przedsiębiorcami, urzędnikami? Wychodzę z pociągu.
Cisza przed burzą
Jestem ubrany w garnitur, mam czystą niebieską koszulę, srebrny zegarek i okulary, ale nie z grubą ciemną oprawką. Nie chce być postrzegany za zbyt nowoczesnego. Gentleman nigdy nie ubiera się modnie. Mój strój jest nieco konserwatywny, odpowiada mojemu charakterowi i poglądom. Taki niezdecydowany leming. Po prostu chcę by było normalnie, panował dobrobyt, ludzie żyli długo i bezpiecznie. Nie bije się o miejsce na schodach, czekam cierpliwie aż inne szczury zajmą swoje miejsce. Nie jestem lepszy od nich więc nie powinienem patrzeć z taką pogardą. Z drugiej strony sztuczny amerykański uśmiech jest chyba gorszy niż szczera odraza. Jest czas, zdążę się jeszcze spieszyć.
Daruję sobie taksówkę. Wsiadam do autobusu i jadę na Bobrowiecką. Mam być o 10:00. Egzamin zaczyna się o 11:00. Będzie trwać 180 minut. Za możliwość stania w szranki z własnymi marzeniami zapłaciłem 500 zł. Obliczam w pamięci – 2,77 zł za minutę. 120 pytań – każde kosztuje mnie 4,16 zł. Głupcze! A bilety do Warszawy, a catering, książki i czas! A koszt alternatywny? Jak chcesz mieć licencję to nie możesz ograniczać się jak dziecko z podstawówki. W kolejce do szatni widzę znajome twarze z poprzednich nieudanych sesji. Determinacja to zalążek sukcesu. Nie wiem, czy im kibicować, czy nie. Nie szukam tu kolegów. Chociaż to może błąd.
Za plecami rozmawia dwóch młodych gentlemanów, widziałem już ich wcześniej. - Co za ironia losu, tak nienawidzę wszelkich państwowych regulacji w gospodarce rynkowej, a sam staram się o jedną jako narzędzie mojej pracy – mówi niższy. - Licencje nie będą niedługo potrzebne, Gowin je zlikwiduje – mówi wyższy. - Ciekawe, czy to coś zmieni? Wątpię – dodaje. - Rynek się sam wyreguluje, będą prywatne certyfikaty, a licencje wydawane przez KNF dalej będą w modzie, bo mają rzeczywistą, wymierną wartość. To ekwiwalent wiedzy potrzebnej do wykonywania tego zawodu – przekonuje niższy. Niekoniecznie … - dodaje wyższy. Nie interesuje mnie to, przestaję słuchać.
Efekt klienteli i Jaś Fasola
Dostałem kalkulator, soczek i wafelka. Bułka z szynką i serem ratuje mi życie. Świnia jest dobra, ale trochę podejrzana. Wszystko wzorowo przygotowane, pełen profesjonalizm. Żeby tu być na 10:00 musiałem wstać o 2:00 w nocy. W pociągu nie miałem sił na jedzenie. Głód dopadł mnie w kolejce do toalety. Kawa z PKP, potem jeszcze jedna w Warsie. Gdyby nie adrenalina to prawdopodobnie czułbym się jak ośliniony zombie.
| »Jaką pensję jesteś w stanie udźwignąć? |
W końcu siadam. Ołówek i temperówka jest od KNF. Miałem długopis, wolę długopis. Komisja daje też kalkulator, żaden naukowy. Prosty, taki na zakupy. W takich chwilach zawsze boję się skończyć jak Jaś Fasola, który w jednym z odcinków również trafił na egzamin. Nieszczęśliwiec nie przeszedł pierwszej weryfikacji, która polega na sprawdzeniu, czy dostał pełny zestaw egzaminacyjny. Z koperty wyjął tylko czystą kartkę, nie zauważył, że jest jeszcze jedna z zadaniami. Za bardzo skupił się na wyciąganiu maskotek na biurko. Poczciwy głupiec. W mojej kopercie wszystko było jak należy. Sąsiedzi nie mają złotych bałwanków na stolikach. Bałwochwalstwo jest źle oceniane przez rynki. Szczęście na giełdzie to wynik procesów, które trzeba umieć w prawidłowy sposób wykryć, zdiagnozować i zarobić na nich. Tutaj wszyscy zdają sobie z tego sprawę, dlatego nikt nie wyciąga pluszaków, bo to nie one decydują o szczęściu. Zresztą, chyba nawet nie wolno. Egzaminator dał sygnał. Czy tym razem los się do mnie uśmiechnie?
Wbrew pozorom trzy godziny to mało czasu. Na jedno pytanie mogę poświęcić co najwyżej półtorej minuty. Pytania są różne. Z prawa, ekonomii, rynków finansowych, rachunkowości, tworzenia portfela, itd. W gruncie rzeczy trzeba wiedzieć wszystko. Na początek muszę odpowiedzieć co to jest strategia portfolio insurance. To umiem. Wiem też, co to jest efekt klienteli, uśmiech zmienności. Nie jest źle. Wycena opcji? Bułka z masłem, serem i szynką. Rozsądek podpowiada: byku, nie dziel skóry na niedźwiedziu. Regulamin giełdy znam, ale Kodeks spółek handlowych to moja pięta achillesowa. Trzeba uważać co się zaznacza, bo za dobrą odpowiedź dostaje się 2 punkty. Za złą dostaje się punkt ujemny. Brak odpowiedzi to zero punktów. Wniosek jest prosty – lepiej nic nie zaznaczać. Jak ryzykować? Jak zbudować sobie portfel pewnych odpowiedzi z właściwie rozłożonym ryzykiem na losowe strzały? Dynamiczne obliczenia, rachunek zysków i strat. Egzamin w końcu dobiega końca.
Wyścigi z Gowinem
Nie czuję się najlepiej. Stres w końcu odpuszcza, ale boję się, że oblałem. Sukces możliwy jest tylko na styk. Jadę na dworzec. Jeszcze tylko kilka telefonów. Do żony, do kolegi z pracy i brata. W pociągu po prostu zasypiam. Na wyniki nie muszę długo czekać. Następnego dnia są na stronie Komisji Nadzoru Finansowego. Z niecierpliwością studenta pierwszego roku klikam w odpowiedni link. Szukam swojego nazwiska. Oblałem, dwadzieścia punków za mało. Na 300 uczestników zdało mniej niż 40. Niedzielna kawa nie smakuje mi tak jak papieros. Marzenia spełnię za kilka miesięcy. Mówi się trudno, ale nie poddam się i mam nadzieję, że Gowin mnie nie ubiegnie.
Tekst został zainspirowany rozmową z osobą, która zdawała egzamin na licencję maklera.
Bankier.pl





















































