Środa na rynku walutowym nie przynosi zmiany nieubłaganego trendu. Złoty pozostaje słaby, a w górę idą przede wszystkim notowania dolara. Nadziei na znaczne umocnienie polskiej waluty, póki co nie widać.


Po 09:45 kurs euro kształtował się na poziomie 4,65 zł. Oznacza to, że w ciągu tygodnia europejska waluta podrożała o 5 groszy, zaś w ciągu miesiąca o 9 groszy. Dla pełnego obrazu dodajmy, że rok temu euro kosztowało 4,48 zł, co i tak było wysokim poziomem na tle przedziału 4,20 – 4,30 zł, do którego mogliśmy się przyzwyczaić przed pandemią.
Sił nie traci również kurs dolara. Amerykańska waluta, wzmocniona wczorajszymi dobrymi danymi z gospodarki (więcej w artykule „Mocne sygnały z Ameryki. Dolar odjeżdża reszcie świata”), kosztuje dziś przed południem blisko 4,11 zł.
Z globalnego punktu widzenia najważniejszym trendem na rynku walutowym jest spadek notowań EUR/USD. Jedno euro kosztuje obecnie 1,131 dolara, a w porannych notowaniach rynek wyznaczył nowe lokalne minimum na poziomie 1,127 dolara. Dla porównania, jeszcze tydzień temu EUR/USD sięgał poziomu 1,16, zaś na początku roku dobijał nawet do 1,235 dolara.
Narracja wokół głównej pary walutowej pozostaje niezmienna – rynek wierzy, że amerykańska Rezerwa Federalna (tym bardziej wyposażona w lepsze od oczekiwań dane z gospodarki) zacznie normalizować politykę monetarną i podnosić stopy procentowe szybciej niż Europejski Bank Centralny, który póki co nie zdradza takich zamiarów. Warto dodać, że inflacja w USA sięga 6,2 proc., podczas gdy w strefie euro wynosi 4,1 proc.
W środowe przedpołudnie frank szwajcarski utrzymuje się powyżej 4,41 zł wobec wczorajszego maksimum na poziomie 4,43 zł. W szerszym horyzoncie helwecka waluta jest najdroższa od pamiętnego „frankogeddonu” ze stycznia 2015 r. Wtedy jednak mieliśmy do czynienia z chwilowym wystrzałem (i późniejszą stabilizacją), obecny poziom to efekt wyraźnego trendu zapoczątkowanego jeszcze w 2018 r., gdy w dołku CHF kosztował niewiele ponad 3,5 zł.
Na szczególną uwagę zasługuje dziś kurs funta. Brytyjska waluta drożeje do 5,52 zł po tym, jak urząd statystyczny ONS ogłosił, że inflacja w Zjednoczonym Królestwie sięgnęła w październiku 4,2 proc. To najwyższy wynik od 10 lat, który jeszcze bardziej zwiększa presję na Bank Anglii, który na początku listopada – wbrew przewidywaniom rynku – nie zdecydował się na zaostrzenie polityki monetarnej.
Mocny dolar to nie wszystko
Złoty, jako waluta kraju należącego do grona gospodarek rozwijających się (ang. emerging markets) w naturalny sposób słabnie, gdy globalni inwestorzy odzyskują wiarę w USA i chętniej lokują kapitał w aktywach dolarowych. Z historycznej perspektywy, gdy euro osłabia się wobec dolara, złoty traci jeszcze mocniej – taki scenariusz ponownie materializuje się na naszych oczach. Osłabienie złotego jest jednak mocniejsze od średniej dla naszego „koszyka”.
Ostatni wykres z serii. Na mocnym dolarze i wyższych stopach w USD traci całe uniwersum EM, ale w ostatnim czasie złoty ma wysoką "betę" (wrażliwość) względem koszyka EM. pic.twitter.com/NQzdHCWtbl
— Analizy Pekao (@Pekao_Analizy) November 16, 2021
Z tego powodu słabość złotego analizować należy także w kontekście krajowym. Dwie ostatnie podwyżki stóp procentowych nie doprowadziły do umocnienia polskiej waluty – przeciwnie, główne waluty są jeszcze droższe niż na początku października, gdy RPP dokonała pierwszej podwyżki od lat. Rynek ewidentnie oczekuje dalszych tego typu ruchów – nawet do ok. 3 proc. w połowie przyszłego roku. Kolejne decyzyjne posiedzenie RPP zaplanowano na 8 grudnia.
Wcześniej, bo 30 listopada, poznamy wstępne dane o listopadowej inflacji. Październikowy odczyt już pokazał 6,8 proc., a zdaniem ekonomistów na tym wcale nie koniec przyspieszania tempa wzrostu cen. W obu tych dniach zmienność na parach walutowych z udziałem złotego może być podwyższona, choć trudno przesądzić o kierunku.
Polskiemu złotemu nie pomagają wypowiedzi niektórych przedstawicieli Rady Polityki Pieniężnej, w tym samego prezesa NBP Adama Glapińskiego.
- Jeżeli chodzi o kurs złotego […] jego obecny poziom wspiera wzrost aktywności gospodarczej. […] wobec silnych negatywnych szoków zewnętrznych nawet wyraźna aprecjacja kursu nie doprowadziłaby do jakiegoś istotnego spadku bieżącej inflacji. Byłaby natomiast dotkliwa dla eksporterów i wobec tego niekorzystna dla gospodarki – powiedział szef banku centralnego w wywiadzie dla „Hungarian Business Daily”.
Wcześniej prezes NBP w wypowiedzi dla PAP nie chciał jasno zadeklarować, że RPP pod jego przewodnictwem będzie podnosić stopy procentowe. Pod tym względem wtórowali mu inni „gołębie” z RPP, tacy jak Eryk Łon („Nie wykluczam więc, że podwyżka stóp procentowych w Polsce w grudniu tego roku nie będzie potrzebna”) czy Jerzy Kropiwnicki ("Nie potrafię w tej chwili powiedzieć, czy w grudniu lub w styczniu będę głosował za kolejnymi podwyżkami stóp procentowych”).
Złotego zwykło się zestawiać z czeską koroną i węgierskim forintem, a więc walutami państw o podobnych, choć mniejszych gospodarkach. W obu porównaniach nie wypadamy dobrze – o ile forint jest tylko nieco droższy niż na początku roku, o tyle korona podrożała w tym czasie o blisko 6 proc.


W tym kontekście można jedynie przypomnieć, że i Węgrzy i Czesi stopy procentowe zaczęli podnosić szybciej, a na dodatek podnieśli je mocniej. Nad Dunajem po sześciu podwyżkach stopa referencyjna sięga 2,1 proc., w Czechach po czterech (w tym jednej naprawdę potężnej) sięga 2,75 proc. W efekcie wydźwięk podwyżek w Polsce i tak został przykryty przed odważniejsze działanie innych banków centralnych regionu. Dodać można także, że w ostatnich miesiącach prezes NBP zwracał uwagę, że Czechy i Węgry jako gospodarki mniejsze większą rolę przywiązują do kursu walutowego, podczas gdy NBP baczniej obserwuje działania dużych banków centralnych, takich jak Fed i EBC.


Osobną pulę czynników ciążących złotemu stanowią kwestie polityczne. Spór polskiego rządu z Komisją Europejską nadal nie został zażegnany, a los środków z Krajowego Planu Odbudowy nie jest przesądzony. Do tego dodać należy graniczny konflikt z Białorusią, który z perspektywy zagranicznych inwestorów może być traktowany jako czynnik ryzyka specyficznego dla Polski, od którego wolne są np. wspomniane Czechy czy Węgry.