WIG20 w czwartek rano pokonał ważny opór i jest już notowany powyżej 2100 punktów. Po raz ostatni tak wysoko jak dziś, WIG20 notowały był w październiku 2015 roku, a więc w miesiącu ostatnich wyborów parlamentarnych.


Indeksowi WIG20 wciąż daleko do szczytów z 2007 roku (3940 punktów), jednak ostatnie miesiące są dla inwestorów z Książęcej bardzo udane. Jeszcze w połowie listopada indeks pokazujący kondycję 20 gigantów polskiej giełdy notowany był momentami poniżej 1720 punktów, dziś sforsowana została jednak granica 2100 punktów. W niecałe trzy miesiące umocnił się on więc o 23%. Choć również na innych giełdach obserwowano wówczas wzrosty (inwestorzy pozytywnie zareagowali m.in. na wybór Donalda Trumpa, drożały także surowce), to WIG20 był w tym okresie najmocniejszym indeksem na Starym Kontynencie.
Ta hossa - bo ponad 20-procentowy wzrost już można takim mianem określić - to przede wszystkim zasługa KGHM-u, który na fali drożejącej miedzi umocnił się w ciągu ostatnich trzech miesięcy o 53%. Mocne ponad 30-procentowe wzrosty zanotowała powiązana repolonizacją para Alior i PZU. Wyżej niż przed trzema miesiącami notowanych jest jednak aż 16 z 20 spółek ujmowanych w indeksie. Strata najsłabszego LPP to ledwie (ledwie, patrząc na wzrosty np. KGHM-u) 7,3%.
Warto zauważyć, że cała pierwsza najmocniejsza dziewiątka spółek, to spółki z udziałem Skarbu Państwa (Pekao już jest tak postrzegane). W drugiej dziesiątce znalazło się tylko trzech przedstawicieli upaństwowionej grupy (PGE, Enea, Tauron). Powiedzenie, że sektor państwowy prosperuje lepiej niż prywatny byłoby jednak znaczącym naciąganiem danych pod teorię. Wcześniej bowiem to spółki państwowe stanowiły poważny ciężar dla indeksu i sprawiały, że radził on sobie gorzej niż reszta rynku (np. mWIG, sWIG, czy WIG), ale także gorzej niż indeksy zagraniczne. I choć Orlen czy Lotos śrubują wieloletnie maksima, spółkom energetycznym bądź sektorowi finansowemu daleko do blasku sprzed lat.
Aby to udowodnić, warto spojrzeć na temat nieco szerzej. Przykładowo, biorąc pod uwagę dane z ostatnich dwóch lat, 7 z 10 najgorszych spółek w indeksie WIG20 to spółki mające obecnie w akcjonariacie Skarb Państwa. Warto porównać także same indeksy. W ciągu ostatnich dwóch lat mocno upaństwowiony WIG20 zyskał 19%, tymczasem gromadzące mniejsze spółki i tym samym mniej upaństwowione indeksy mWIG i sWIG umocniły się odpowiednio o 24% i 39%. Podczas gdy w ubiegłym roku WIG20 trwał w marazmie, napędzany przede wszystkim przez prywatne spółki (i JSW) mWIG śrubował ośmioletnie maksima. Blue chipy wciąż mają więc sporo do nadrabiania.
Symboliczne wydarzenie
Pokonanie poziomu 2100 punktów przez WIG20 to jednak ważne wydarzenie. Po pierwsze dosyć sprawnie pokonano istotną psychologiczną granicę. Choć indeksy nastrojów inwestorów w ostatnich tygodniach kilkukrotnie wskazywały mocne przegrzanie rynku, WIG20 forsował ważne poziomy bez większych korekt. Oczywiście doświadczenie podpowiada, że za rogiem czai się gdzieś jakaś większa korekta, dotychczasowe zachowanie indeksu WIG20 pokazuje jednak siłę rynku. Dodatkowo nowy rok przyniósł zupełnie nową jakość jeżeli chodzi o obroty. W styczniu były one 52% wyższe niż przed rokiem. Choć ostatnie lata pod wieloma względami nie były łatwe, inwestorzy dają wyraźny sygnał, że chcą handlować na GPW.


Po drugie zaś należy zwrócić uwagę na symbolikę tego wydarzenia. Wymaga to cofnięcia się do 23 października 2015 roku. Była to ostatnia sesja przed wyborami parlamentarnymi. Indeks WIG20 zamknął ją na poziomie 2107 punktów. Poziom ten można więc uznać za bazę dla nowego rządu. Dziś WIG20 po raz pierwszy od przeszło roku znalazł się ponad nim, oznacza to zatem, że za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości jest on na plusie.
Nie tylko procenty
Najwięcej za czasów Beaty Szydło zyskały spółki paliwowe - Lotos umocnił się o 41%, Orlen zaś o 30%. Zarobić dały także papiery KGHM-u, CCC, BZ WBK, PKO, mBanku i Asseco Poland. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na banki, KGHM i Orlen, bo to te spółki - z racji swojej wielkości - mają istotny wpływ na pozytywny wynik i równoważą spore straty poniesione przez np. energetykę (wszystkie cztery spółki straciły ponad 10%).
Osobną kwestią jest kwestia przyczynowo-skutkowego powiązania rządów z notowaniami giełdowymi. Wydaje się, że dla giełdy najlepsza sytuacja jest wtedy, gdy jej się nie przeszkadza. Stąd często bardziej widoczne są sytuacje, gdy rządy coś psują (np. mocniejsze powiązanie energetyki z górnictwem przez PiS, czy zamach na OFE w wykonaniu PO), niż napędzają wzrosty.
Dodatkowo na giełdę wpływa wiele zewnętrznych czynników, a inwestorzy w swoich działaniach starają się przewidywać przyszłość. Stąd np. duża przecena banków nastąpiła jeszcze przed dojściem Prawa i Sprawiedliwości do władzy, gdy zarówno PiS, jak i PO (faworyci do zwycięstwa w październikowych wyborach) obiecywali frankowcom złote góry. Gdy dostrzeżono negatywny wpływ propozycji na sektor bankowy i obietnice po wyborach zaczęły kurzyć się na półkach, banki odbiły, co zaburza analizę. Takich przykładów jest więcej, dlatego giełdowe procenty nie zawsze są najlepszym miernikiem sukcesu bądź porażki partii. Nie zmienia to oczywiście faktu, że polityka ma wpływ na giełdę. Pośrednio przez gospodarkę, bezpośrednio zaś przez regulacje dotyczące samego rynku i spółek. Stąd też w każdym sukcesie giełdy jest element sukcesu rządu.
Inna sprawa, że rząd jest także ważnym giełdowym graczem, pod jego kontrolą znajduje się bowiem 3/4 indeksu WIG20. W teorii Skarb Państwa jest więc inwestorem takim samym, jak każda inna osoba posiadająca udziały w spółkach notowanych na Książęcej. Problem polega na tym, że może on korzystać z narzędzi, których zwykły inwestor nie ma - ustawodawstwo, urzędy etc. Prawo i Sprawiedliwość postanowiło z tego skorzystać i póki co w historii giełdy zapisało się przede wszystkim jako kat inwestorów mniejszościowych (sztandarowym przykładem jest manewr na PGE). Takie rzeczy także warto brać pod uwagę poruszając temat polityki i giełdy.