Zadłużenie firm z tytułu kredytów i pożyczek jest bardzo niskie i nie rośnie. Wynika to z tego, że przedsiębiorstwa mają duże zasoby gotówki z publicznych programów pomocowych. W bardziej szczegółowych danych widać jednak, że popyt na kredyt powoli zaczyna się odradzać. Dotyczy to szczególnie kredytu inwestycyjnego.


Z danych NBP o podaży pieniądza wynika, że ogólne zadłużenie firm z tytułu kredytów i pożyczek spadło w maju o 0,1 proc. wobec kwietnia i 5,2 proc. rok do roku. Jednocześnie zasoby gotówkowe firm rosną w tempie około 0,8 proc. miesięcznie (tutaj uśredniłem przyrosty za ostatnie trzy miesiące) i około 22 proc. rocznie. Bilanse przedsiębiorstw stają się zatem coraz bardziej zasobne w płynność. Można powiedzieć, że są też coraz bardziej odporne na wstrząsy, ponieważ wskaźniki płynności, pokazujące relację gotówki do zobowiązań, są na bardzo wysokim poziomie na tle historycznym.


Niski przyrost zadłużenia jest jednak zjawiskiem intrygującym, biorąc pod uwagę ewidentne ożywienie inwestycyjne w kraju. Czyżby to ożywienie było wciąż mizerne? A może firmy inwestują, wykorzystując kapitał własny?
Na pewno część firm wykorzystuje zwiększone zasoby gotówkowe do inwestycji, ale wnikając głębiej w dane o zadłużeniu widać, że popyt na kredyt inwestycyjny jest mocniejszy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Zadłużenie z tytułu samego kredytu inwestycyjnego w złotych (pomijam kredyty walutowe, by nie zaburzać danych efektami kursu złotego) wyraźnie przyspieszyło w maju, a kiedy od kredytów inwestycyjnych odejmiemy te na nieruchomości, to przyspieszenie jest jeszcze bardziej wyraźne. Zadłużenie z tytułu kredytu inwestycyjnego bez nieruchomości wzrosło w maju o 0,2 proc. rok do roku i był to pierwszy roczny wzrost od października zeszłego roku. Przyrost jest jeszcze mały, ale cykl kredytowy prawdopodobnie zaczyna się odwracać.
Inwestycje w gospodarce odrodziły się zdecydowanie szybciej od prognoz. Widać to było w danych za I kw., z których wynika, że ogólne nakłady na środki trwałe zwiększyły się rok do roku o 1,3 proc.
Nie wszyscy jednak wierzą w to, że firmy wchodzą w okres przyspieszenia inwestycyjnego. Adam Glapiński, prezes NBP, powiedział w czwartek w wywiadzie dla „Gazety Bankowej”: „Szczególnie martwi to, że nie ma popytu na kredyty inwestycyjne. Inwestycje nadal są niskie ze względu na wysoką niepewność, bo nikt nie wie, co będzie za rok, czy nie pojawi się kolejna fala pandemii”.
Ja sądzę, że główną przyczyną wciąż niskiego poziomu zadłużenia jest po prostu fakt, że firmy korzystają z kapitału własnego. Wkrótce popyt na kredyt powinien wyraźnie przyspieszyć. Nastroje wśród firm poprawiają się szybko, wykorzystanie mocy produkcyjnych rośnie, rosną zyski i ceny aktywów, a marże są solidne — jednym słowem, środowisko do inwestowania jest bardzo sprzyjające. Panuje też powszechne przekonanie, że jeżeli pojawią się kolejne fale pandemii, to ich dotkliwość będzie znacznie mniejsza niż do tej pory, a gospodarka jest na nie przygotowana.
Paradoksalnie ja bardziej obawiam się zbyt silnego cyklu inwestycyjnego niż zbyt słabego. Cyklu, w którym firmy źle odczytają sygnały cenowe i nadmiernie ruszą z inwestycjami. Obawy o to, że niepewność blokuje aktywność gospodarczą, wydają mi się obecnie lekko przesadzone.