Kolejny miesiąc z rzędu inflacja w Polsce zaskakuje wyraźnie na plus. Przebiła już z impetem barierę 5 proc. i zmierza w kierunku 6 proc. W przyszłym roku powinna się obniżyć. Ale o ile?


To pytanie i stojące za nim różne odpowiedzi będą decydujące dla kierunku polityki pieniężnej. Sądzę, że nadzieje na znaczący i trwały spadek inflacji mogą być wygórowane.
Ze wstępnego szacunku GUS wynika, że w sierpniu ceny towarów i usług konsumpcyjnych w Polsce były średnio o 5,4 proc. wyższe niż przed rokiem i o 0,2 proc. wyższe niż w lipcu. Tak zwany konsensus rynkowy, pokazujący średnią z prognoz różnych instytucji finansowych, wynosił 5,1 proc. A projekcja inflacji Narodowego Banku Polskiego z lipca dawała tylko ok. 10 proc. prawdopodobieństwa*, że inflacja osiągnie taki poziom. Widać zatem jak bardzo dynamika cen zaskoczyła ekonomistów.
Co się stało? Nic konkretnego – szybciej od oczekiwań rosną ceny wielu towarów i usług. Nie jest to taka sytuacja, jak w USA, gdzie za gros niespodzianki inflacyjnej (tam inflacja też przekroczyła 5 proc.) odpowiadały ceny samochodów i paru innych kategorii.
Ale coś Polskę i USA łączy. Zarówno tu jak i tam ekonomiści debatują, czy podwyższona inflacja ma charakter przejściowy czy trwały. W mediach społecznościowych utrwaliły się już nawet nazwy obozów eksperckich – „team transistory” (obóz inflacji przejściowej) i „team permanent” (obóz inflacji trwale wyższej).
Za przejściowością wysokiej inflacji przemawia przede wszystkim przejściowy charakter niedoborów podażowych związanych z pandemią. Żyjemy w okresie nienaturalnego przechylenia wydatków konsumpcyjnych w kierunku towarów – to podbija ich ceny, podczas gdy jednocześnie ceny usług wcale nie maleją, bo wsparcie publiczne ratuje firmy przed upadkiem. Taka sytuacja powinna w końcu minąć, jak nie w 2022 r., to w 2023.
Za permanentnym charakterem obecnej inflacji przemawia zaś wzmożona presja płacowa, która może mieć długookresowy charakter. Polityka publiczna w czasie pandemii bardzo mocno promowała zatrudnienie i mogła trwale zwiększyć pozycję przetargową pracowników w relacji do pracodawców. Nazwałbym to ekonomią podgrzewanego kociołka, czyli filozofią, wedle której celowe rozgrzewanie gospodarki ma prowadzić do zwiększenia standardu życia i wzmożenia bodźców do innowacyjności wśród firm.
Który obóz ma rację? Niestety nie ma jednej odpowiedzi wspólnej dla wszystkich krajów. Ale powiedziałbym, że „team permanent” wydaje się mieć mocniejsze argumenty. Wprawdzie inflacja nie powinna przez wiele lat przekraczać 5 proc., ale podejrzewam, że będzie w ciągu pięciu lat średnio wyższa niż cel inflacyjny banku centralnego. Mówiłem to zresztą niemal od początku pandemii – ceną za ratunek firm przed upadkiem i pracowników przed bezrobociem musi być podwyższona inflacja. I jest to cena warta poniesienia. Ale jednocześnie na taki scenariusz banki centralne będą musiały reagować podnoszeniem stóp procentowych, by zapobiec nadmiernym odchyleniom inflacji. I wiele z nich już to robi, a nasz NBP dołączy pewnie pod koniec tego roku.


Żeby pokazać możliwe dalsze ścieżki inflacji w Polsce, przyjąłem różne założenia odnośnie miesięcznych zmian cen – pokazane są one na wykresie. Pomysł na takie zaprezentowanie możliwych ścieżek zaczerpnąłem od ekonomisty Arkadiusza Balcerowskiego. W jednym scenariuszu zakładam, że ceny będą z miesiąca na miesiąc rosły w takim tempie jak średnio w ostatnich trzech miesiącach (po oczyszczeniu z sezonowości), choć z nieco niższą dynamiką cen paliw. W drugim scenariuszu miesięczna zmiana cen jest w każdym miesiącu taka jak w analogicznych miesiącach lat 2019-20, czyli w okresie podwyższonej inflacji (czyli na przykład we wrześniu wzrost cen wobec sierpnia wyniesie tyle, ile średnio we wrześniach poprzednich dwóch lat). A w trzecim scenariuszu – dla odmiany – latami referencyjnymi są 2017-18, czyli okres niskiej inflacji.
Scenariusze pokazują, że na koniec tego roku inflacja roczna (czyli zmiana cen rok do roku) może wynieść 5,5-6,5 proc., ale do lata 2022 r. obniży się do 3-5 proc. Wiele zależy od tempa wzrostu gospodarczego i szybkości odrabiania strat po pandemii. Im wyższy wzrost, tym szybszy spadek bezrobocia, wyższe płace i wyższa inflacja. Duże znaczenie będą miały też oczywiście zmiany cen surowców (rolnych i energetycznych) oraz zmiany regulacyjne dotyczące podwyżek cen energii w Polsce. Ale wpływ tych czynników powinien się zerować po kilku kwartałach, bo zmiany cen obniżają wzrost gospodarczy w Polsce (poprzez obniżenie realnych płac) i w dłuższym okresie też inflację.
Losy stóp procentowych w Polsce zależą od tego, czy listopadowa projekcja NBP pokaże ścieżkę inflacji bliższą górnej czy dolnej z tych ścieżek pokazanych przeze mnie. Wydaje mi się, że będzie ona bliżej górnej granicy i dlatego bank centralny podniesie koszt pieniądza.
*Jest to mój szacunek na podstawie odczytu tzw. wykresu wachlarzowego