Minimalne wynagrodzenie na umowie-zleceniu ma wynieść 12 zł brutto za godzinę. Szumnie zapowiadana zmiana na razie utknęła w Sejmie. Okazało się, że sprawa wcale nie jest taka prosta.
Minimalne wynagrodzenie na umowie-zleceniu ma wynieść co najmniej 12 zł brutto za godzinę, czyli ok. 8,52 zł netto. Biorąc pod uwagę przeciętną liczbę godzin pracy w miesiącu, pracownik zatrudniony za minimalną stawkę na umowie-zleceniu byłby droższy, niż jego kolega zatrudniony na umowie o pracę za najniższe wynagrodzenie. Celem tego zabiegu jest zachęcenie pracodawców do porzucenia umów-zleceń na rzecz umów o pracę.
W Polsce na umowach cywilnoprawnych pracuje ok. 1,2 mln osób, a to oznacza, że w praktyce każdy z nas miał styczność lub sam należy do grupy, która docelowo objęta byłaby zmianami. Idea jest szczytna, bo faktycznie na polskim rynku pracy doszło do rozrostu wielu nieprawidłowości, które chociaż są zgodne z prawem – budzą wątpliwości etyczne. Przykładów nie trzeba daleko szukać. W toku dyskusji publicznej na ten temat, na jaw wyciągnięto m.in. fakt, że w wielu instytucjach publicznych korzysta się z usług firm outsourcingowych (utrzymanie porządku i ochrona), które zatrudniają pracowników na umowach-zleceniach za stawki znacznie niższe niż 12 zł za godzinę.


Chociaż założenia są proste, to jednak nawet szczytne pomysły mają swoje negatywne konsekwencje. Samo podniesienie minimalnych stawek to za mało, bo zawsze znajdzie się sposób na takie zaewidencjonowanie liczby przepracowanych godzin, by mimo wszystko nie zapłacić więcej. Przedsiębiorcy, szczególnie samozatrudnieni, zwrócili słuszną uwagę, że zaproponowane przez projektodawcę rozwiązanie dotyczące ewidencji godzin pracy rodzi dla nich dodatkowe koszty i jest kolejną barierą w prowadzeniu biznesu, a przy rosnących uprawnieniach PIP-u będzie nie tylko łatwe do zakwestionowania przez tę instytucję, ale także stanowić będzie jeden z głównych punktów kontroli, prowadzącej do nałożenia na niego kary finansowej.
Do tego dochodzi silna obawa, że zbyt szybkie wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej doprowadzi do poważnych problemów finansowych firmy outsourcingowe, które mają podpisane wieloletnie kontrakty na świadczenie swoich usług i nie przewidują one np. renegocjacji stawek wynikających z konieczności podniesienia płac pracowników. Branża ochroniarska mówi nawet o 40 tys. osób, które potencjalnie mogą stracić pracę. Dlatego proszą ustawodawcę o stopniowe wprowadzanie minimalnej stawki na umowie-zleceniu i odpowiednio długie vacatio legis.
Diabłu ogarek
To trudny dylemat. Z jednej strony mamy pracowników dorabiających, nierzadko emerytów lub ludzi z orzeczeniami o niepełnosprawności, którzy – chociaż nie są zadowoleni ze swoich pensji, to akceptują niskie stawki, bo często są one tylko dodatkiem do świadczeń. Z drugiej strony mamy całą masę młodych ludzi, którzy z utęsknieniem czekają na rozwiązanie ustawowe, bo już nie wierzą w „presję płacową” i samo cywilizujący się rynek pracy za sprawą wolnej ręki rynku.
Rekordowe niskie bezrobocie sprzyja agresywnym posunięciom w likwidacji patologii na rynku pracy, bo jest na nią popyt. Kłopot w tym, że chociaż statystycznie bezrobocie maleje i na rynku pracy mamy odczuwalną poprawę, to nie ma ona jednorodnego charakteru. W dalszym ciągu w Polsce istnieją powiaty, gdzie stopa bezrobocia przekracza 20%. Powszechne rozwiązanie ustawowe dotyczyć będzie całego kraju.
Być może w tej formie rozwiąże ono problem w dużych metropoliach, gdzie często optymalizacja kosztowa pracowników za pomocą umów-zleceń jest bezzasadna. Niemniej problem wystąpi w tych regionach kraju, gdzie z przyczyn ekonomicznych zarówno pracownicy, jak i pracodawcy nie mają innej alternatywy do zalegalizowania stosunku pracy. Dodając do tego niską mobilność osób, które objęłaby zmiana to w pewnym sensie skazujemy ich na bezrobocie lub pracę na czarno. Czy ustawodawca w swoim projekcie zawrze rozwiązania amortyzujące negatywne skutki wprowadzenia tej ustawy i np. okresowo zwolni niektórych pracodawców z obowiązku opłacania pełnych składek na ZUS za swoich pracowników? Przecież tak naprawdę w unikaniu umów o pracę chodzi głównie o to.
Słowo się rzekło. Rząd nie ma wyboru i projekt przeprowadzi do końca. Teraz istotą sprawy jest monitorowanie wszystkich jego aspektów, tak by maksymalizować korzyści i minimalizować straty.
Już wiemy, że obowiązek ewidencji godzin pracy nie będzie dotyczył pracowników, których wynagrodzenie oparte jest o prowizje (przedstawiciele handlowi, akwizytorzy). W końcu ustawodawca dostrzegł, że obecny rynek pracy nie przystaje do rozwiązań prawnych rodem z lat 70. XX wieku. Na plus nowego składu resortu pracy jest to, że nie tylko mówi, ale też działa chociaż forma pozostawia wiele do życzenia. W przypadku poprzedniej ekipy rządzącej skupiano się głównie na tym pierwszym i po prostu nie podejmowano trudnych tematów. Rozmiar dzisiejszego problemu jest w wielkim stopniu skutkiem tego zaniechania.