Inflacja mocno zaskoczyła w czerwcu w Polsce. Widać, że firmy przerzucają koszty epidemii na konsumentów, a ci to akceptują. Nie liczy się słabość popytu i walka o konsumenta, liczy się nadrabianie strat. Czyżby był to już rachunek za epidemię i potężne wsparcie fiskalne dla firm? Sądzę, że jeszcze za wcześnie na taki wniosek. Inflacja powinna jeszcze zareagować na słabszy popyt, ale potrzebuje do tego kilku miesięcy.


GUS podał wstępnie, że inflacja w czerwcu wzrosła do 3,3 proc., wobec 2,9 proc. w maju. Analitycy rynkowi oczekiwali lekkiego spadku lub stabilizacji inflacji, więc ten wzrost wywołał spore zaskoczenie. Tym bardziej, że to nie paliwa czy żywność odpowiadały za ten wzrost, ale w dużej mierze inne kategorie – prawdopodobnie usługi (szczegóły poznamy w połowie lipca).


Jak interpretować to zaskoczenie? Od dłuższego czasu pisałem, że
zachowanie inflacji w czasie i po epidemii będzie dużą zagadką. Istnieje
ryzyko, że ratowanie gospodarki w warunkach silnych ograniczeń
podażowych (wysokich kosztów wymogów sanitarnych i innych ograniczeń w
handlu i produkcji) może potencjalnie skutkować podwyższonymi cenami. Co
więcej, nie można wykluczyć, że rachunek za koszty fiskalne będzie
częściowo "spłacany" dzięki wyższej inflacji, która pozwoli obniżyć
realne wskaźniki długu (czyli relację długów do dochodów). Może nawet
zdarzyć się tak, że podwyższona inflacja będzie zjawiskiem jak
najbardziej pożądanym, bo jej koszty społeczne będą mimo wszystko niższe
niż ewentualne znaczące podwyżki podatków.
Ale czy to już jest
ten moment, by stwierdzić, że grany jest właśnie taki scenariusz? Czy to
są już te koszty epidemii? Chyba jeszcze za wcześnie na takie wnioski.
Na razie wstrząs epidemiczny jest słabszy od oczekiwań, więc nie ma
powodu, by już teraz inflacja miała stanowić jego koszt.
Ponadto, historia pokazuje, że wstrząs gospodarczy przekłada się na ceny
z pewnym opóźnieniem. Musi minąć kilka miesięcy zanim firmy zdecydują
się na walkę cenową. W poprzednich cyklach gospodarczych ceny usług
zaczynały reagować na spadek płac z opóźnieniem ok. 4-12 miesięcy.
Jeżeli teraz będzie podobnie, to od lata lub jesieni ceny powinny zacząć
hamować. Taka prognoza opiera się na przekonaniu, że gdy popyt spada
poniżej możliwości wytwórczych gospodarki to ceny powinny zareagować
hamowaniem.
Co więcej, doświadczenia innych krajów, szczególnie tych mocno
dotkniętych epidemią, wskazują, że efekty podażowe nie są na tyle silne,
by istotnie podbić inflację. One są oczywiście widoczne, ale nie
dominują w ogólnych trendach inflacyjnych.
Na razie inflacja
jest na bezpiecznym poziomie, a bilans argumentów wskazuje raczej na
większą możliwość jej spadku niż wzrostu do końca roku.
Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na: https://spotdata.pl/ogolna.