Po znakomitych przebiegach z poprzednich dwóch lat ten rok póki co przynosi wielkie rozczarowanie fanom metali szlachetnych. Złoto i srebro spisują się bardzo słabo w otoczeniu wysokiej inflacji. Sytuacja wygląda jednak nieco lepiej, jeśli spojrzymy na świat z polskiej perspektywy.
![Złoto nie stoi aż tak źle, jak się wydaje [Analiza]](https://galeria.bankier.pl/p/3/4/5acd94e7a9ede0-945-560-101-371-4387-2632.jpg)
![Złoto nie stoi aż tak źle, jak się wydaje [Analiza]](https://galeria.bankier.pl/p/3/4/5acd94e7a9ede0-945-560-101-371-4387-2632.jpg)
Metale szlachetne są chyba największym inwestycyjnym rozczarowaniem AD 2021. W czasach najsilniejszej od lat surowcowej hossy oraz panującej prawie na całym świecie wysokiej inflacji złoto w ujęciu dolarowym od początku roku straciło 1,6%, a srebro 4,5%. Niewiele lepiej jest w przypadku platyny (+0,4% YTD), o palladzie nawet nie wspominając (-14,6%). W całym giełdowym świecie surowców tylko kilka commodities wykręciło gorsze stopy zwrotu. W tym gronie znajdziemy głównie te towary, które gwałtowny skok cen odnotowały wiosną (tu drewno: obecnie -13% YTD oraz ruda żelaza: -43%) lub w roku ubiegłym (np. śruta sojowa, YTD -16%).
Tak słaba postawa metali szlachetnych może dziwić zwłaszcza w zestawieniu z sytuacją makroekonomiczną. Na świecie mamy do czynienia z „kłusującą” inflacją, która nawet w gospodarkach rozwiniętych zadomowiła się na niewidzianych od dekad poziomach. Równocześnie największe banki centralne nadal utrzymują praktycznie zerowe stopy procentowe, serwując Zachodowi (oraz Japonii) najgłębsze od ponad 40 lat realnie ujemne stopy procentowe. Teoretycznie są to więc wymarzone warunki dla wzrostu cen złota i srebra, traktowanych jako zabezpieczenie przed spadkiem siły nabywczej fiducjarnego pieniądza. Wydaje się jednak, że zwłaszcza złoto już zdyskontowało tegoroczną inflację w roku 2020 (gdy w ujęciu dolarowym zyskało 25,1%) oraz w 2019 (+18,3%). Srebro poszło w górę odpowiednio o 47,4% oraz 15,3%.
Słabe złoto…
Od sierpnia 2020 do marca 2021 na rynku złota trwała korekta, która obniżyła cenę kruszcu z nominalnie rekordowych 2077,50 USD za uncję do 1675 USD/oz., co oznaczało spadek o niemal równe 20%. Korekta ta zatrzymała się dokładnie na poziomie wyznaczanym przez 50% zniesienia wzrostów z okresu maj 2019-sierpień 2020 i zarazem linii 38,2% zniesienia dłuższej fali wznoszącej, rozpoczętej jeszcze w grudniu 2015 roku. Dlatego też uważam, że póki co jest to tylko dłuższa korekta w ramach wieloletniej hossy zapoczątkowanej prawie 6 lat temu.
Po marcu rynek złota popadł w męczący trend boczny w zakresie 1675-1915 USD/oz. Na początku sierpnia – a więc niemal w rocznicę zeszłorocznego szczytu wszech czasów – na rynku najprawdopodobniej doszło do manipulacji, która miała na celu „wyciśnięcie” z długich pozycji spekulacyjnie nastawionych i zlewarowanych inwestorów. Sierpniowy „nagły krach” jedynie potwierdził znaczenie marcowego wsparcia (1675 USD/oz) oraz majowe przełamanie linii średnioterminowego trendu spadkowego (czyli wspomnianej powyżej korekty). Po zaskakująco wysokim odczycie październikowej inflacji CPI w Stanach Zjednoczonych rynek błyskawicznie rozprawił się z oporem leżącym na poziomie ok. 1830 USD/oz. To na tej linii zatrzymywały się nieudane próby wybicia w lipcu, sierpniu i wrześniu.
…. i jeszcze słabsze srebro
Same rozczarowania przynosi srebro, które przecież miało być rynkowym hitem AD 2021. Na biały metal wskazywał nie tylko skokowy wzrost inflacji, jak również wzrost zapotrzebowania w przemyśle oraz zorganizowana oddolnie akcja „wyciskania” dużych spekulantów z krótkich pozycji na rynku terminowym. Jak na razie niewiele z tego wyszło, a pod koniec września dolarowe ceny srebra spadły do poziomów z lipca 2020.
Jednakże również „biedny kuzyn złota” ostatnio zachowuje się nieco lepiej. Od dołka z końcówki września ceny srebra wyrażone w USD poszły w górę o przeszło 17% i zdają się mieć apetyt na powrót w rejon 30 USD za uncję.
Patrząc z polskiej perspektywy
Analizując notowania metali szlachetnych, trudno uciec od dolarowej perspektywy. Zarówno złoto, jak i srebro jest zwykle negatywnie skorelowane z siłą amerykańskiej waluty. Gdy ta słabnie, to metale szlachetne zyskują. Ale gdy dolar się umacnia, to kruszce (jak również surowce przemysłowe) stają się droższe dla kupujących spoza strefy dolarowej, co wywołuje presję na spadek ich cen. To właśnie obserwujemy od maja, kiedy to dolar zaczął wyraźnie zyskiwać względem pozostałych głównych walut. Względem euro „zielony” zyskał już ponad 6% i notowany jest blisko poziomów z lipca 2020 roku.
Jeśli na to nałożymy jeszcze wręcz historyczną słabość złotego, to z punktu widzenia polskiego inwestora sytuacja przestaje wyglądać tak źle. 15 listopada „giełdowa” cena złota przeliczona na polską walutę podniosła się do ok. 7 545 zł za uncję. To już o 6,4% więcej niż na początku stycznia i już bardzo blisko historycznego rekordu z ubiegłorocznego sierpnia (ponad 7 700 zł/oz.). Patrząc w horyzoncie długoterminowym, można chyba zaryzykować tezę, że w marcu rynek dał szansę na wejście „spóźnionym inwestorom”. Mogli oni kupić uncję królewskiego metalu przy cenach „hurtowych” poniżej 6 500 zł (oczywiście do tego trzeba było doliczyć marże dilerskie w przypadku zakupu fizycznego metalu) – a więc najniższych od wiosny 2020.
Wydaje się, że podobną okazję pod koniec września zafundowało nam srebro, dostępne wtedy „w hurcie” ok. 86 zł za uncję. Były to najniższe notowania od listopada ’20 i okazja do zajęcia długiej i długoterminowej pozycji. W momencie pisania tego artykuły cena srebra wynosiła ok. 102 zł. Warto jednak pamiętać, że po takich cenach nie dostaniemy w Polsce fizycznego metalu. Musimy bowiem zapłacić 23% VAT-u oraz marże dilerów w przypadku sztabek i monet bulionowych. W rezultacie srebrna jednouncjowa bulionówka kosztuje nas obecnie jakieś 135-150 złotych.
Kruszce w czasie dyktatury akcji
Rok 2021 stoi pod znakiem giełdowego byka. Rynek akcji jest póki co bezapelacyjnym liderem tegorocznych stóp zwrotu. Na niektórych rynkach wschodzących można było od początku roku zarobić po 30-50%. Indeksy w Nowym Jorku są na plusie o blisko 25%, a nasz WIG urósł o 28% YTD. W gazie są (a może już były) także surowce z indeksem CRB na solidnym 41-procentowym plusie. Mocny jest dolar (czyli globalna „gotówka”), a w pełnym odwrocie są obligacje.
Uważam, że złoto i inne metale szlachetne powinny być traktowane nie jako cel sam w sobie, ale jako część zdywersyfikowanego i długoterminowego portfela inwestycyjnego. Generalnie złota nie kupujemy po to, aby na nim zarobić. To nasza „polisa ubezpieczeniowa” na wypadek krachu, wojny, rewolucji, hiperinflacji lub innej formy urzędowej grabieży własności prywatnej. Złoto ma zabezpieczać wartość naszego portfela właśnie w takich okresach jak rok 2008 czy 2020. Więcej o tej filozofii pisałem w artykule zatytułowanym „Czy warto jeszcze inwestować w złoto?”.
Jeśli ktoś sądzi podobnie, to w tym roku cieszy się z solidnej aprecjacji akcyjnej części portfela, która przez pierwsze 10 miesięcy roku pozwoliła mu dowieźć solidną stopę zwrotu pomimo nie najlepszych wyników złota, przeceny obligacji skarbowych i wciąż prawie zerowych odsetek generowanych przez ekwiwalenty gotówki (np. lokaty bankowe czy bony skarbowe).



























































