Podczas kampanii wyborczej łatwo jest obiecywać złote góry możliwie największym grupom obywateli, a w te najmniejsze uderzać. Jeszcze łatwiej jednoczyć elektorat, zabierając komuś, kogo głosujący lud po prostu nie lubi. W tegorocznych wyborach parlamentarnych rola chłopca do bicia przypadła bankom.
Dwa dni, dwie partie i dwa pomysły. Wspólne mianowniki? Kampania wyborcza i... banki. We wtorek 7 lipca Beata Szydło przedstawiała pomysły Prawa i Sprawiedliwości na sfinansowanie swoich obietnic wyborczych. Pieniądze na politykę prorodzinną, obniżenie wieku emerytalnego i inne gospodarcze zapowiedzi mają zapewnić w dużym stopniu banki. Podatek od aktywów dla banków ma sięgnąć 0,39% aktywów. Koszt dla sektora to według obliczeń PiS 5 mld zł rocznie.
Przeczytaj także
Z kolei już następnego dnia wyborców propozycjami dotyczącymi sfery finansów przekonywać do siebie próbowała Platforma. Tym razem grupą, której chciano się szczególnie przypodobać, byli frankowcy. Ofiara jednak ta sama - banki. Na rządowej propozycji restrukturyzacji kredytów frankowych sektor może stracić w przeciągu 4 lat nawet 9,5 mld zł. Dla porównania zysk sektora bankowego w 2014 roku wyniósł blisko 16 mld zł. Dwa ciosy w dwa dni. Póki co werbalne, jednak jak najbardziej zauważalne.
Czy partie polityczne zabiły banki?
Banki "na celowniku" są jednak nie od dzisiaj. Przełomowej daty dla "antybankowej ofensywy" szukać należy w maju, tegoroczne maksimum sektorowego indeksu WIG-Banki przypada bowiem na 8 maja. Wówczas był on notowany na poziomie 8349,9 punktów. Obecnie - a więc równo dwa miesiące później - jego wartość wynosi ledwie 6834,5 punktu, czyli jest aż o 18% niższa. W tym samym czasie WIG20 spadł "jedynie" o niecałe 10%. Nastawienie do samych banków jest więc dużo bardziej negatywne niż do topniejącego szerokiego rynku.
Data 8 maja nie jest przypadkowa. Kolejna sesja - 11 maja - była pierwszą sesją po pierwszej turze wyborów prezydenckich. To wtedy opinia publiczna zdała sobie sprawę, że wybory - zarówno prezydenckie, jak i te kolejne, ważniejsze, parlamentarne - może wygrać Prawo i Sprawiedliwość.
Przeczytaj także
To Prawo i Sprawiedliwość, które ustami Andrzeja Dudy zapowiadało wówczas podatek bankowy. Teraz dodatkowo w banki uderzać zaczęła Platforma, która jeszcze kilka dni temu wydawała się bardziej skupiać na repolonizacji sektora, a nie jego opodatkowywaniu.
Giełdowe straty wybranych banków | |||
---|---|---|---|
Kurs z 8 maja | Kurs z 7 lipca | Zmiana | |
PKO BP | 37,70 | 29,63 | -21,41% |
Pekao | 183,36 | 165,00 | -10,01% |
BZ WBK | 381,95 | 307,85 | -19,40% |
mBank | 483,70 | 383,00 | -20,82% |
ING | 146,60 | 120,00 | -18,14% |
Millennium | 7,89 | 6,13 | -22,31% |
GetinNoble | 1,87 | 1,14 | -39,04% |
Źródło: Bankier.pl |
Coraz częściej pojawia się więc pytanie: czy partie zabiły banki? Nie. Należy jednak pamiętać, że każdy racjonalny inwestor, który widzi, że na daną spółkę może być nałożony dodatkowy podatek, zastanowi się dwa razy, zanim kupi jej akcje. Podobny efekt można było obserwować na KGHM-ie, który po nałożeniu na niego podatku od kopalin zaserwowanym przez Platformę popadł w giełdowy marazm.
Zemsta za "bankowe zło"?
Warto się jednak zastanowić, dlaczego to akurat na bankach skupiła się uwaga zarówno PiS-u, jak i Platformy. We wcześniejszych kampaniach nie było przecież raczej aż tak jednoznacznego wroga. Partie raczej przerzucały się obietnicami w stylu "Tobie dam tyle, a wam tyle", o cięciach wspominając przeważnie jedynie w administracji publicznej. W postronnych tak jednogłośnie raczej nie uderzano.
Banki - chłopcy do bicia
Do banków narasta jednak w Polsce coraz większa nienawiść. Sprawy polisolokat, kredytów we frankach, umów z kruczkiem i wciskania produktów finansowych połączone z rekordowymi zyskami w branży kumulowały się i coraz mocniej raziły obywateli po oczach. A na społecznym wrogu kapitał polityczny ubić jest najłatwiej. Chcący odzyskać władzę PiS i widząca palące się stołki Platforma postanowiły z tego skorzystać.


Dodatkowo bank to "ten wielki", którego "nie boli". Pytanie, jak polityczne pomysły wpłyną na codzienne opłaty ponoszone przez przeciętnego obywatela, pada w tej dyskusji raczej rzadko. Przeświadczenie swego rodzaju sprawiedliwości, że "zły w końcu zostanie ukarany" podlane politycznym rozdawnictwem pieniędzy dla tzw. najuboższych może sprawić, że większość osób nawet go sobie nie zada.
Optymistom, oprócz ślepej wiary w zapewnienia polityków, pozostaje jednak jeszcze inne spostrzeżenie. W końcu w kampanii wyborczej zaczęto mówić o tym, skąd wezmą się pieniądze na realizację obietnic. Póki co idea dopiero kiełkuje, jednak chyba wszyscy zgodzimy się z tym, że warto ją rozwijać.