Chińczycy oficjalnie zdementowali doniesienia, jakoby mieli ograniczyć lub całkowicie wstrzymać zakup obligacji USA. Po wczorajszej reakcji rynków widać jednak, że mało kto wierzył w realizację takiego scenariusza. Włodarze Państwa Środka nie mają po prostu alternatywy dla amerykańskiego długu.
Decydenci w Pekinie podobno rekomendują spowolnienie lub wstrzymanie zakupów amerykańskich obligacji skarbowych w ramach przeglądu polityki inwestowania gigantycznych rezerw walutowych – informował wczoraj Bloomberg, powołując się na swoje anonimowe źródła.
Mimo że taka wiadomość powinna teoretycznie wstrząsnąć wyceną długu USA oraz dolara, ponieważ Chiny są największym zagranicznym wierzycielem Waszyngtonu, to reakcja rynków była ograniczona. Rentowność "dziesięciolatek" wzrosła raptem o kilka punktów, kontynuując wcześniejszą passę, a "zielony" osłabił się wobec euro o niespełna pół procenta w krótkim czasie, ale potem zaczął odrabiać straty. Inwestorzy albo nie uwierzyli w plotki, albo zdali sobie sprawę z faktu, że taka decyzja Pekinu miałaby ograniczony wpływ na wycenę obligacji. Pomógł również wysoki popyt w trakcie późniejszej aukcji nowej transzy amerykańskich papierów.
Dziś wątpliwości potwierdziła SAFE, czyli agencja rządowa zajmująca się zarządzaniem chińskimi rezerwami. - Doniesienia, że Chiny rozważają spowolnienie lub wstrzymanie zakupów amerykańskich obligacji mogą opierać się na złych źródłach informacji lub być fake newsem - głosi komunikat opublikowany na stronie SAFE.
Można domniemywać, że wczorajsza publikacja nie była przypadkowa. Pekinowi nie podoba się ani reforma podatkowa Donalda Trumpa, która może przekonać wiele firm do przeniesienia części działalności do USA, ani blokowanie chińskich inwestycji na terenie Stanów Zjednoczonych, ani zapowiadane ograniczenia importu zza Muru, ani zbliżenie na linii Waszyngton-Tajpej. Jeżeli ta spiskowa teoria okazałaby się prawdziwa, to przyniosła skutek odwrotny od zamierzonego - straszak na Waszyngton okazał się niezbyt skuteczny, a za to powróciła dyskusja o uzależnieniu Państwa Środka od "zielonego".

Podatkowy rozkład jazdy i wskaźniki kadrowo-płacowe na 2023. Ściąga dla przedsiębiorcy
Od stycznia 2023 r. zmieniły się wskaźniki kadrowo-płacowe. Prezentujemy najważniejsze zmiany. I zachęcamy do pobrania pliku pdf. Pobierz e-book bezpłatnie lub kup za 20 zł.
Masz pytanie? Napisz na marketing@bankier.pl


Nie ma alternatywy
Przede wszystkim Chiny nie mają alternatywy dla amerykańskich obligacji. Dlaczego? Państwo Środka regularnie notuje nadwyżkę handlową, w wyniku czego za Mur stale płynie rzeka "zielonych". Eksporterzy wymieniają dewizy na juany w bankach, a następnie bank centralny ściąga je z rynku, by nie dopuścić do umocnienia "czerwonego". Cała tajemnica uzależnienia Chin od dolara tkwi w tym, że Pekin chce utrzymywać kontrolę nad kursem juana (pozycjonując go oficjalnie wobec koszyka walut, ale faktycznie wobec dolara) i potrzebuje do tego dużych rezerw bardzo płynnych aktywów. "Armia walutowa", w której obligacje rządu USA stanowią oficjalnie ok. 1/3 wartości, przeszła w ostatnich latach poważny chrzest bojowy, gdy rynek wywierał presję na osłabienie czerwonego.
Ulokowanie dolarowych nadwyżek w innych płynnych aktywach, np. obligacjach niemieckich czy japońskich, byłoby z kolei niezbyt opłacalne - ich rentowności są wyraźnie niższe. Tymczasem ceny amerykańskich obligacji w ostatnim czasie spadają, dzięki czemu inwestorzy mogą na nich więcej zarobić. Dalszy wzrost rentowności długu USA byłby zresztą dla Chin problemem - nie dość że oznacza wzrost kosztów obsługi długu zaciągniętego w dolarach przez azjatyckie firmy, to jeszcze wraz za nim podążają rentowności innych obligacji, w tym chińskich. A Państwo Środka boryka się z bardzo wysokim poziomem zadłużenia. Poza tym wyraźnie spadłaby wielkość aktywów rezerwowych Pekinu, co nie byłoby korzystne wizerunkowo.
Przeznaczenie dużej części napływających za Mur dolarów na zakupy mniej płynnych aktywów, np. akcji spółek zagranicznych, byłoby z kolei nie tylko niebezpieczne dla zewnętrznej, ale i wewnętrznej wiarygodności chińskiej waluty. Rosnąca liczba juanów krążąca w gospodarce chińskiej miałaby mniejsze zabezpieczenie w stabilnych i łatwo zbywalnych w razie potrzeby aktywach.
Nawet gdyby władze zdecydowały się większą część środków skierować na zakup zagranicznych firm (co spotkałoby się pewnie z ostrą reakcją innych rządów), a nie na utrzymanie "walutowej armii", to wcale nie jest powiedziane, że pieniądze nie trafiłyby w ostateczności na rynek długu USA. Póki inwestorzy, nie tylko w Pekinie, uznają obligacje USA za dobrą inwestycję, to ograniczony, bezpośredni udział Państwa Środka nie będzie problemem. Jeśli zainteresowanie obligacjami spadnie, to tym lepiej, bo będzie świadczyło o pojawieniu się innych, bardziej atrakcyjnych sposobów na ulokowanie dużych środków, co będzie potwierdzeniem poprawiającej się koniunktury w globalnej gospodarce.
Rynek długu USA jest największym i najpłynniejszym rynkiem na świecie, który już w latach 2014-16 pokazał, że jest w stanie zaabsorbować mniejszy udział Chińczyków. Jeżeli Pekin nie zdecyduje się na nagły "zrzut" aktywów na rynek, a tylko spowolni lub wstrzyma zakupy, to nie ma powodów do zmartwień - znajdą się inni kupcy, przynajmniej póki będą mieli przekonanie, że na inwestycji nie stracą. Gdyby Chiny podjęły decyzję o gwałtownej sprzedaży amerykańskich obligacji, oznaczałoby to faktycznie wypowiedzenie gospodarczej wojny, której skala byłaby tak duża, że rynek długu USA byłby jedną z wielu ofiar. W takiej sytuacji na rynek musiałby ponownie wejść Fed z pełnym portfelem świeżo wydrukowanych "zielonych". Zresztą wbrew obiegowej opinii to właśnie bank centralny USA, agendy rządowe oraz instytucje krajowe mają największą część amerykańskiego długu. Udział Chin to oficjalnie zaledwie ok. 6 proc.
Najnowsze wieści zza Muru

Więcej informacji, komentarzy i analiz dotyczących gospodarki Chin znajdziesz w naszej nowej sekcji.