- Jedną z zalet jest fakt, że osoba, która odkłada w tym programie pieniądze na emeryturę w PPK, drugie tyle dostaje od swojego pracodawcy i od państwa - zaznacza Bartosz Marczuk, wiceprezes PFR. Ale dodaje, że rozumie obawy co do programu.


I zdaniem wiceprezesa PFR nie ma atrakcyjniejsze oferty. "To jest wehikuł finansowy, który nie ma odpowiednika w innych instrumentach oszczędnościowych oferowanych w Polsce" - mówi gazecie Marczuk. I dodaje, że drugim argumentem jest to, że emerytury z systemu powszechnego, czyli ZUS – co nie jest tajemnicą od ponad 20 lat, od reformy emerytalnej – będą maleć w stosunku do naszych zarobków. Maleć będzie tzw. stopa zastąpienia.
"Warto więc mieć dodatkowe zabezpieczenie. Do tego dochodzi to, że możemy być prawie pewni, że dożyjemy emerytury, bo statystyki pokazują, że – zwłaszcza wśród kobiet – poziom dożycia przekracza 90 proc. Mamy więc sytuację, w której z emerytury będziemy korzystać, a ta emerytura z systemu powszechnego w stosunku do zarobków będzie niższa niż obecnie" - tłumaczy wiceprezes PFR.
W PPK można wpłacać mniej niż 2 proc. pensji
Marczuk przypomina, że w ustawie o PPK jest zapis, który sprawia, że osoby z dochodami do 120 proc. płacy minimalnej – czyli dzisiaj to prawie 4200 zł brutto miesięcznie – nie muszą wpłacać do tego systemu 2 proc. swojej miesięcznej pensji, lecz 0,5 proc. "Co więcej, ich pracodawca dopłaci im standardowe co najmniej 1,5 proc. pensji. Jeśli więc ktoś zarabia 4000 zł, może wpłacić do PPK 20 zł, pracodawca dopłaci mu 60 zł, a kolejne 20 dołoży państwo. W efekcie zyskuje 400 proc. tego, co wpłacił" - wskazuje. I ocenia, że takie osoby, wychodząc z PPK, robią więc sobie dużą finansową krzywdę.
"Pamiętajmy też o tym, że zawirowania na rynkach finansowych, wysoka inflacja to zaledwie epizody w perspektywie oszczędzania przez 30–40 lat. A wpłaty do PPK i związane z nimi uszczuplenie dochodów bolą tylko przez pierwsze dwa– trzy miesiące wpłat. Potem się o nich zapomina. Za to gdy za pewien czas spojrzymy na rachunek w PPK, na którym odłożyliśmy 1000 zł, a mamy 2000 zł, albo odłożyliśmy 2000 zł, a mamy 4000 zł, to już nie jest pomijalne i przekonuje uczestników tego programu do tego, że ta forma oszczędzania jest bardzo atrakcyjna" - mówi gazecie Marczuk.
Przypomina jednocześnie, że w PPK są aktywa o wartości przeszło 13 mld zł. Ale zaledwie 52 proc. tych pieniędzy pochodzi z kieszeni pracowników. Pozostałe 48 proc. to dopłaty od ich pracodawców i państwa. "To odzwierciedla najlepiej ten mechanizm odkładania, o którym mówiłem: do każdych 100 zł odłożonych przez nas – drugie 100 zł otrzymujemy ekstra" - wylicza Marczuk.
Od 1 marca nie są już dłużej ważne wszystkie dotychczas złożone deklaracje o rezygnacji z uczestnictwa w Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK). Pracownicy, którzy nie chcą odkładać pieniędzy na emeryturę w ramach PPK, muszą ponownie złożyć wniosek, aby wypisać się z programu. Autozapis obejmie wszystkie osoby zatrudnione w wieku od 18. do 55. roku życia.
(PAP)
pad/ dki/