Liczne nagrody dla "Wiedźmina 3" sprawiły, że polskie studio na moment znalazło się niemal w centrum branży producentów gier. Czy jednak już teraz możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że CD Projekt należy do światowej czołówki?


Sukcesy polskich producentów gier sprawiły, że o branży zaczęło się mówić jako o wielkiej szansie dla rodzimej gospodarki. Branża to oczywiście nie tylko ci najwięksi, ale i dziesiątki małych bądź mniejszych producentów, którzy z roku na rok robią postępy i znajdują swoje nisze. Warto jednak zauważyć, że nasz rynek ma jedną wyróżniającą się lokomotywę - CD Projekt. Porównanie kapitalizacji producentów gier nie pozostawia wątpliwości, że konkurencja, choć dynamicznie się rozwija, pozostaje w tyle za "Redami".
Nie chodzi zresztą tylko o kapitalizację. Wystarczy powiedzieć, że zsumowane przychody wszystkich producentów gier z głównego rynku GPW stanowią ledwie 1/4 tego, co wygenerował CD Projekt. Oczywiście jest jeszcze nienotowany na giełdzie Techland, który chyba jako jedyny oprócz "Redów" potrafi stworzyć grę "AAA" (czyli gry o największym budżecie). Wydaje się jednak, że sukces "Wiedźmina" przyćmił sukcesy "Call of Juarez", "Dead Island" czy "Dying Light". Dodatkowo decyzja Techlandu o pozostaniu poza GPW utrudnia wgląd w jego finanse. Stąd też za lidera polskiej branży, którego możemy porównać ze światową czołówką, uznajemy CD Projekt.
Od przepaści do przepaści
Jak więc producent "Wiedźmina" wypada na tle globalnych gigantów? Słabo. Biorąc pod uwagę tylko miary finansowe tj. zysk, przychody czy giełdowa kapitalizacja, CD Projekt od Electronic Arts (EA), Blizzarda czy Ubisofta dzieli przepaść. Można w uproszczeniu powiedzieć, że pod względem liczb światowa czołówka jest dla CD Projektu tym, czym on jest dla pozostałych polskich producentów gier.
Kluczowe liczby wybranych producentów gier (w mld zł) | ||||
---|---|---|---|---|
Kapitalizacja | Przychody | Zysk | C/Z | |
Activision Blizzard | 172,78 | 25,12 | 3,69 | 46,81 |
Electronic Arts | 134,04 | 18,43 | 3,69 | 36,32 |
Take-Two Interactive | 28,92 | 6,76 | 0,27 | 117,10 |
Konami | 27,82 | 9,23 | 0,80 | 34,86 |
Ubisoft | 23,91 | 5,55 | 0,42 | 55,04 |
CD Projekt | 8,01 | 0,58 | 0,25 | 32,04 |
Pozyskane z ostatniego opublikowanego sprawozdania rocznego. Źródło: raporty spółek, Bankier.pl, Yahoo Finance |
Warto także zestawić portfolio CD Projektu z portfolio np. EA. Polskie studio wydaje gry sporadycznie. Przykładowo "Wiedźmin 3" pojawił się dwa lata temu, później pojawiły się dwa dodatki. W tym roku światło dzienne ujrzeć ma "Gwint", to jednak zupełnie inny projekt niż typowa gra "AAA". W kalendarzu premier jest także "Cyberpunk 2077", o którym wiadomo, że powstanie przed 2021 rokiem.
Kalendarz pełen premier
Tymczasem w samym tylko 2016 roku światło dzienne ujrzały takie projekty tworzone przez Electronic Arts jak "Battlefield I" czy cała rodzina gier sportowych - "FIFA 17", "NHL 17", "Madden NFL 17" oraz "UFC 2". Z kolei w tym roku zdążył się pojawić już inny hit - "Mass Effect: Andromeda". W sumie w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy miały miejsce premiery 10 gier stworzonych przez EA. Z danych spółki wynika, że w najnowszego "Battlefielda" zagrało już przeszło 19 mln graczy, tymczasem w najnowszą "Fifę" 21 mln.
A przecież spółka wciąż rozwija także takie marki jak "The Sims" czy "Star Wars", o których nawet jeszcze nie wspomnieliśmy. Ostatnie "Simsy" pojawiły się w 2015 roku, najnowsze "Star Warsy" tymczasem trafią do sklepów w listopadzie tego roku. Oczywiście serie sportowe także doczekają się w tym roku swoich nowych edycji. Kalendarz premierowy pęka więc w szwach. Nie inaczej zresztą jest w przypadku innego przedstawiciela czołówki, Ubisoftu ("Assassin's Creed", "Far Cry" "Prince of Persia", "Rayman", "Tom Clancy's"), który także potrafi w jednym roku kalendarzowym zmieścić kila dużych premier. Podobną filozofię mają również studia należące do Take-Two Interactive (m.in. Rockstar oraz 2K Games), które odpowiadają za produkcję takich serii jak "GTA", "Max Payne", "Manhunt", "NBA 2K", "Mafia", "Bioshock" czy "Sid Meier's..." z "Cywilizacją" na czele.
Stały bywalec i adept
Oczywiście Electronic Arts czy Take-Two łączą pod swoimi skrzydłami kilku producentów, którzy tworzą jedną spółkę, CD Projekt zaś póki co "gra sam". Nie zmienia to jednak faktu, że przepaść w kwestii portfolio pomiędzy CD Projektem a wspomnianą dwójką jest widoczna jak na dłoni. I nie chodzi tutaj tylko o ilość, ale i o jakość. "Wiedźmin 3" wprawdzie był hojnie obsypywany nagrodami, ale de facto CD Projekt posiada jedynie markę "Wiedźmin", której rozwój wraz z premierą "Gwinta" zamierza wygasić (a przynajmniej póki co takie jest oficjalne stanowisko). Niebawem taką marką może zostać "Cyberpunk", jednak to dopiero przyszłość. Tymczasem EA co roku wypuszcza dwie, trzy gry, które są liderami w swoich segmentach.
Przeczytaj także
Przechodząc na pole piłkarskich porównań, można powiedzieć, że Electronic Arts jest Realem - zespołem, który co roku walczy o najwyższe cele. Tymczasem CD Projekt to póki co takie FC Porto. Fakt, że w ostatnich latach raz udało im się wygrać Ligę Mistrzów, nie sprawił, że wymienia się ich jednym tchem z innymi tuzami europejskiej piłki. To kolejna, po przychodach i kapitalizacji, różnica pomiędzy czołowym przedstawicielem polskich producentów gier a światową czołówką.
Finansowe zamieszanie
Czynniki takie jak regularność, powtarzalność i mnogość premier nie są ważne tylko z punktu widzenia prestiżowego. Mają one poważne reperkusje finansowe, także te wykraczające poza "zwykłą" wielkość przychodów i zysków. U największych producentów równolegle pracuje kilka zespołów, opracowywane jest kilka projektów. Któryś się nie uda? Za chwilę pojawią się następne. Tymczasem u wielu polskich producentów brak tej dywersyfikacji, co nie tylko owocuje długimi okresami bez zysków, ale i generuje poważne problemy, gdy projekt się nie powiedzie. To, co działo się w ostatnich tygodniach na CI Games, jest zresztą tego świetnym przykładem.


Naturalnym następstwem tych problemów jest trudność z wyceną producenta gier, który wielką premierę przeprowadza raz na kilkanaście miesięcy. Brak jest stabilnych danych finansowych, które pozwoliłyby na konwencjonalną wycenę, wszystko opiera się raczej na oczekiwaniach związanych z nowym projektem. To bowiem szacunek sprzedaży produkowanej dopiero gry stanowi w dużej mierze o giełdowej wartości spółki. A z grami bywa tak, że jedne się przyjmują, drugie nie. Jest to więc niejako inwestycja zero-jedynkowa. W przypadku tuzów branży o sile spółek nie stanowią tylko najbliższe premiery, ale i bieżące przepływy ze sprzedaży wydawanych co chwila gier czy też wartość marek, które mają swoich wiernych fanów.
Ewolucja zamiast rewolucji
W CD Projekcie widać początki dywersyfikacji. Teraz po sukcesie "Wiedźmina 3" pojawiły się zresztą dodatkowe pieniądze na rozbudowanie zespołów (co "Redzi" zresztą robią). Jak mówi przysłowie "nie od razu Rzym zbudowano", a CD Projekt dopiero zgłosił swój akces do elity. Warto choćby przypomnieć, że gdy w 2002 roku powstawał CD Projekt RED, spółki takie jak Electronic Arts czy Ubisoft były już gigantami. Dystansu tego nie da się pokonać ot tak. Szczególnie, że w CD Projekcie duże pieniądze pojawiają się dopiero teraz. Drogą na skróty mogłyby być akwizycje, z których np. EA czy Take-Two korzystało podczas budowania swojej potęgi, jednak w polskiej spółce póki co nie widać, by temat ten brany był pod uwagę jako poważna opcja. Filozofia wydaje się być prosta: ewolucja zamiast rewolucji, która wprawdzie jest szybsza, ale rodzi większe prawdopodobieństwo fiaska.
Tym bardziej, że zarówno inwestorom, jak i graczom chyba bardziej podoba się CD Projekt, który wypuszcza jedną dobrą (i co ważne, lepszą od poprzedniczki) grę raz na jakiś czas, niż CD Projekt produkujący więcej, ale niższej jakości gier. Taką drogę obrał zresztą i inny zaliczany do światowej czołówki gigant, który przez długie lata produkował średnio mniej więcej jeden tytuł rocznie. To Blizzard (bez wkładu Activision). Choć spółka ta ma więcej kultowych marek niż "Redzi" ("Diablo", "StarCratf", "Warcraft"), wydaje się, że to właśnie ona, a nie EA, powinna być wyznacznikiem dla CD Projektu.


W poczynaniach CD Projektu widać zresztą pewne nawiązania do historii Blizzarda. Studio to wielki sukces "Warcrafta" postanowiło monetyzować także przez karciankę - "Hearthstone" - którą obecnie można uznać za wzór dla tego segmentu. Z ostatnich szacunków DM PKO BP wynika, że gra ta - choć jest darmowa - generuje około 300 mln dolarów przychodu rocznie. Zrodzony z sukcesu "Wiedźmina" "Gwint" próbuje pójść podobną drogą. Gdy uda mu się powtórzyć sukces "Hearthstone" choćby tylko w 10% - wspomniane PKO BP szacuje nawet 16% - to przychody z tytułu "Gwinta": byłyby wyższe niż przychody wygenerowane przez CD Projekt w uznanym za udany I kwartale 2017 roku. To kapitał, który może dać spokój przy rozwijaniu większych projektów.
"Cyberpunk" zadecyduje
Warto jednak przypomnieć, że jeżeli CD Projekt rzeczywiście zrezygnuje z kontynuowania "Wiedźmina", to pozostanie bez znanych marek, które są bardzo istotnym elementem strategii Blizzarda. Oczywiście spuścizną "Wiedźmina" będą setki milionów w kasie spółki, rozkręcony GOG i generujący (prawdopodobnie) stałe i solidne przychody "Gwint". Wielu też pewnie zdecyduje się na zagranie w "Cyberpunka" tylko dlatego, że to gra od twórców "Wiedźmina". Markę tytułu - nawet jeżeli nawiązuje on do znanego już wśród graczy gatunku - trzeba będzie jednak tworzyć w pewnym sensie od nowa.
Nie wątpię, że "Redzi" potrafią to robić świetnie, ewentualne potknięcie przy "Cyberpunku" zachwieje jednak ich pozycją. Nie mają oni bowiem takiego buforu w postaci innych popularnych serii z przywiązanym gronem graczy jak Blizzard, EA czy Ubisoft. Chyba, że zrezygnowaliby z porzucenia "Wiedźmina".
Przeczytaj także
Inna sprawa, że choć "markowego" buforu nie ma, sukces "Wiedźmina" (plus strumień z "Gwinta") zapewnił bufor pieniężny i nawet ewentualny słaby odbiór "Cyberpunka" nie powinien postawić finansów spółki pod ścianą. Dodatkowo sam "Cyberpunk" zapowiada się na ciekawą grę dla szerokiego grona odbiorców, a "Redzi" tworzą go na swoim silniku, który się sprawdza. Spółka pokazała, że potrafi robić dobre gry (sama, nie poprzez zlecanie najważniejszych rzeczy innym) i choć analityczne podejście nakazuje wzięcie pod uwagę scenariusza pesymistycznego, gra ma szansę okazać się sukcesem i wynieść spółkę na nowy poziom.
To początek drogi
I to właśnie fakt, że ów poziom istnieje, pokazuje, że CD Projekt nie jest jeszcze przedstawicielem światowej czołówki. Udana premiera "Cyberpunka" udowodniłaby, że nie jest to tylko studio jednej gry, dodałaby także drugą markę do portfela spółki (obok "Wiedźmina", do którego zawsze można wrócić). A przecież do momentu premiery "Cyberpunka" powinien się rozkręcić już "Gwint" i w perspektywie będzie kolejna gra "AAA".


To perspektywa do dzisiejszej wręcz nieporównywalna, ciężko więc mówić o tym, że już dziś CD Projekt znajduje się w czołówce. Problem ze wspomnianą perspektywą polega jednak na tym, że aby zamieniła się ona w rzeczywistość, musi upłynąć jeszcze sporo czasu, pracy i kapitału. Zawsze istnieje także ryzyko, że gdzieś powinie się noga. Dlatego z umieszczaniem CD Projektu wśród światowych liderów proponuję się jeszcze wstrzymać. Spółka zrobiła ogromny krok w tym kierunku, droga przed nią wciąż jednak spora.
#naBankiera, czyli czytelnicy decydują, o czym pisze Bankier.pl
Ten artykuł powstał, bo tego chcieliście. W ostatniej sondzie, w której oddaliśmy wam głos w sprawie wyboru tematyki artykułów, wskazaliście na CD Projekt. Kolejna sonda pojawi się w portalu już 23 czerwca - zapraszamy do głosowania na kolejny tekst #naBankiera!