Polska gospodarka wróciła już pod względem wielkości aktywności do poziomu sprzed pandemii. Niektórzy mówią więc, że odrobione zostały straty z kryzysu. Jednak lepiej patrzeć na to, jak daleko jesteśmy od trendu sprzed pandemii. Pod tym względem brakuje nam jeszcze 5 proc. PKB, czyli ok. 115 mld zł w przeliczeniu na wartości roczne, by wrócić do normy. To jest najlepsza miara tego, jaki koszt wciąż płacimy za pandemię.


W piątek GUS podał szybki szacunek PKB za drugi kwartał 2021 r. Szybki szacunek oznacza, że są to dane liczone na podstawie jeszcze niepełnych informacji, ale już zbliżone teoretycznie do wyniku, który zostanie podany po pełniejszej analizie statystycznej pod koniec miesiąca.
PKB wzrósł w drugim kwartale o 10,9 proc. rok do roku oraz 1,9 proc. wobec pierwszego kwartału (te drugie dane są podane po odsezonowaniu przez GUS). Bardzo wysoka dynamika jest oczywiście efektem wychodzenia gospodarki z dołka i odmrażania części aktywności gospodarczej po lockdownach związanych z pandemią. W całym roku dynamika powinna przekroczyć 5 proc.


Te dane oznaczają też, że poziom PKB w drugim kwartale był o 0,5 proc. wyższy niż w ostatnim kwartale roku 2019, czyli ostatnim momencie przed uderzeniem COVID. Polska jest jednym z pierwszych krajów UE, którym udało się przywrócić przedkryzysowy poziom aktywności gospodarczej.
Ale porównanie kwartalnego PKB z wartością sprzed kryzysu może być mylące. Przecież gdyby nie było COVID, gospodarka by rosła, a nie stała w miejscu. Rosłaby o ok. 3,5 proc. rocznie, bo na to wskazywał trend przedkryzysowy. Obecny PKB jest wciąż ok. 5 proc. poniżej przedkryzysowego trendu i to jest prawdopodobnie najlepsza miara tego, ile nam jeszcze brakuje, by wrócić do normy. W ujęciu kwartalnym w obecnych cenach jest to ok. 28-29 mld zł, a w przeliczeniu na cały rok ok. 115 mld zł. Jeżeli kolejne fale pandemii nie zaburzą bardzo mocno gospodarki, to powrót do trendu powinien nastąpić wiosną lub latem 2022 r.
Pytanie o to, gdzie jest normalny poziom aktywności gospodarczej, ma duże znaczenie dla polityki pieniężnej. Fakt, że jesteśmy wciąż dużo poniżej normalnej aktywności, może być jednym z głównych argumentów za utrzymywaniem bardzo niskich stóp procentowych. Dopóki bowiem gospodarka nie osiągnie swoich pełnych zdolności wytwórczych, dopóty wysoka inflacja nie będzie trwałym zagrożeniem, bo dodatkowy popyt może być zaspokajany przez dodatkową produkcję towarów i usług, a nie tylko wyższe ceny.
Tylko gdzie jest ta norma, do której zmierzamy? Ja zasugerowałem, że normą jest trend historyczny. Ale ktoś mógłby argumentować, że gospodarka nie ma szans wrócić do trendu, bo niektóre firmy zniknęły na zawsze, niektórzy pracownicy stracili na dłużej pracę, niektóre inwestycje nie zostały zrealizowane. Pandemia mogła trwale osłabić potencjał wytwórczy, więc norma jest już niżej niż wcześniejszy trend i próba powrotu do niego może okazać się zadaniem zbyt ambitnym, które skończy się tylko wyższymi cenami.
Ale ja bym z takim spojrzeniem się nie zgodził. Część firm zniknęła, ale powstały inne, w innych branżach. Część pracowników straciła pracę na dłużej, ale w końcu ją odzyska – przekwalifikują się, znajdą nowe zatrudnienie. Niektóre inwestycje nie doszły do skutku, ale to jest teraz szybko nadrabiane. Powrót do trendu jako cel polityki gospodarczej ma sens, nawet jeżeli przejściowo oznacza ponad 5-procentową inflację. Co oczywiście nie znaczy, że trzeba maksymalnie pompować gospodarkę jeszcze przez wiele kwartałów. Skoro za kilka kwartałów mamy szansę na powrót do normy, to wycofywanie nadzwyczajnego wsparcia i lekkie podnoszenie stóp mogłoby się zacząć już w tym roku.