
Źródło: Thinkstock
Rozwiązania proponowane przez KE mają doprowadzić do sytuacji, w której w 2020 r. panie będą stanowiły 40 proc. członków zarządów. Według unijnych statystyk płeć piękna obsadza zaledwie 13,7 proc. takich stanowisk (według danych Grant Thornton jest to 24 proc.). Pytanie jednak, czy ten niekorzystny współczynnik należy poprawiać sztucznymi regulacjami.
Kongres Kobiet za parytetami
Doniesienia „Financial Times” zbiegły się w czasie z Kongresem Kobiet, na którym jednym z tematów były właśnie parytety w zarządach spółek. Panie zgromadzone na sali zaapelowały w liście do premiera Tuska, by Polska dała dobry przykład i szybciej wprowadziła proponowane parytety. Kongres wytypował nawet listę 80 kandydatek na kierownicze stanowiska. Premier przychylnie odniósł się do propozycji Kongresu Kobiet, zaznaczając jednak, że w tej sprawie trwają jeszcze rozmowy. Aczkolwiek jest prawdą, że już maju rząd pozytywnie odniósł się do pierwszych propozycji wprowadzenia kwot na stanowiskach menedżerskich. Łatwość, z jaką polskie władze deklarują poparcie dla pomysłów KE, jest o tyle dziwna, że Polska ma na tym polu raczej negatywne doświadczenia.
Kwoty w Sejmie nic nie dały
W grudniu 2010 roku parlament uchwalił ustawę o parytetach. Na mocy nowych regulacji kobiety po raz pierwszy miały zagwarantowane 35 procent miejsc na listach wyborczych. Jaki był efekt wprowadzonych zmian? Z list wszystkich partii politycznych o mandat posła ubiegało się 44 proc. pań. Odsetek kobiet zasiadających w nowym parlamencie wzrósł w efekcie z 20 proc. w 2007 roku do niespełna 23 proc.
Zwolennicy parytetów bronią się, twierdząc, że kobiety miały gorsze miejsca na listach. Przeciwnicy przekonują, że ustalone limity zmusiły partie do robienia „łapanek”, gdyż brakowało pań zainteresowanych kandydowaniem. Nie zważając na umiarkowane powodzenie świeżych przepisów szef rządu zaproponował ich dalsze pogłębienie poprzez wprowadzenie suwakowych list wyborczych.
Nie prawo, a kompetencje
Propozycja wprowadzenia parytetów w zarządach i radach nadzorczych spółek to pomysł sztuczny. Osoby głoszące taki pogląd wrzucane są do worka przeciwników walki z dyskryminacją kobiet. Należy walczyć z nierównym traktowaniem pań, ale nie można wypaczać mechanizmów rynkowych. To nie płeć, ale wiedza i doświadczenie powinny być kluczowe przy obsadzie stanowisk. Dlaczego państwo ma decydować, kogo powinna zatrudniać prywatna firma? Jak informuje „Rzeczpospolita”, podobne rozwiązania w Norwegii doprowadziły do problemu „złotych spódniczek” – małej grupy kobiet obsadzonych jednocześnie na kilku stanowiskach.
Mam dla zwolenników parytetów kilka propozycji zmian, które wprowadzą „równość” w innych ważnych dziedzinach życia. Może w drużynach koszykówki warto pomyśleć o specjalnych limitach dla zawodników o wzroście poniżej 170 cm? Albo zastanowimy się nad kwotami dla żołnierzy noszących długie włosy? Jak absurd, to absurd, a co nam zaszkodzi jeden więcej...
Grzegorz Marynowicz
Bankier.pl