Siedem lat temu – 31 lipca 2008 roku – notowania franka szwajcarskiego wyznaczyły najniższy poziom w dziejach płynnego kursu złotego. Zbiegło się to w czasie, gdy największa liczba Polaków „zapakowała” się w kredyty mieszkaniowe denominowane w CHF.


W ostatni lipcowy czwartek roku 2008 za franka zapłacono rekordowe 1,9542 złotego. Kurs średni Narodowego Banku Polskiego z tego dnia wyniósł 1,9596 zł. Już nigdy później frank nie kosztował mniej. Jeszcze przez tydzień cena helweckiej waluty utrzymywała się poniżej dwóch złotych, by potem wystrzelić w górę i w lutym 2009 r. osiągnąć pułap trzech złotych.
Sześć tygodni po dnie na parze frank-złoty światem finansów wstrząsnął upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Ale w Polsce mało kto był wtedy świadomy powagi sytuacji. Wystarczy przypomnieć doniesienia mediów z tamtych dni (wytłuszczenia od redakcji)
„Przyszłość posiadaczy kredytów we frankach szwajcarskich rysuje się jednak w różowych barwach. Część ekonomistów uważa, że umacnianie się złotego szybko się nie skończy, a w perspektywie roku, czy dwóch lat zobaczymy kurs franka szwajcarskiego na poziomie 1,8 zł, co oznacza jeszcze większy spadek poziomu zadłużenia. Wydaje się więc, że z zamianą kredytu na złote, czy jego wcześniejszą spłatą można się jeszcze trochę wstrzymać i poczekać, aż kurs franka szwajcarskiego będzie jeszcze niższy” – twierdzili eksperci jednego z pośredników finansowych w lipcu 2008 roku.
„Osoby, które przed kilkoma laty zdecydowały się na zaciągnięcie kredytu hipotecznego w szwajcarskiej walucie, okazały się wielkimi szczęściarzami. Dzięki umocnieniu złotego ich raty wyraźnie spadają. Co więcej, nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się odwrócić” – pisała „Gazeta Wrocławska” 4 sierpnia 2008 roku w artykule pod znamiennym tytułem „Taniejący frank zachęca do zaciągania kredytów”.
„Masz kredyt we frankach? Nie spiesz się ze spłatą” – radził jeden z portali finansowych już po trzech tygodniach wzrostu notowań CHF. Jeden z najlepszych polskich analityków walutowych był przekonany, że „perspektywa powrotu kursu franka szwajcarskiego do poziomu 2,6 zł, jaki notowano trzy lata temu, jest mało prawdopodobna (…) W ciągu najbliższych dwóch lat należy się raczej spodziewać, że notowania franka będą się poruszać w przedziale 2-2,2 zł lub w bardziej optymistycznym - dla kredytobiorców - scenariuszu mogą spaść nawet do poziomu 2 złotych”. Takie głosy dominowały wśród analityków: frank po dwa złote miał trwać do końca świata, a powrotu w rejon trzech złotych nikt sobie nawet nie wyobrażał.
Tym, którym frank wydawał się zbyt oczywistym wyborem, „Dziennik Finansowy” proponował kredyt... w jenach. „Najtańszy kredyt na świecie wkrótce może znaleźć się w zasięgu każdego Polaka (…) Nic lepiej nie przekonuje niż wysokość raty, co pokazała kariera, jaką zrobił frank, który jeszcze kilka lat temu też był u nas egzotyczną walutą” – to artykuł z 11 września, czyli na cztery dni przed bankructwem Lehmana!
Jak to zwykle bywa, głos rozsądku był odosobniony i słabo słyszalny. „Tak nachalnej spekulacji nie widziałem od wielu lat. Banki bez skrupułów wydzwaniają do swoich klientów kredytów hipotecznych i namawiają na przewalutowanie kredytu ze złotówkowego na Franka.” – pisał w lipcu 2008 roku Jacek Maliszewski.
„Na dokładkę zleciał się do naszego kraju gorący kapitał spekulacyjny, który podpiął się pod to i dusi rynek na potęgę (..) To szaleństwo skończy się któregoś dnia z hukiem podobnie jak rok temu z hukiem skończyło się szaleństwo na WGPW. Co ciekawe rok temu w ten sam sposób pracownicy banków obdzwaniali klientów namawiając ich by zamiast utrzymywać gotówkę na lokatach, przerzucili kapitał do jednostek uczestnictwa w funduszach” – opisywał Maliszewski.
„W czerwcu 2001 wiele gospodarstw domowych zaciągnęło nowy kredyt lub też przewalutowało stary kredyt ze złotówek na Euro niemal w samym dołku notowań 3,34-3,35. Jeśli dodatkowo wziąć pod uwagę, że kurs, po jakim zaciąga się kredyt (kurs sprzedaży), był o około 15 groszy niższy niż kurs z rynku międzybankowego, to wiele gospodarstw domowych zaciągnęło taki kredyt po kursie 3,20-3,21” – przypomniał starą historię Jacek Maliszewski.
Niestety, wbrew tej przestrodze historia powtórzyła się co do joty. To właśnie w drugim i trzecim kwartale 2008 roku przypadł szczyt zadłużania się we franku szwajcarskim. Znakomicie ilustruje to grafika zaprezentowana przez szefa KNF podczas marcowego Forum Bankowego.

„Większość kredytów w CHF z lat 2006-08 została udzielona przy kursie CHF/PLN na poziomie 2,0-2,6” – konkludował Andrzej Jakubiak. Ludzi "naganiano" na kredyty frankowe w najgorszym możliwym momencie: podczas kilku miesięcy rekordowo słabego franka i równocześnie w czasie szczytu bańki na rynku nieruchomości mieszkaniowych. W ujęciu realnym mieszkania w największych polskich miastach były najdroższe właśnie jesienią 2008 roku.
Siedem lat później wszyscy są mądrzy. Mówią, że przestrzegali o ryzyku, że odradzali spekulacje walutowe. Albo mają pretensje do banków, że te jako „instytucje zaufania publicznego” powinny były wiedzieć lepiej, na co narażają swoich klientów. Że stosowały klauzule uznane później za niedozwolone. Że stosowały zbójeckie spready walutowe. To wszystko prawda, ale równocześnie większość bankowców jak i kredytobiorców nie zdawała sobie sprawy ze skali ryzyka, jakie na siebie biorą. Wielu z tych ludzi było tak „zafiksowanych” na kredyt w CHF, że nie docierały do nich żadne kontrargumenty. Po drugiej stronie stali nachalni sprzedawcy kredytów, którzy za grube prowizje realizowani wymyślone w centralach plany sprzedażowe.
Czy frankowa lekcja czegoś nas nauczyła? Śmiem wątpić. W bankach cele sprzedażowe nadal dominują nad długoterminową kalkulacją ryzyka. Większość ludzi wciąż bezkrytycznie ufa w ofertę łatwego pieniądza i o błędne swoje decyzje obwinia wszystkich, tylko nie siebie, czego dowodem była afera Amber Gold. Wciąż dominuje postawa zaufania do sektora bankowego, który nie raz pokazał, że na zaufanie nie zasługuje. Ludzie w dalszym ciągu preferują inwestowanie stadne, zastępując samodzielne myślenie historiami „sprzedawców marzeń”. Cóż... być może po prostu tak musi być.