I znów byliśmy świadkami „klasyka na otwarciu”, gdy na początku sesji w Nowym Jorku „ktoś” usiłował zdołować notowania złota. Atak udał się połowicznie – złoto padło na deski, ale wstało i (póki co) obroniło kluczowe wsparcie techniczne.


Wszystko zaczęło się tuż po 15:00 – czyli 40 minut po otwarciu handlu na nowojorskim rynku terminowym (COMEX). Wykorzystując negatywny dla złota sygnał z rynku walutowego (gdzie kurs EUR/USD w ciągu kilku minut obniżył się z 1,1834 do 1,1917), rzucił na rynek potężne zlecenie sprzedaży złotych kontraktów, nominalnie opiewające na 1,5 mld USD.
Składając takie zlecenie, sprzedający nie ma większych szans na otrzymanie dobrej ceny. Tego typu zagrywki z reguły robi się po to, aby „wyczyścić” arkusz zleceń i wywołać kaskadę spadków potęgowaną przez aktywację zleceń typu stop-loss. To próba manipulacji rynkiem na tyle już popularna, iż można ją określić mianem „klasyka na otwarciu”.
Takie rzeczy na rynku złota po prostu od czasu do czasu się zdarzają. A prawdopodobieństwo ich wystąpienia mocno rośnie w okolicach ważnych poziomów technicznych. Czyli dokładnie tak jak dzisiaj, gdy kurs kontraktów terminowych na złoto został gwałtownie zbity poniżej 200-sesyjnej średniej kroczącej. Przełamane zostało także wsparcie na wysokości 1265 USD wyznaczane przez 61,8 proc. zniesienia lipcowo-wrześniowych wzrostów oraz lokalne minimum sprzed dwóch miesięcy.
Złoto dostało nokautujący cios, ale zdołało się podnieść i wrócić na ring. Tym razem grający na wzrosty nie rzucili ręcznika i po dwóch godzinach notowania żółtego metalu zaczęły się podnosić. Do 22:00 kurs najaktywniejszych kontraktów terminowych osiągnął poziom 1268,80 dolarów za uncję. A więc minimalnie powyżej strefy wsparcia.
Krzysztof Kolany