Inwestorzy euforycznie przyjęli dane o silniejszym od oczekiwań spadku inflacji CPI w Stanach Zjednoczonych. Dla S&P500 i Nasdaqa była to najlepsza sesja od kwietnia 2020 roku.


Na taki sygnał Wall Street czekała od wiosny. Według rządowego Biura Statystyki Pracy październik przyniósł dalszy spadek inflacji CPI, która spowolniła do 7,7%. To poziom wciąż bardzo wysoki, lecz zarazem najniższy od stycznia i już wyraźnie niższy od czerwcowego 40-letiego maksimum. Jednakże najważniejsze jest to, że wzrost wskaźnika cen okazał się znacznie niższy od oczekiwań ekonomistów i że spowolniła także „lepka” inflacja bazowa. Więcej o tych danych piszemy w artykule zatytułowanym „Inflacja w USA spadła znacznie mocniej, niż oczekiwano”.
Takie dane znakomicie wpisały się w narrację o „inflacyjnym szczycie”, jaki najprawdopodobniej został osiągnięty w czerwcu (oraz we wrześniu na bazowej CPI). Jeśliby się ona utrzymała, to wzrosłaby szansa na to, że Rezerwa Federalna zbastuje z kolejnymi podwyżkami stóp procentowych. A niższa stopa dyskontowa to (ceteris paribus) wyższe wyceny akcji.
Ten scenariusz rynek zaczął błyskawicznie uwzględniać w cenach. Rynkowa wycena szans na 75-punkotwą podwyżkę stopy funduszy federalnych w ciągu dnia zmalała z przeszło 50% do niespełna 20%. Natomiast oczekiwany szczytowy poziom stóp w Fedzie obniżył się z przeszło 5% do 4,75-5,00%.
I właśnie to wywołało euforię na Wall Street. S&P500 wystrzelił w górę o 5,54%, kończąc sesję na poziomie 3 956,37 punktów. Nasdaq zwyżkował aż o 7,35%, osiągając wysokość 11 114,15 pkt. Dow Jones po zwyżce o 3,70% finiszował z wynikiem 33 715,37 pkt. Tak dynamicznych wzrostów na nowojorskich parkietach nie widziano od czasów covidowego odreagowania z kwietnia 2020 roku.
- To wielka wiadomość. Ogłaszaliśmy szczyt inflacji od paru miesięcy, co było niewiarygodnie frustrujące, ponieważ nie miało odzwierciedlenia w danych. Teraz po raz pierwszy coś takiego pojawiło się w danych – nie krył entuzjazmu King Lip, główny strateg w Baker Avenue Asset Management cytowany przez agencję Reuters.
Sceptycy przypominają jednak, że hossa na Wall Street rzadko kiedy zaczynała się na szczycie inflacji. Zwykle w przeszłości po tak silny epizodzie inflacyjnym następowała recesja i dopiero na jej dnie kończyła się giełdowa bessa. A do jej zakończenia potrzebne były obniżki stopy funduszy federalnych, na co (póki co) nie zanosi się przed końcem 2023 roku. Pamiętajmy też, że tylko w tym roku nadziej na „gołębi zwrot” w wykonaniu Fedu już kilkukrotnie zawiodły inwestorów.
- Jeden raport nie tworzy trendu. To, na co musimy mieć nadzieję, to kolejny spadek CPI wraz z kolejnym raportem, który zostanie opublikowany na dzień przed kolejnym posiedzeniem Fedu. Rynki są gotowe zareagować na wszystko, co jest pozytywne – powiedział Randy Frederick, dyrektor zarządzający ds. handlu i instrumentów pochodnych w Charles Schwab.
Mimo to inwestorzy rzucili się na akcje spółek, które mogą zostać największymi beneficjentami zmiany nastawienia banku centralnego USA. Indeks producentów półprzewodników (SOX) poszedł w górę o przeszło 10%. Subindeks branzy deweloperskiej także dał zarobić przeszło 10%. Chętnie kupowano też akcje wielkich technologicznych monopoli. Walory Amazona podrożały o 12,2%, Alphabetu o 7,6%, Mety o 10,3%, a Microsoftu o 8,2%.
Dynamicznie reagował też rynek długu. Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA spadła w rzadko spotykanej skali 32 bp. Do 3,88%. Dochodowość papierów 2-letnich poszła w dół o niemal 30 pb., do 4,33%.
KK


























































