Po najgorszym tygodniu od dwóch lat giełda w Szanghaju ogranicza sprzedaż akcji, a chińscy inwestorzy krytykują regulatora rynku za brak interwencji i oskarżają go oraz Amerykanów o popsucie zbliżających się świąt.
Giełdy w Szanghaju i Shenzhen należą do największych na świecie - ich łączna kapitalizacja przekracza 8 bln dolarów - jednak wciąż rządzą się swoimi, nietypowymi jak na symbol kapitalizmu, prawami. Tak jak o modelu gospodarczym Państwa Środka mówi się, że jest to "socjalizm z chińską charakterystyką", tak i giełda jest przykładem "rynku z chińską charakterystyką".
To że Chińczycy mają specyficzne podejście do inwestycji na giełdzie, wiadomo nie od dziś - ceny akcji nie mają prawa spadać, a jeśli tak się dzieje, to na parkiet powinien wkroczyć chiński "plunge protection team", zwany za Murem "drużyną narodową". I tak właśnie wyglądała praktyka przez ostatnie dwa lata - chińska drużyna miała wyraźnie mniejszą cierpliwość niż jej bardziej tajemniczy odpowiednik z USA. Nie raz indeksy traciły po kilka procent przed przerwą śródsesyjną, by na koniec handlu znaleźć się minimalnie pod lub nawet nad kreską. Pekin wprost przyznał, że dba o stabilizację rynku, czyli, mówiąc wprost, nie dopuszcza do dużych spadków cen akcji.
Tym większe musiało być zdumienie inwestorów, gdy władze nie zdecydowały się zainterweniować w ubiegłym tygodniu - podczas fali najgłębszych spadków od dwóch lat. I to tuż przed najważniejszym świętem w Państwie Środka. Chińczycy nie omieszkali wyrazić swojego niezadowolenia w mediach społecznościowych, obwiniając Amerykanów i regulatora rynku (CSRC) o popsucie obchodów Nowego Roku (16 lutego).
Jak informuje "Global Times", ambasada USA dostała ponad 10 000 komentarzy na swoim koncie na Weibo (chiński Twitter), po czym zablokowała możliwość dodawania kolejnych. Chińczykom nie spodobały się noworoczne życzenia od Amerykanów - to w końcu za Oceanem przebudziły się niedźwiedzie, powodując lawinę spadków na giełdach na całym świecie, w tym w Państwie Środka.
Oberwało się również CSRC i osobiście szefowi regulatora - Liu Shiyu. Bloomberg cytuje wpis jednego z anonimowych użytkowników: "Panie Ambasadorze, czy Liu Shiyu jest waszym agentem w chińskim rządzie? Ten facet zdołał nastawić setki milionów chińskich inwestorów przeciwko Partii Komunistycznej i rządowi". Komentatorzy masowo krytykowali brak interwencji wspierającej ceny akcji, szczególnie w tak newralgicznym okresie roku.
Sytuacja wróciła do normy już po zakończeniu handlu w piątek. Giełda w Szanghaju poinformowała, że wydała ostrzeżenia i ograniczyła możliwość handlu inwestorom generującym duże zlecenia sprzedaży akcji (nie pierwszy raz). Bloomberg donosi także, że w weekend CSRC nieoficjalnie zachęcała największych inwestorów do zakupów. O spełnieniu przez nich patriotycznego obowiązku poinformowało już ponad 100 firm.
Dziś indeks szerokiego rynku - Shanghai Composite - zamknął sesję minimalnie na plusie, zyskując 0,76 proc., a CSI300 zrzeszający największe spółki z parkietów w Szanghaju i Shenzhen o 1,29 proc.
Najnowsze wieści zza Muru

Więcej informacji, komentarzy i analiz dotyczących gospodarki Chin znajdziesz w naszej nowej sekcji.
Maciej Kalwasiński
























































