Polskie społeczeństwo jest mocno podzielone w sprawie przyjęcia imigrantów. Bardzo głośna część Polaków twierdzi, że jest to wstęp do wprowadzenia w naszym kraju polityki multikulti, którą znamy z Francji, Niemiec czy Szwecji.


Oceniamy ją negatywnie, obawiając się wzrostu przestępczości, wyzysku socjalnego ze strony imigrantów, a także narzucania przez nich praw, które budzą w nas odrazę, na przykład kary cielesne wobec kobiet, które nie słuchają mężów. Widzimy, że taki proces zachodzi u naszych bogatszych sąsiadów i chcemy tego za wszelką cenę uniknąć. Druga sprawa to stawianie przyjęcia imigrantów jako alternatywy wobec sprowadzenia Polaków z Kazachstanu.
Wydaje się nam, że wydamy pieniądze na imigrantów z Afryki zamiast na Polaków, którzy od lat nie mogą wrócić do kraju - część mocno prawicowych środowisk wręcz celowo używa w debacie publicznej tego argumentu. Takiej alternatywy nie ma i tych dwóch polityk nie można łączyć.
65 mln zł na 2 tys. imigrantów
Z ekonomicznego punktu widzenia te 2 tys. imigrantów nie będzie miało wielkiego wpływu na nasz budżet. Wydatki wyniosą ok. 65 mln zł w pierwszym roku, potem mniej, co stanowi 0,02% wydatków budżetu państwa (obliczenia Bankier.pl). Po pierwsze dlatego, że nie stać nas na to, by wypłacać imigrantom gigantyczne świadczenia socjalne, jak dzieje się to we Francji. Żaden polski polityk nie będzie miał odwagi do tego, by faworyzować ich względem bardzo biednego społeczeństwa polskiego.
W końcu przeciętna płaca w Polsce to tylko 2,8 tys. zł netto (680 euro), a płaca minimalna wynosi 1280 zł, czyli ok. 310 euro. Stopa bezrobocia wg Eurostatu wynosi u nas 7,8%, czyli jest stosunkowo niska - pracę znajdzie prawie każdy, kto wyrazi chęć jej podjęcia. Imigranci prawdopodobnie nie będą zadowoleni z zarobków w Polsce - świadczenia socjalne też mogą ich zawieść (Kartą Dużej Rodziny się nie najedzą).
Stąd system niejako zmusi przybyłe do nas osoby do podjęcia pracy, bo inaczej same będą skazane na nędzę, a tego chyba chcą uniknąć. W końcu przed tym uciekają. Druga sprawa to ich alokacja - imigranci nie trafią do jednej dzielnicy w jednym mieście, zatem wykluczone jest, by powstawały imigracyjne "wyspy biedy" i przestępczości.
Jeśli będziemy stawiać na systemowe rozwiązanie mające na celu przygotowanie ich do życia w Polsce to bardziej prawdopodobne jest, że zamiast "uciążliwej różnorodności" zyskamy napływ wartościowych pracowników. Taki zresztą proces zachodzi u nas od lat - przybyłych do Polski Ukraińców, Białorusinów czy nawet Wietnamczyków cechuje duża pracowitość.
W pewnym sensie na przyjęcie imigrantów musimy patrzeć trochę jak na eksperyment społeczny - jeśli uchodźcy nas zawiodą to nigdy więcej nikogo tu nie zaprosimy. Jeśli jednak w długim okresie przyniosą nam oni korzyści to drzwi do naszego kraju powinny być dla nich - może nie szeroko otwarte, ale przynajmniej uchylone.