„Oficjalnie” Chiny rozwijają się w tempie 7% rocznie. Kto jeszcze wierzy w statystyki z Pekinu, ten zdziwi się, że równocześnie konsumpcja energii w „fabryce świata” rośnie najwolniej od 30 lat. Szanse na „twarde lądowanie” gospodarczego Hindenburga cały czas rosną.


W drugim kwartale produkt krajowy brutto Chin wzrósł o 7% rdr – poinformował 15 lipca chiński urząd statystyczny. Wynik był zgodny z linią partii, która na 2015 rok zadekretowała wzrost gospodarczy na poziomie 7%. Zresztą będzie to najsłabszy wynik od ćwierć wieku. W centralnie planowanej gospodarce ChRL statystyki gospodarcze są tak wiarygodne jak wyniki referendum ludowego z 1946 r. Rządowym raportom nie ufa nawet obecny premier Li Keqiang, który w 2007 roku otwarcie stwierdził, że nie wierzy danym dotyczącym PKB.


Są jednak dane, które sfałszować jest znacznie trudniej i których z reguły się nie „pompuje” ze względu na ich niską popularność. Do takich obiektywnych – i z reguły wiarygodnych – wskaźników należy produkcja energii elektrycznej. Zwłaszcza w silnie uprzemysłowionej gospodarce Chin miernik ten lepiej od rządowych danych obrazuje sytuację makroekonomiczną.
Przeczytaj także
Od dwóch lat dynamika produkcji energii elektrycznej w Chinach systematycznie maleje. Jeszcze w 2013 roku rosła w tempie niemal 10%, co mniej więcej odpowiadało oficjalnej dynamice PKB. Ale w pierwszym półroczu produkcja prądu zwiększyła się o zaledwie 1,3% rdr i wyniosła 2.662,4 mld kWh – poinformowała Chińska Rada Energetyki. W 19 prowincjach dynamika produkcji energii była wyższa od średniej krajowej, ale w 9 była ujemna.


Po części za niższą dynamikę produkcji energii elektrycznej może odpowiadać wzrost efektywności jej zużycia i zmiana modelu gospodarczego opartego do niedawna na energochłonnym przemyśle ciężkim. Jednak trudno uwierzyć, aby w kraju produkującym rocznie ponad 23 mln samochodów, budującym tysiące kilometrów szybkich kolei i setki kilometrów linii metra był możliwy spadek zużycia prądu bez obniżenia poziomu produkcji.


Jeśli dane z elektrowni uznać bardziej wiarygodne od oficjalnych statystyk, to druga gospodarka świata właśnie wpadła w stagnację, która z łatwością może się zamienić w ostrą recesję. Zagrożeń nie brakuje: potężna bańka kredytowa, krach na giełdzie i liczona w bilionach dolarów góra błędnych inwestycji powstałych w czasie kredytowego boomu. Chiny coraz bardziej przypominają Japonię z końcówki lat 80-tych XX wieku.
Krzysztof Kolany