Trwa fatalna passa polskiej waluty. Kurs euro ponownie atakuje 12-letnie szczyty, wyraźnie przekraczając poziom 4,60 zł. Złotemu nie pomogło nawet nadzwyczaj „gołębie” stanowisko amerykańskiej Rezerwy Federalnej.


Po marcowym posiedzeniu kierownictwo Fedu podtrzymało swoje wcześniejsze obietnice, że nie podniesie stóp procentowych przed 2024 rokiem. Takie stanowisko uspokoiło inwestorów, którzy od kilku tygodni obawiali się szybszego wzrostu stóp procentowych w USA. Tymczasem przewodniczący Powell usiłował przekonać rynki, że kurek z tanim i łatwym pieniądzem pozostanie odkręcony przez następne 3 lata.
Taka wiadomość teoretycznie powinna sprzyjać złotemu i innym walutom rynków wschodzących. Tak się jednak nie stało. W czwartek od rana kurs euro piął się w górę, przed godziną 11:00 dochodząc w pobliże 4,62 zł. W ten sposób wyrównany został szczyt z sylwestra, gdy na rynku interweniował Narodowy Bank Polski w celu osłabienia złotego na ostatni dzień roku.
Teraz następnym przystankiem dla kursu euro może być poziom 4,63-4,64 zł. To na tej linii zatrzymywały się fale wzrostowe podczas poprzednich lockdownów ogłaszanych w marcu i w listopadzie. W obu przypadkach były to wówczas najwyższe notowania euro od marca 2009 roku.
Po marcu 2009 roku kurs euro docierał w rejon 4,60 zł tylko okazjonalnie i na krótki okres czasu. Działo się to podczas apogeum kryzysu strefy euro (grudzień 2011), perturbacji brexitowych (czerwiec 2016) oraz podczas dwóch fal koronakryzysu (w marcu i październiku 2020). Można zatem powiedzieć, że polski złoty pozostaje wyjątkowo słaby.
Za sprawą wzrostów na parze euro-dolar marcowych szczytów nie przebiły (jeszcze?) notowania dolara amerykańskiego, którego w czwartek przed południem wyceniano na 3,87 zł. Kurs franka szwajcarskiego wzrósł o ponad dwa grosze, docierając do 4,18 zł. Funt szterling notowany był po 5,40 zł, a więc niemal wyrównał swój lokalny szczyt z grudnia 2016 roku.
KK























































