Równo sto lat temu na skutek reform Władysława Grabskiego do obiegu trafił polski złoty, będący remedium na szalejącą w kraju hiperinflację. Ówczesny złoty miał pokrycie w fizycznym złocie, którego współczesna polska waluta jest pozbawiona.


Przywrócenie narodowej waluty było jedną z pierwszych kwestii po odzyskaniu niepodległości. 5 lutego 1919 roku minister skarbu wydał dekret zapowiadający wprowadzenie nowej waluty. Miała się ona nazywać „lech”. Nazwę na szczęście już 28 lutego zmieniono na „złoty”. Czyli na markę funkcjonującą na polskim rynku walutowym od XV wieku i która obowiązywała w XIX wieku na terenie ówczesnego Królestwa Polskiego. Rozważano także inne nazwy, takie jak „piast”, „pol” czy „lech”.
Władysław Grabski ojcem współczesnego złotego
Jednakże wojna polsko-bolszewicka oraz powojenna fala hiperinflacji sprawiła, że temat wprowadzenia złotego musiał poczekać kilka lat. Dopiero 11 stycznia 1924 roku Sejm uchwalił ustawę o naprawie budżetu i reformie walutowej, która przeszła do historii pod mianem „reform Grabskiego”. Uchwalony wtedy akt prawny można dziś znaleźć na stronie Sejmu i wart jest przeczytania – zwłaszcza przez współczesnych prawodawców. Przełomowa ustawa liczy zaledwie cztery artykuły, spisana została na nieco ponad jednej stronie A4, zawiera same konkrety i jest zrozumiała dla każdego piśmiennego Polaka. Wszystko to stoi w sprzeczności z pseudo-prawniczym bełkotem wychodzącym ze współczesnego Sejmu.
- Doszliśmy do takiego stanu, że żaden postęp w żadnej dziedzinie, nawet szkolnictwa, nie mówiąc o reformie rolnej lub udoskonaleniach socjalnych, stają się niemożliwe, jeżeli najpierw – i to wkrótce – nie uporamy się z trudnościami finansowymi, które nie tylko paraliżują wszelkie porywy do udoskonalenia naszego stanu wewnętrznego, ale wytwarzają niebezpieczeństwo zarówno utrzymania pokoju wewnętrznego, jak i stanu obronności naszego kraju, wymagającej znaczniejszych nakładów pieniężnych” – powiedział premier Władysław Grabski podczas exposé z 20 grudnia 1923 roku.
Wprowadzenie złotego było więc nie tyle fanaberią, co koniecznością zastąpienia zdezawuowanej i skompromitowanej marki polskiej. Były to czasy, gdy za jednego dolara amerykańskiego płacono ponad 9 milionów marek polskich. Taka to była wtedy inflacja. Pod presją rzeczywistości i całej serii sporów i niepowodzeń ówcześni politycy zadziałali nad wyraz sprawnie. Już 20 stycznia 1924 r. ukazało się „Rozporządzenie prezydenta Rzeczypospolitej w przedmiocie systemu monetarnego”, w którym stwierdzano, że jednostką monetarną w RP jest „złoty” oraz ustanawiano statut Banku Polskiego, nadając mu wyłączne prawo emisji biletów bankowych będących prawnym środkiem płatniczym.
14 kwietnia 1924 r. prezydent wydał rozporządzenie o zmianie ustroju pieniężnego, w ramach którego ustalono parytet wymiany marki polskiej na złotego w wysokości 1 800 000 do 1. Ale najważniejsze było to, że nowa polska jednostka monetarna miała zabezpieczenie w złocie. 1 złoty stanowił równowartość 9/31 grama czystego złota. W dominującym wówczas systemie parytetu złota implikowało to sztywny kurs dolara w wysokości 5,18 zł. Zapewne też nieprzypadkowo jeden złoty był równy jednemu frankowi szwajcarskiemu. Dziś jest to marzenie ściętej głowy.
Złoto Banku Polskiego
Bank Polski SA rozpoczął swoją działalność 28 kwietnia 1924 r. Formalnie była to prywatna spółka akcyjna. Jej kapitał zakładowy dzielił się na milion stuzłotowych akcji. 35 proc. z nich wykupił przemysł, 23 proc. pracownicy państwowi i przedstawiciele wolnych zawodów, 12 proc. banki, 10 proc. handel. Zatem ówczesny bank emisyjny nie był podmiotem stricte państwowym, choć realizował politykę pieniężną rządu. Trochę przypominało to wprowadzony dekadę wcześniej amerykański system Rezerwy Federalnej, który także jest bankiem prywatnym, ale jego prezesa mianował prezydent RP na wniosek Rady Ministrów na 5-letnią kadencję. W późniejszych latach rząd ostatecznie zrzekł się prawa do emisji waluty na rzecz Banku Polskiego SA. Ten ostatni miał państwowy monopol na emisję banknotów do 31 grudnia 1944 roku. Ale co najmniej 30% pieniądza miało mieć pokrycie w złocie i dewizach. W roku 1927 zwiększono ten limit do 40%.
Prywatnym akcjonariuszom Banku Polskiego przysługiwała dywidenda w maksymalnej wysokości 8%. W przypadku osiągnięcia wyższej rentowności większość zysków trafiała do budżetu państwa. Współczesny Narodowy Bank Polski jest w pełni państwowy, 95% swych zysków oddaje rządowi i nie ma żadnych limitów w kreacji pieniądza. W roku 1939 przedłużono ustawowy monopol Banku Polskiego do końca grudnia 1954. Dziś wygląda to sarkastycznie, ale wtedy było rozwiązaniem dyscyplinującym władze Banku. W razie niepoprawnej działalności (np. dewaluacji waluty bądź wzrostu inflacji) Sejm mógł po prostu nie przedłużyć tego przywileju i powołać nowy bank emisyjny.
Przeczytaj także
We wrześniu 1939 roku Ignacy Matuszewski i Henryk Floyar-Rajchman w dramatycznych okolicznościach ewakuowali cały zapas złota i dewiz Banku Polskiego poprzez Rumunię, Turcję i Syrię na terytorium Francji. Więcej o wojennej epopei polskiego złota można przeczytać w artykule Marcina Dobrowolskiego zatytułowanym „Ewakuacja polskiego złota”.
PRL i upadek polskiego złotego
Po upadku Francji polski bank emisyjny wraz z całym rządem emigracyjnym osiadł w Londynie, skąd w roku 1946 decyzją zarządu Bank Polski przeniósł siedzibę władz do Warszawy. Do kraju wróciły także rezerwy złota z depozytów Banku w bankach brytyjskich, francuskich i amerykańskich, jak również wydrukowane w Wielkiej Brytanii banknoty, przeznaczone do obiegu w Polsce. Nie zostały jednak one dopuszczone do obiegu.
A to dlatego, że rządzący ówczesną Polską sowieccy komuniści zdążyli założyć własny bank. Rząd Tymczasowy będący sukcesorem PKWN 2 lutego 1945 roku powołał do życia Narodowy Bank Polski, tym samym odbierając Bankowi Polskiemu prawo emisji pieniądza. Ten ostatni w latach 1951-52 został zlikwidowany, a zasoby złota zostały wydane przez władze komunistyczne na wydatki budżetowe w latach 1946–1958. Z tych zasobów pokryte zostały także odszkodowania dla wywłaszczonych w wyniku ustawy o nacjonalizacji przemysłu obywateli państw obcych (poprzez przekazanie stosownych kaucji rządom USA, Wielkiej Brytanii i Francji).
Ostatnim aktem upadku złotego była złodziejska „reforma walutowa” zrealizowana przez komunistów w 1950 roku. Co ciekawe, na papierze utrzymywała ona w Polsce standard złota. Wartość polskiego złotego ustalono bowiem na 0,222168 grama złota, co stanowiło równowartość 1 rubla rosyjskiego i ¼ dolara amerykańskiego. Byłą to oczywiście całkowita fikcja, bo samo posiadanie złota inwestycyjnego było w sowieckiej Polsce poważnym przestępstwem. W wyniku „reformy” unieważniono ok. 60% pieniądza znajdującego się wówczas w obiegu, ustalając przy tym różne kursy wymiany „starych” złotych na nowe.
- Reforma systemu pieniężnego z 1950 r. miała Polaków pozbawić części oszczędności. Dlatego przy wymianie pieniędzy ceny, płace i część oszczędności zgromadzonych w PKO przeliczono w stosunku: 3 nowe złote za 100 starych złotych, a pozostałe oszczędności – tylko w stosunku 1:100. Jako że większość Polaków trzymała oszczędności w złotych i do tego w domu – z dnia na dzień traciły one 2/3 swojej wartości. Ale tym, którzy zapobiegawczo schronili swój dorobek w walutach obcych lub w złotych monetach, drenująca portfele wymiana pieniędzy nie zagrażała. I to dlatego komuniści zdecydowali się „połączyć” reformę walutową z wprowadzeniem zakazu posiadania walut zagranicznych, złota i platyny (…) w praktyce wiele osób wolało swoje oszczędności złożyć w „bankach ziemskich”, czyli po prostu ukryć, zakopując w starannie zabezpieczonych słoikach – podsumował dr hab. Andrzej Zawistowski wypowiadający się dla Polskiej Agencji Prasowej.
Po tym rabunku Polacy utracili resztki złudzeń co do realnej wartości polskiego pieniądza. Rozsądny obywatel „socjalistycznego raju” wolał trzymać oszczędności w nielegalnych „dewizach”, aniżeli w papierkach emitowanych przez NBP. Siła nabywcza tych ostatnich została całkowicie anihilowana przez komunistyczną hiperinflację z końcówki lat 80-tych.
Gruba kreska i nowy polski złoty
Średnioroczna inflacja w roku 1990 wyniosła 585,8% po wzroście koszyka cen dóbr konsumpcyjnych o 251,1% rok wcześniej oraz 60,2% w roku 1987. Po upadku PRL komunistyczny pieniądz był równie martwy jak idee Marksa i Lenina. Polacy byli wtedy „milionerami”: zarabiało się w milionach, a nawet na drobnych zakupach wydawało się tysiące. I choć wysoka inflacja jeszcze przez całe lata 90-te była zmorą Polaków (dopiero w 1999 r. spadła poniżej 10%), to nowe władze postanowiły przywrócić zaufanie do polskiego złotego.
A to w tamtych czasach było praktycznie zerowe. Ludzie woleli trzymać oszczędności w dolarach amerykańskich czy markach niemieckich, pozbywając się już „koronowanych” banknotów jakby parzyły w ręce. Pierwszym krokiem było zwalczenie hiperinflacji w ramach tzw. planu Balcerowicza. Drugim była denominacja i wymiana pieniędzy, jaką przeprowadzono na początku 1995 roku. Stare banknoty zastąpiono środkami płatniczymi, którymi posługujemy się do dzisiaj. Z tymże zupełnie inna była ich wartość. 10 złotych – czyli ekwiwalent stu tysięcy „starych” złotych - to było wtedy dużo pieniędzy. Stuzłotowy banknot stanowił pokaźną wartość, a dwustozłotówka była rzadko widywanym rarytasem. Dziś „dycha” to drobne, a nawet niewielkie zakupy spożywcze wymagają wydania przynajmniej jednej stuzłotówki. Tak zadziałało 30 lat niemal permanentnej inflacji.
Trzecim krokiem na drodze powrotu Polski do monetarnej normalności było przywrócenie pełnej wymienialności złotego i całkowite uwolnienie kursu walutowego, co miało miejsce w kwietniu roku 2000. To zakończyło epokę pełzającej dewaluacji złotego prowadzonej przez NBP w latach 90-tych, gdy co jakiś czas podwyższano oficjalne kursy walut obcych. Mało kto jeszcze pamięta, że ówczesny cel inflacyjny NBP wynosił… 8-8,5%. Potem był stopniowo obniżany: najpierw do 6,6-7,8%, następnie 5,4-6,8% w roku 2000 i dopiero od 2004 obowiązuje obecny przedział 2,5% z dopuszczalnym odchyleniem o jeden punkt procentowy. W latach 2001-21 Polska cechowała się w miarę stabilną (aczkolwiek trudno powiedzieć, że niską) inflacją w przedziale od -1,6% do 5,0%.
Sukces złotego w XXI wieku
W XXI wieku polska waluta odniosła niekwestionowany sukces – zdecydowana większość Polaków darzy złotego sporym kredytem zaufania. Kto pamięta lata 80. i początek transformacji ustrojowej, ten łatwo zrozumie, jak istotna jest to różnica. Za wyjątkiem inflacyjnego wybuchu z lat 2020-23 spadek siły nabywczej złotego był generalnie zbieżny z celem Narodowego Banku Polskiego (który życzy sobie realnej deprecjacji złotego w tempie 2,5% rocznie).
Przeczytaj także
W miarę stabilne – choć nie tak mocne jakbyśmy sobie tego życzyli – były też notowania złotego. Przez poprzednie ćwierć wieku kurs euro wahał się w przedziale 3,20-5,00 zł, przez miażdżącą większość tego okresu przebywając w paśmie 4,00-5,00 zł. Była to znacząca odmiana po tym, jak w latach 90-tych wspólnotowa waluta (wcześniej funkcjonująca jako jednostka rozrachunkowa ECU) podrożała z 1,3 zł do 4,5 zł.
Wsparciem dla złotego była rosnąca i nadzwyczaj odporna na wszelakie zewnętrzne turbulencje polska gospodarka, będąca działem milionów Polaków: przedsiębiorców, pracowników, bankowców, inwestorów i innowatorów. Przez cały ten okres wzrastały także polskie rezerwy walutowe, które na początku tego stulecia wynosiły zaledwie 27,5 mld dolarów. Stan na koniec marca 2024 to blisko 202,5 mld USD.
NBP dokłada złota do skarbca
Choć dawny standard złota jest martwy od ponad pół wieku, to po 2008 roku banki centralne Zachodu nagle zaprzestały wyprzedaży „barbarzyńskiego reliktu”. Z kolei władze monetarne krajów rozwijających się – z Chinami na czele – zaczęły „zbroić się w złoto”, dokładając do skarbów tysiące ton królewskiego metalu. W roku 2018 do tego grona dołączyły Polska i Węgry dokonujące pierwszych od 20 lat zakupów złota w Unii Europejskiej.
Na początku lipca 2019 roku NBP poinformował o zakupie stu ton złota i przewiezieniu połowy polskich rezerw złota do krajowych skarbców. Do zakupów złota NBP powrócił w kwietniu 2023 roku, kiedy kupiono niemal 15 ton. W maju w skarbcach NBP-u złota było więcej o prawie 20 ton, natomiast w czerwcu dołożono prawie 14 ton. Najwięcej kruszcu w skarbcach NBP przybyło jednak w lipcu, kiedy do skarbców dodano 22,4 tony. Niespełna 15 ton kruszcu pojawiło się w sierpniu. Statystyki za wrzesień pokazały wzrost rezerw złota o kolejne 19,3 ton. W październiku przybyło kolejne 6,2 tony, a w listopadzie 18,7 ton. Łącznie w 2023 roku Narodowy Bank Polski zakupił 130 ton złota i na koniec roku posiadał 358,7 ton.
Stawiało to Polskę na 17. miejscu na świecie. Lub 15., jeśli ze statystyk wyłączyć instytucje międzynarodowe, czyli Europejski Bank Centralny (posiadający 506,5 ton złota) oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy (2 814 t).
- Dokonujemy intensywnych zakupów złota, (...) chcemy dojść do 20 proc. rezerw w złocie, bo czasy są niespokojne, a ratingi międzynarodowe i handel międzynarodowy patrzy, ile rezerw złota ma dany bank. Jeśli ma duże rezerwy i dużą część w złocie znaczy, że to jest wiarygodny kraj (...) i w takim kraju się handluje i inwestuje – wyjaśnił na grudniowej konferencji prasowej prezes NBP Adam Glapiński.
Współcześnie zwiększanie rezerw złota przez bank centralny jest czym innym niż sto lat temu w epoce standardu złota. Polska waluta nie ma pokrycia w kruszcu i nie jest wymienialna na żółty metal w oddziałach NBP (chyba że ktoś chce kupić złotą monetę bulionową emitowaną przez NBP – Orła Bielika). Natomiast można się pokusić o swoisty eksperyment myślowy i na podstawie danych o podaży pieniądza i bieżącej ceny złota określić, ile złota monetarnego przypada na 1 złotego.
Przy cenie 2315 USD/oz. i kursie USD/PLN wynoszącym 4,04 zł rezerwy złota NBP warte są ok. 107,85 mld złotych. Równocześnie wartość nominalna wyemitowanych przez NBP pieniędzy w marcu 2024 roku wynosiła 367,24 mld zł. Zatem teoretyczne „pokrycie” złotem bazy monetarnej w Polsce wynosi prawie 29,4%. To całkiem wysoki wynik. Można też to policzyć inaczej: 358,7 mln gramów (czyli 358,7 ton) złota przypada na 367 241,5 mln zł, co daje ok. 0,9767 grama złota na każdy tysiąc złotych. To znacznie mniej niż sto lat temu, gdy na jednego złotego przypadało trochę ponad 0,29 grama złota.
Będzie druga setka dla złotego?
Czy polski złoty przetrwa kolejne sto lat? Szanse na to nie są zbyt duże. Wszakże przez poprzednie sto lat polski pieniądz był w praktyce anihilowany już trzykrotnie. Raz w 1940 przez hitlerowskie Niemcy, drugi raz po II wojnie światowej przez sowieckich komunistów, a trzeci raz po upadku PRL przez hiperinflację. Podobny los przez poprzednie stulecie spotkał kilka setek różnorakich jednostek monetarnych. Istnieje tylko garstka walut, które istnieją nieprzerwanie od stu lat lub dłużej. Zresztą nawet w przypadku dolara amerykańskiego czy funta brytyjskiego nie zapłacimy dziś w sklepie banknotem z roku 1924. Po prostu straciły one ważność i zostały zastąpione nowymi papierkami.
Złoty może też podzielić los wielu innych walut europejskich, które zostały zastąpione przez euro. Zgodnie z traktatem akcesyjnym do UE Polska ma obowiązek porzucić złotego na rzecz euro, ale nie ma na to żadnego wyznaczonego terminu. Wymiana waluty wymagałaby też zmiany Konstytucji RP, na co w obecnych warunkach nie ma najmniejszych szans.
Trzecim zagrożeniem dla polskiego pieniądza jest pełzająca „wojna z gotówką”, z jaką mamy do czynienia w całym świecie Zachodu. Transakcje gotówkowe są szykanowane przez aparat państwa. Wprowadzane są coraz niższe limity kwotowe dla transakcji gotówkowych w obrocie gospodarczym. Eliminacja fizycznej gotówki to także mokry sen lobby bezgotówkowego i bankowego. Współcześnie fizyczna gotówka jest jedną z ostatnich ostoi resztek naszej wolności i prywatności, ponieważ umożliwia anonimowość transakcji i uniemożliwia totalną kontrolę społeczeństwa przez rządy.
Na tym odcinku ogromnym zagrożeniem jest też tzw. cyfrowy pieniądz banku centralnego (CBDC). To totalitarna w swej naturze koncepcja, w myśl której bank centralny miałby zastąpić papierowe pieniądze przez cyfrowe zapisy. Taki pieniądz byłby po całkowitą kontrolą władzy, która mogłaby go w każdej chwili unieważnić, określić terminy i limity jego wymiany na określone dobra lub też po prostu wykluczyć niektóre jednostki z jego używania. Póki co bankierzy centralni uspokajają, że CBDC miałby być tylko uzupełnieniem gotówki, a nie jej zastąpieniem. Ale wszyscy wiemy, że tego typu zapewnienia polityków i urzędników są warte jeszcze mniej niż papier, na którym zostały wydrukowane.
Dlatego tak ważne jest, abyśmy zachowali własną walutę w jej fizycznym wymiarze. Oczywiście najlepiej, aby miała ona pokrycie w jakimś dobrze, którego nie da się wykreować z powietrza. Inaczej polski złoty w najlepszym razie podzieli los dolara amerykańskiego, który przez poprzednie sto lad utracił ponad 99% swej siły nabywczej. Tak jak wszystkie inne waluty fiducjarne, których wartość w długim terminie zmierza do wartości wewnętrznej – czyli do zera.