Bitcoin był inwestycyjnym hitem 2013 roku. Wirtualna waluta nie tylko szturmem wdarła się na finansowe salony, ale zyskała też armię oddanych fanów, których urzekła swą innowacyjnością, anonimowością transakcji i przede wszystkim rosnącą siłą nabywczą. Na początku roku jeden bitcoin był wyceniany na ok. 13 dolarów. Po "cypryzacji" wkładów bankowych jego cena podskoczyła do 200 USD, by potem spaść do 65 USD.
Prawdziwe szaleństwo rozpoczęło się jesienią. Jeszcze na początku października bitcoina można było kupić za 130-140 dolarów. Pod koniec miesiąca kosztował już ponad 200 USD. W listopadzie jego cena po raz pierwszy przebiła 1000 USD, a na początku grudnia jeden bitcoin przez chwilę był droższy niż uncja złota, osiągając cenę 1.240 USD. Po Wigilii Bożego Narodzenia cena wirtualnej waluty spadała momentami nawet poniżej 500 USD, aby później przystąpić do odrabiania strat.
Cena bitcoina na giełdzie Mt. Gox, wyrażona w USD
Niezależnie od faktu, że na bitcoinie pojawiła się klasyczna bańka spekulacyjna, to kariera internetowego pieniądza jest znamienna. Po raz pierwszy od wielu lat pojawiła się nowa alternatywa dla państwowego monopolu na bicie pieniądza. Nieprzypadkowo bitcoin zaczął gwałtownie zyskiwać na popularności po zaborze depozytów z cypryjskich banków. Tym monetarnym wynalazkiem zupełnie na serio zajęły się banki centralne i organy nadzorcze USA, Chin i państw Unii Europejskiej. Choć w mojej ocenie bitcoin stanowi cenną innowację finansową, to ze względu na swoją skomplikowaną konstrukcję i niematerialny charakter raczej nie ma szans zastąpić dolara w roli waluty światowej.