W poniedziałek rano WIG notowany był powyżej 57500 punktów. Oznacza to, że sforsował on maksima z 2015 roku i obecnie jest notowany najwyżej od przeszło dziewięciu lat, a więc czasów wielkiego kryzysu.


8 maja 2015 roku dokładnie w trakcie ostatniej sesji przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, WIG wyśrubował lokalne maksima - 57460 punktów. Notowany był wówczas najwyżej od grudnia 2007 roku. Do maksimów za czasów wielkiej hossy (67772 punktów) wciąż było daleko - pozostawał pod tym względem w tyle na tle zagranicy - jednak wydawało się, że nasza giełda rozpoczyna wówczas trend wzrostowy, wybiła się bowiem górą z trwającego ponad rok trendu bocznego. Wspomniany 8 maja był jednak szczytem ówczesnego rajdu WIG-u i na pokonanie ówczesnych poziomów trzeba było czekać aż do dziś, czyli ponad półtora roku.
Oznacza to tym samym, że odrobione zostały straty z bessy, która zapanowała na europejskich parkietach w drugiej połowie 2015 i na początku 2016 roku. Rynkami targały w tym okresie obawy o przyszłość strefy euro (kolejna fala kryzysu w Grecji) oraz Chin. Mocno poturbowane zostały posiadające niezdrowe bilanse banki oraz firmy surowcowe, które cierpiały z powodu przecen na rynkach towarowych.
Przeczytaj także
W Polsce na niepokoje zewnętrzne nałożył się także czynnik wewnętrzny - polityka. W maju 2015 roku miały miejsce wybory prezydenckie, w październiku tego samego roku zaś parlamentarne. Inwestorzy zaczęli w tym czasie wyceniać pomysły dwóch walczących o władzę partii - Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Ich obietnice uderzały np. w banki posiadające znaczące udziały w głównych indeksach GPW. Do tego dochodził popierany przez obie partie program ratowania górnictwa kosztem energetyki. Wszystko to sprawiło, że polskie indeksy radziły sobie w tym okresie fatalnie i znajdowały się w europejskim ogonie pod względem stopy zwrotu. Teraz jednak udało im się odrobić wszystkie straty poniesione podczas wspomnianej bessy.
WIG odrabianie strat rozpoczął w styczniu 2016 roku, gdy miało także miejsce dno bessy na surowcach. Odwrócenie trendu na rynku towarowym bardzo pomogło indeksom z warszawskiej GPW. Później indeks wprawdzie znów spróbował przetestować minima (Brexit), jednak szybko powrócił do poziomów z początku roku.
Prawdziwy rajd rozpoczął się w listopadzie, kiedy to zieleń przeważała niemal na wszystkich zachodnich rynkach. Wzrosty wiązano m.in. ze zwycięstwem Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach. Pomagała także miedź, a w późniejszym czasie dobre wyniki banków. Warto dodać, że te ostatnie suchą nogą przeszły przez potop przedwyborczych obietnic. Bo choć PiS nałożył na nie podatek, one przerzuciły go na klientów. Sprawa kredytów frankowych kurzy się zaś na półce.
Warto dodać, że nie wszystkie zagraniczne indeksy notowane są obecnie powyżej poziomów z maja 2015 roku. Przykładowo DAX czy CAC wciąż nie odrobiły strat z ostatniej bessy. Sztuka ta nie udała się także rodzimemu indeksowi WIG20, który do poziomów z maja wciąż traci blisko 400 punktów. Dodatkowo warto pamiętać, że taki DAX, choć notowany niżej niż w maju 2015 roku, znajduje się wyżej niż w szczycie wielkiej hossy w 2007 roku. Dla polskich indeksów wciąż jest to odległe marzenie.