REKLAMA
OKAZJA

Polska na inflacyjnym rozdrożu. „Lepka” inflacja pozostanie z nami na długo

Krzysztof Kolany2023-04-05 06:00, akt.2023-04-17 14:00główny analityk Bankier.pl
publikacja
2023-04-05 06:00
aktualizacja
2023-04-17 14:00

Dane za luty i marzec definitywnie rozwiewają nadzieję na mocny spadek inflacji konsumenckiej w 2023 roku. Rojenia prezesa NBP o 6-procentowej inflacji na koniec roku możemy już włożyć między bajki.

Polska na inflacyjnym rozdrożu. „Lepka” inflacja pozostanie z nami na długo
Polska na inflacyjnym rozdrożu. „Lepka” inflacja pozostanie z nami na długo
fot. patrick001 / / Shutterstock

Od kilku tygodni media pełne są urzędowej propagandy zapewniającej nas o tym, że „najgorsze już minęło” i że od nowego kwartału będzie już tylko lepiej. Owszem, inflacyjną górkę zapewne zdobyliśmy w lutym i w kolejnych miesiącach roczna dynamika wskaźnika dóbr konsumpcyjnych (czyli CPI) będzie malała. I to jest właściwie jedyny punkt urzędowej narracji, z którym można się zgodzić. O trendzie dezinflacji od kilku miesięcy masowo mówią (i piszą) też ekonomiści rynkowi. Jednakże w ich przypadku prognozy są na ogół bardziej ostrożne i coraz więcej w nich niepokoju związanego z uporczywie wysoką inflacją bazową.

Krótka lekcja inflacyjnej matematyki

Według wstępnych szacunków GUS w marcu indeks cen towarów i usług konsumpcyjnych (potocznie zwany „inflacją”) wzrósł o 16,1% Był to wynik wyraźnie niższy niż w rekordowym lutym, gdy gdy inflacja konsumencka była najwyższa od 26 lat i sięgnęła aż 18,4%. Wynik roczny był też nieco wyższy od prognoz większości ekonomistów, którzy spodziewali się odczytu od 15,5% do 17,7%.

Powiedzmy to jasno: to rezultat katastrofalnie zły, jeśli chodzi o tempo utraty siły nabywczej polskiego pieniądza. Tyle tylko, że to dane historyczne pokazujące to, co już się wydarzyło. Przez poprzednie 12 miesięcy złoty stracił około 1/6 swej siły nabywczej i już jej nigdy nie odzyska. Nie ma szans na powrót cen do wartości sprzed marca 2020 roku. Aby to nastąpiło, musielibyśmy doświadczyć spadku CPI o blisko 25%, co jest scenariuszem skrajnie nierealnym. Spodziewamy się jedynie dezinflacji, czyli spadku inflacji. Oznacza to, że ceny wciąż będą rosły, ale nie aż tak szybko jak przez ostatnie 12 miesięcy.

Proces dezinflacji w znacznej mierze będzie zachodził ze względu na efekty wysokiej bazy porównawczej. Z bardzo szybkim wzrostem cen mieliśmy do czynienia rok temu, gdy po rosyjskiej inwazji na Ukrainę doszło do skokowego wzrostu cen paliw i płodów rolnych. Ale zarówno notowania zbóż jak i ropy naftowej już wiele miesięcy temu wróciły do stanów sprzed wybuchu wojny. Ponadto na skutek zerwania przez Chiny z polityką zero-Covid skończył się temat łańcuchów dostaw i absurdalnie wysokich cen frachtu. Na tym froncie wszystko wróciło do normy. Stąd też powszechne wśród ekonomistów przekonanie, że ceny nie powinny już rosnąć tak szybko jak przez ostatni rok.

Problem w tym, że tak się nie dzieje! Aby to dostrzec, wystarczy spojrzeć na wzrost wskaźnika CPI względem poprzedniego miesiąca. W marcu indeks CPI był o 1,1% wyższy niż w lutym. W styczniu ceny konsumpcyjne wzrosły o 2,5%. mdm, a w lutym - o 1,2%. mdm.  Średnia za pierwsze trzy miesiące 2023 roku to aż 1,6%. Złośliwi powiedzieliby, że nasza Rada Polityki Pieniężnej całoroczny 2,5-procentowy cel NBP zrealizowała już w styczniu. A po marcu przebiła go niemal dwukrotnie. Owszem, znaczna w tym zasługa przywrócenia 23-procentowego VAT-u na paliwa, energię elektryczną i gaz ziemny. A pamiętajmy, że po wyborach zapewne jeszcze wróci stary VAT na żywność, co będzie oznaczać wzrost stawki tego podatku z 0% do 5% i mniej więcej w podobnej skali podbitkę cen nieprzetworzonych artykułów spożywczych.

Bankier.pl na podstawie danych GUS

Jeśliby przez kolejne miesiące CPI rósł średnio w tempie z pierwszego kwartału, to za rok zobaczylibyśmy inflację rzędu 20%. Oczywiście tak negatywny scenariusz jest raczej mało prawdopodobny. Tyle tylko, że w danych jak dotąd nie widać ani śladu hamowania presji inflacyjnej. Nawet jeśli w kolejnych miesiącach miesięczny wzrost cen spowolni w okolice 0,6% mdm, to w grudniu inflacja CPI obniży się do niespełna 11%. Nadal więc byłaby czterokrotnie wyższa od celu inflacyjnego.

- W grudniu inflacja może wynieść 6 proc. - powiedział na lutowej konferencji prasowej prezes NBP Adam Glapiński. Jak dodał, projekcje NBP pokazują, że w ostatnim kwartale 2023 roku inflacja będzie w okolicach 8 proc.

Aby inflacja w grudniu zeszła do 6%, to w kolejnych miesiącach wskaźnik CPI musiałby rosnąć średnio o 0,12% miesięcznie. W tej chwili wydaje się to skrajnie nieprawdopodobne. Oznaczałoby to, że albo z miesiąca na miesiąc inflacja niemal przestałaby istnieć, albo że ceny zaczęłyby spadać. A na to bym nie liczył.

Polska gospodarka wróciła do lat 90.

W 2022 roku w polskiej gospodarce zaszła bardzo negatywna zmiana. Jak to mówią ekonomiści, doszło do „odkotwiczenia” oczekiwań inflacyjnych, które były całkiem nieźle zakotwiczone przez poprzednie 20 lat. I to zarówno w przypadku konsumentów jak i producentów. W warunkach niskiej inflacji konsumenci nie akceptują wzrostu ceny jakiegoś dobra np. o 10-20%. Po prostu przestają kupować u takiego sprzedawcy. To samo dotyczy biznesu. Producent lub sprzedawca z dnia na dzień podnoszący cenę o kilkanaście czy kilkadziesiąt procent natychmiast straciłby klientów i wypadł z rynku.

Teraz jest inaczej. Konsumenci gładko „łykają” skokowe podwyżki cen i nadal kupują. Wiadomo, że trudno przestać kupować żywność, energię czy paliwo. Ale już można zrezygnować z noclegu w hotelu, obiadu w restauracji czy wyjazdu na koncert zagranicznej gwiazdy. Ale nic takiego się nie dzieje! Polski konsument płacze, ale płaci, akceptując błyskawicznie rosnące ceny. I nie robi tak dlatego, że jest głupi czy nierozsądny. Po prostu ostatnie trzy lata nauczyły go, że jeśli nie kupi czegoś teraz, to za kilka miesięcy czy lat to coś będzie znacznie droższe. Być może nawet na tyle drogie, że w ogóle nie będzie go na to stać. To jest lekcja wyniesiona choćby z tego, co po marcu 2020 działo się z cenami samochodów, noclegów czy biletów lotniczych.

Do tego doszedł zapalnik lockdownowy. W marcu ’20 zobaczyliśmy, że z dnia na dzień władza może nam wszystko odebrać. Na jakiś czas zabrano nam możliwość swobodnego przemieszczania się, podróżowania, uprawiania sportu, rozrywki czy nawet odwiedzania bliskich. Niedługo zakażą nam korzystania z samochodów spalinowych. W drodze są już podatki od dwutlenku węglowego „emitowanego” przez domy i mieszkania oraz przymusowe remonty. Wielu ludzi mogło więc dojść do wniosku, że trzeba korzystać z życia (i pieniędzy), póki jeszcze można. I póki mają one jakąkolwiek wartość. Zwłaszcza gdy obecna gotówka zostanie zastąpiona przez totalitarny w swej naturze cyfrowy pieniądz banku centralnego (CBDC). A przecież od 1 stycznia 2024 roku po wprowadzeniu limitu transakcji gotówkowych bez pośrednictwa banku nie kupimy już wielu dóbr.

Taka postawa konsumentów wywołała odpowiedź po stronie przedsiębiorców. Wielu z nich podnosi ceny znacznie szybciej, niż rosną im koszty. Dlaczego tak robią? Bo mogą! Bo konsument w swojej masie akceptuje wyższe ceny i nie odwraca się od podnoszących ceny sprzedawców. Zresztą jak miałby się odwracać, skoro podnoszą wszyscy. „Kupujcie, bo taniej nie będzie!” – krzyczą sprzedawcy, napędzając inflacyjną spiralę.

Inflacja hasa w najlepsze

W danych widać, że inflacja nie jest w żaden sposób opanowana. Widać to zwłaszcza w statystykach tzw. inflacji bazowej – zresztą publikowanych przez sam Narodowy Bank Polski. To miernik cen dóbr konsumpcyjnych z wyłączeniem żywności, paliw i energii. Wskaźnik ten w marcu przyspieszył do 12,3% i osiągnął nowy rekord w przeszło 20-letniej historii tych statystyk. Rozpędzona i wciąż przyspieszająca inflacja bazowa jest jasnym sygnałem, że zdecydowana większość presji inflacyjnej jest krajowej proweniencji. W teorii inflacja bazowa ma mierzyć skalę inflacji „krajowej”, wynikającej z siły popytu krajowego pośrednio kontrolowanego przez politykę pieniężną banku centralnego.

NBP

Po wygaśnięciu zewnętrznych szoków podażowych (paliwa, energia, wojna) widać już, że za prawie całą inflację odpowiada teraz siła popytu konsumpcyjnego. A ten jest mocny z kilku powodów. Pierwszym jest wspomniane już wcześniej „odkotwiczenie” oczekiwań inflacyjnych. Drugim jest bardzo mocny rynek pracy. Bezrobocie w Polsce jest niemal rekordowo niskie, a w dużych miastach po prostu nie istnieje. Każdy, kto chce pracować, ten może znaleźć płatne zajęcie (osobną kwestią jest siła nabywcza wynagrodzenia). Równocześnie nominalne płace w sektorze przedsiębiorstw od dwóch lat galopują w dwucyfrowym tempie. Konsumenci mają więc pieniądze i mogą sobie pozwolić na wyższe wydatki i akceptować wyższe ceny. Wygląda na to, że spirala płacowo-cenowa mimo realnego spadku wynagrodzeń wciąż ma się dobrze. Nie da się osiągnąć względnie niskiej (tj. 2-3%) inflacji bez sprowadzenia dynamiki płac do jednocyfrowego poziomu.

Po trzecie, świeża gotówka płynie nie tylko do portfeli pracowników. Ostatnie dwa lata były czasem istnej bonanzy dla właścicieli drobnego i średniego biznesu. Dochody w tej grupie konsumentów wzrosły jeszcze bardziej niż pracownikom, a chęć do inwestowania pieniędzy w tak niepewnych czasach nie jest zbyt wysoka. I wreszcie po czwarte, swoje „trzy grosze” dorzuca rząd. W ubiegłym roku mieliśmy całą feerię socjalnego rozdawnictwa w stylu rozmaitych dodatków czy zasiłków w rodzaju n-tej emerytury. Do tego doszły bardzo proinflacyjne i powszechne wakacje kredytowe, które pozwoliły wręcz zwiększyć wydatki konsumpcyjne grupie relatywnie dobrze sytuowanych gospodarstw domowych zadłużonych z tytułu kredytu mieszkaniowego. W tym roku doszła do tego wymuszona ustawowo bardzo wysoka waloryzacja rent i emerytur. A jesienią mamy wybory, w ramach których zarówno obóz rządzący jak i opozycyjny licytują się na nowe wydatki socjalne.

I wreszcie po piąte, proinflacyjnie zadziałał czynnik demograficzny w postaci przynajmniej miliona uchodźców wojennych i emigrantów z Ukrainy. Niezależnie od naszego współczucia i ofiarności trzeba przyznać, że są to dodatkowi konsumenci licytujący się z nami o pulę dóbr, której nie da się zwiększyć z dnia na dzień. Jest to dodatkowy popyt, który pozwalał producentom i sprzedawcom podnosić ceny nierzadko mocniej niż w innych krajach europejskich.

Polska na inflacyjnym rozdrożu

Jeśli moje spostrzeżenia są poprawne, to wnioski z nich wypływające raczej nie są zbyt optymistyczne. Jeśli na świecie nie dojdzie do jakiegoś poważnego kryzysu gospodarczego (np. seryjnych bankructw banków), to przy obecnych  stopach procentowych NBP nie uda się złamać presji inflacyjnej.

Jeśli polski mix polityki monetarnej i fiskalnej pozostanie bez zmian, to w kolejne cykliczne ożywienie wejdziemy z mocno podwyższoną inflacją i w 2024 ona znów może zacząć rosnąć. A wtedy władza (obojętnie z której partii będzie się ona wywodzić) stanie przed trudnym wyborem: albo wejdziemy na ścieżkę turecka z permanentnie wysoką inflacją, albo zafundujemy sobie dwucyfrowe stopy procentowe i „prawdziwą” recesję z solidnym wzrostem bezrobocia tłumiącym popyt konsumpcyjny i przerywającym spiralę inflacyjną. Widać już chyba, że próba podążania „trzecią drogą” przez rząd i większość w RPP doprowadziła nas w ślepy zaułek.

Źródło:
Krzysztof Kolany
Krzysztof Kolany
główny analityk Bankier.pl

Absolwent Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Analityk rynków finansowych i gospodarki. Analizuje trendy makroekonomiczne i bada ich przełożenie na rynki finansowe. Specjalizuje się w rynkach metali szlachetnych oraz monitoruje politykę najważniejszych banków centralnych. Inwestor giełdowy z 20-letnim stażem. Jest trzykrotnym laureatem prestiżowego konkursu Narodowego Banku Polskiego dla dziennikarzy ekonomicznych. W 2016 roku otrzymał także tytuł Herosa Rynku Kapitałowego przyznawany przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Telefon: 697 660 684

Tematy
Światłowód z usługami bezpiecznego internetu
Światłowód z usługami bezpiecznego internetu
Advertisement

Komentarze (77)

dodaj komentarz
ministerprawdy
Inflacja jest tak lepka i pełzająca jak politycy ją wywoujący
niepewny
Jest cos, czego zupelnie nie rozumiem. Mimo tej inflacji i rozdawnictwa, zloty trzyma sie nadzwyczaj mocno: 6.04.1022 1€ = 4,63 ; 6.04. 2022 1€ = 4,68. Czyli zlotowka jest warta tyle samo euro, co przed rokiem. A place rosna szybko. Czyli w od roku Polacy zarabiaja duzo wiecej euro. Na Zachodzie place w zasadzie nie rosna. Wniosek:Jest cos, czego zupelnie nie rozumiem. Mimo tej inflacji i rozdawnictwa, zloty trzyma sie nadzwyczaj mocno: 6.04.1022 1€ = 4,63 ; 6.04. 2022 1€ = 4,68. Czyli zlotowka jest warta tyle samo euro, co przed rokiem. A place rosna szybko. Czyli w od roku Polacy zarabiaja duzo wiecej euro. Na Zachodzie place w zasadzie nie rosna. Wniosek: przy wszystkich obawach i czarnowidztwie, ostatnio szybko doganiamy Zachod.
wyborca-pis-ale-nie-glupi
BUHahaha, wszysko ostatnio tanieje a ten tu pisze o inflacji, maslo tańsze, papier tańszy, prosze zajrzeć na półki sklepowe, a potem brednie wypisywać. Pis dobrze zwalczył inflację każdy kumaty to wie
rejent
prymitywny intelektualnie prowokator
jas2
Inflacja to nie jest "poziom cen", bo gdyby tak było, najwyższa inflacja byłaby w Szwajcarii i Norwegii, bo tam ceny są najwyższe.
zoomek
Kruszców nie da się dodrukować. Pieniądze w banku są własnością banku, macie tylko roszczenie. Jakie z tych informacji wyciągniecie wnioski - wasza brosza!
loool
Na końcu tej wyliczanki trzeba dodać że producenci podnoszą ceny, klienci to akceptują bo rząd ciągle im dokłada pustego pieniądza więc kreci się to coraz szybciej.
madrala_1
Świetna analiza - jak zwsze profeska. Ja dodał bym jeszcze, że takie działania (a raczej brak działań) doecelowo pogłębi kryzys. Niepewność na rynkach kapitałowych, brak inwestycji (zblizajace sie ryzyka globalne), w koncu doprowadza do krachu. Ja gram na spadki. Zbieraj kapital (najlepiej w walucie) i kupuj. Ten rok bedzie ciekawy.

Powiązane: Gospodarka i dane makroekonomiczne

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki