"Obawiam się, że pewnego dnia bańka na zagranicznych rynkach finansowych pęknie" - powiedział we wtorek Guo Shuqing, przewodniczący komisji regulującej chiński system bankowy i ubezpieczeniowy oraz sekretarz KPCh w Ludowym Banku Chin i członek komitetu centralnego partii.


Jak donosi agencja Reutera, jedna z najważniejszych osób w chińskiej gospodarce stwierdziła, że rynki finansowe w USA i Europie oderwały się od realnej gospodarki, a wzrosty napędzane są przez ultraluźną politykę monetarną i fiskalną. "Prędzej czy później" będą musiały zmierzyć się z korektą - relacjonuje słowa Guo "Financial Times".
Z czego wynika zaniepokojenie Pekinu? "Chiński rynek jest teraz silnie powiązany z rynkami zagranicznymi, a kapitał zagraniczny nadal napływa" - tłumaczy Guo. Rynek finansowy za Murem faktycznie jest coraz bardziej dostępny dla zagranicznego kapitału i kusi inwestorów (m.in. za sprawą wyższych stóp proc. i zyskującego juana). W 2020 r. zwiększyli oni zaangażowanie w chińskie obligacje o ponad bilion juanów (ok. 150 mld dol.), czyli niemal o 50 proc. W efekcie mają w portfelach już ponad 10 proc. papierów rządowych.
Chińczycy korzystają z napływu kapitału, ale muszą się też liczyć z konsekwencjami: środki mogą ewakuować się z powrotem do domu równie szybko jak się pojawiły. A dla Pekinu najważniejsza jest stabilność, także sektora finansowego. "W tej chwili skala i prędkość napływu kapitału pozostaje pod kontrolą" - komentuje Guo. Ale zaznaczył, że Państwo Środka musi "zapobiec nadmiernej zmienności na krajowym rynku finansowym".
Tymczasem głównym zmartwieniem chińskich regulatorów pozostaje sytuacja na tamtejszym rynku nieruchomości. Guo wielokrotnie podkreślał, że to właśnie sytuacja na rynku mieszkań jest najpoważniejszym ryzykiem dla stabilności finansowej Chin, największym spośród tzw. szarych nosorożców, czyli zagrożeń tak wielkich, widocznych i oczywistych - w odróżnieniu od pojawiających się niespodziewanie "czarnych łabędzi" - ale często ignorowanych.
"Podstawowym problemem w sektorze nieruchomości są nadal stosunkowo duże bańki" - stwierdził Guo, cytowany przez "Financial Times". Mimo ostrzeżeń przewodniczącego Xi („Mieszkania są budowane, by w nich mieszkać, nie do spekulacji”) własne „M” pozostaje ulubionym aktywem inwestycyjnym Chińczyków (i nie tylko), co napędza wzrost cen. Jak zauważa Guo, taka spekulacja może być "bardzo niebezpieczna". Efekt jest taki, że wielu mieszkańców Państwa Środka - szczególnie młodych - nie ma szans na zakup lokum (bardzo istotnego choćby w przypadku podejmowania decyzji o zakładaniu rodziny), a bogatsi Chińczycy mają po kilka lokali, które stoją puste.
Władze nie mogą przekłuć bańki na rynku, bo doprowadziłoby to do drastycznego spadku majątku obywateli (co miałoby efekt dochodowy i przełożyłoby się na osłabienie konsumpcji) i upadku zadłużonych pod korek deweloperów i ich kontrahentów (co wywołałoby reakcję łańcuchową w gospodarce realnej i sektorze finansowym). Regulacja sektora przypomina spacer po linie – jeden nierozważny krok może doprowadzić do katastrofy. Ostatnio władze centralne i regionalne (w metropoliach, gdzie ceny przyspieszyły najmocniej, a na wycenę ma wpływ m.in. wyższa jakość świadczeń publicznych, np. edukacji) wprowadziły nowe regulacje, które mają zatrzymać wzrost cen, m.in. ograniczając możliwość zadłużania się przez deweloperów i nabywców.
Pekin rozważa również poluzowania przepisów ograniczających odpływ kapitału, zdając sobie sprawę, że gigantyczne oszczędności Chińczyków muszą być gdzieś lokowane, a fala napływu środków za Mur (w efekcie nadwyżki handlowej i popularności chińskich papierów wartościowych) tymczasowo redukuje ryzyko destabilizacji systemu finansowego z powodu masowej ucieczki pieniędzy za granicę.