PiS przedstawia dzisiaj wyniki audytu rządów PO-PSL. Sejm słucha "Raportu o stanie spraw publicznych i instytucji państwowych na dzień zakończenia rządów koalicji PO-PSL (2007-2015)". W trakcie audytu premier Szydło mówiła: - Szacujemy, że Polacy przez rządy Platformy Obywatelskiej i PSL stracili
ok. 340 mld zł. Prezes Rady Ministrów zapowiedziała także m.in. powołanie komisji śledczej ds. Amber Gold. Pełna relacja poniżej.
[Aktualizacja - godz. 18:30]


Za przedstawieniem audytu głosowało 244 posłów, przeciw było 188, wstrzymało się 3 posłów. "Raport o stanie spraw publicznych i instytucji państwowych na dzień zakończenia rządów koalicji PO-PSL (2007-2015)" przedstawiła najpierw premier Beata Szydło, a następni są poszczególni ministrowie.
Wcześniej Sejm nie zgodził się na wniosek Nowoczesnej o przerwę w obradach, aby rząd mógł dostarczyć posłom audyt w formie pisemnej. Posłowie nie zgodzili się także z wnioskiem Platformy o przełożenie o tydzień rozpatrywania informacji rządu o wynikach audytu.
Na wniosek Prawa i Sprawiedliwości marszałek Brudziński zarządził przerwę w obradach do godziny 14. Aktualnie kontynuowane są wystąpienia ministrów.
Szydło: Przez rządy PO i PSL Polacy stracili ok. 340 mld zł
Egoizm, pogarda, marnotrawstwo - to obraz rządów PO i PSL. Szacujemy, że Polacy przez rządy Platformy Obywatelskiej i PSL stracili ok. 340 mld zł.
"To mogło być osiem lat obowiązywania programu 500 plus, 5 tys. nowo wybudowanych przedszkoli, 250 nowych szpitali i 1500 km autostrad. Szans i możliwości, które odebraliście Polakom, policzyć się nie da. Jeszcze raz przypomnę - 340 mld zł. (...) Nie ma tego i nie było za waszych rządów, bo te pieniądze po prostu zostały zmarnowane" - powiedziała.
Przeczytaj także
Szydło: Zwrócę się do Sejmu o powołanie komisji śledczej ds. Amber Gold
"Prawo i Sprawiedliwość zawsze będzie stało po stronie Polaków, zawsze będzie stało po stronie polskiego państwa. Będziemy przede wszystkim stali po stronie tych, którzy są słabsi i potrzebują pomocy, bo państwo i instytucje państwa są właśnie po to, by wtedy, kiedy obywatel jest krzywdzony, bronić go, by wtedy, kiedy obywatel potrzebuje pomocy, pomagać mu, by wtedy, kiedy rządzący nadużywają władzy, wyciągać z tego konsekwencje" - powiedziała Szydło.
Jak poinformowała, zwróci się do Wysokiej Izby o powołanie komisji śledczej ds. wyjaśnienia afery Amber Gold.
Przeczytaj także
Szydło: PO i PSL powinny się rozliczyć z okresu rządzenia
Zanim opozycyjne PO i PSL zaczną rozliczać kogokolwiek, powinny rozliczyć się z okresu ośmiu lat, gdy były odpowiedzialne za sprawy państwa i obywateli - powiedziała premier Beata Szydło.
Premier zaznaczyła, że opozycja oczekuje od rządu, by wywiązywał się ze zobowiązań wyborczych. "I słusznie, bo to jest nasz obowiązek i każdy ma prawo oczekiwać od nas, że będziemy dotrzymywać słowa i słowa dotrzymamy" - powiedziała.
Szydło dodała, że opozycja powinna starać się, "poprzez aktywną i twórczą pracę na rzecz obywateli, pełnić funkcję kontrolną".
"Obowiązkiem każdej władzy jest rozliczanie się ze swoich zobowiązań i składanie obywatelom sprawozdania z tego, jak rządy przebiegały. Jednak zanim opozycja, i mówię tu o dwóch partiach PO i PSL, zacznie rozliczać kogokolwiek, dobrze by było, żeby sama z okresu ośmiu lat, gdy to ona miała spełniać swoje obietnice i była odpowiedzialna za sprawy państwa i obywateli, rozliczyła się" - podkreśliła.
Działania ekipy PO-PSL wynikały z innych pobudek niż interes państwa - powiedziała w Sejmie premier Beata Szydło. Motywy pozostawiamy ocenie wyborców, w niektórych przypadkach oddamy je do oceny tych instytucji, które powinny się tym zająć - dodała.
"+Taśmy prawdy+ pozwoliły nam usłyszeć, co poprzednicy mówili o sprawach państwa i obywateli. Dziś zobaczycie państwo, co robili. Robili dokładnie to, co mówili na taśmach, to był egoizm, marnotrawstwo, pogarda dla państwa i obywateli. Działania i zaniechania poprzedniej ekipy wynikały z zupełnie innych pobudek niż interes państwa. Motywy tych działań pozostawiamy ocenie wyborców, choć w niektórych przypadkach oddamy je do oceny tych instytucji, które powinny sie tym zająć" - powiedziała Szydło.
Przeczytaj także
Szydło: Brak odpowiedzialności za aferę podsłuchową
W przypadku sprawy tzw. afery podsłuchowej "próbowano nam wtedy powiedzieć, że nieważne jest to, co politycy mówią, ważne i naganne jest to, że ktoś to podsłuchał" - zaznaczyła premier. "To tak jakby nie złodziej był winny, ale ten, który złapał go za rękę" - powiedziała. Według niej ten sam mechanizm zastosowano także w przypadku tzw. afery hazardowej - ukarani zostali ci, którzy ujawnili proceder.
"Platforma i PSL nie rządziły państwem - to było trwanie i czerpanie z władzy profitów. Od czasu do czasu, żeby przykryć tę flautę, na którą sprowadziliście Polskę, wymyślaliście świecidełka jak walka z dopalaczami, +zielona wyspa+, czy Polskie Inwestycje Rozwojowe - błyskotki medialne, które nic ze sobą nie niosły oprócz pudrowania rzeczywistości" - mówiła Szydło.
Jak podkreślała, dopalacze "ciągle zbierają śmiertelne żniwo, a +zielona wyspa+ gdzieś się rozpłynęła, a właściwie co ostatnio potwierdził Główny Urząd Statystyczny, nigdy jej nie było". "Polskie Inwestycje Rozwojowe, no cóż - sam jeden z ministrów waszego rządu wystawił diagnozę na temat tego przedsięwzięcia, określając to jako +kamieni kupa+. Zresztą potwierdził to związany z państwem szef Najwyższej Izby Kontroli" - dodała premier.
Przeczytaj także
Kopacz: Najlepszym audytem rządów PO-PSL jest wzrost PKB
Najlepszym audytem dla ostatnich 8 lat rządów PO-PSL jest przede wszystkim wzrost gospodarczy, malejące bezrobocie i rosnące oceny naszego kraju w rankingach międzynarodowych - powiedziała w środę w Sejmie b. premier Ewa Kopacz.
"Na pewno PiS nie zarzuci nam sponsorowania ojca Rydzyka, wycinania drzew w Puszczy Białowieskiej czy wyprowadzania koni ze stadniny w Janowie Podlaskim" - mówiła.
"Najlepszym audytem dla ostatnich 8 lat rządów PO-PSL jest przede wszystkim wzrost gospodarczy, malejące bezrobocie czy też coraz wyższe oceny w rankingach międzynarodowych" - podkreśliła Kopacz.
Czytaj dalej: Radziwiłł: spuścizną po PO-PSL - kłopoty z informatyzacją i zadłużenie
Radziwiłł: spuścizną po PO-PSL - kłopoty z informatyzacją i zadłużenie
Zaniedbania poprzedniej ekipy rządzącej skutkują m.in. kłopotami z informatyzacją polskiej służby zdrowia oraz zadłużeniem szpitali - powiedział w środę minister zdrowia Konstanty Radziwiłł oceniając ostatnie osiem lat sprawowania władzy przez koalicję PO-PSL.
Już w pierwszych dniach pracy w ministerstwie zdrowia stanęliśmy przed wielkim wyzwaniem uratowania programu informatyzacji polskiej służby zdrowia, czyli tzw. projektu P1 - elektronicznej platformy gromadzenia, analizy i udostępniania zasobów cyfrowych o zdarzeniach medycznych - wskazał Radziwiłł.
Minister przypominał, że w założeniu projekt miał kompleksowo obejmować wyzwania związane z cyfryzacją obiegu informacji w systemie ochrony zdrowia. Z jego funkcjonalności korzystać mieli m.in. pacjenci, lekarze, inni pracownicy medyczni, świadczeniodawcy, apteki, administracja publiczna i płatnik.
Spośród 24 części projektu, które mieli przekazać wykonawcy odebrano 13 i to w wersji niepełnej, nie przeszły one testów wdrożeniowych, co oznacza, że nie mogą być udostępnione użytkownikom końcowym - powiedział. Dodał, że działają one jedynie w ograniczony sposób w środowisku testowym. Wśród nieodebranych części systemu jest m.in. tzw. szyna usług, czyli moduł integrujący wszystkie pozostałe elementy docelowe.
Kosztorys systemu P1, jak mówił minister, wynosił ponad 700 mln, z czego ponad 570 mln to finansowanie ze środków UE. Nieudolne i nierzetelne podejście do wykonania tego zadania zagrażało odebraniem tych środków, co zagrażałoby zablokowaniem procesu informatyzacji służby zdrowia, co jest niezbędne - powiedział. Jak mówił, polski budżet wciąż jest narażony na ryzyko wielomilionowych strat z tego tytułu.
Wielkim problemem nowego kierownictwa ministerstwa zdrowia jest gigantyczne zadłużenie publicznych szpitali - powiedział Radziwiłł. Na koniec 2015 r. wyniosło ono, jak podał, prawie 14 mld zł.
Mimo wielkiego planu komercjalizacji w służbie zdrowia podjętego przez rząd PO i PSL nie udało się powstrzymać dalszego zadłużania placówek, a rzeczywistość pokazuje, że przekształcone w spółki szpitale wcale nie radzą sobie lepiej od samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej - powiedział minister.
Jurgiel o rządach PO-PSL w rolnictwie: nieudolność, opieszałość, nepotyzm
Nieudolność, nieskuteczność, opieszałość, nepotyzm, brak działań wyprzedzających, arogancja wobec organizacji rolniczych - tak minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel określił rządy koalicji PO i PSL w obszarze rolnictwa. Jako przykład patologii podał zatrudnianie krewnych w agencjach.
"Polityce rolnej brakowało spójności, cechowała ją fragmentaryczność działania, podszyta brakiem kompetencji. Nic dziwnego, że obecnie w wielu dziedzinach na wsi mamy do czynienia z trudną sytuacją" - powiedział.
Według niego brak reakcji rządu i opóźnione działania doprowadziły do destabilizacji na podstawowych rynkach w Polsce. Olbrzymie trudności - jak mówił - przeżywa polskie mleczarstwo. "Zgoda na rezygnację z kwotowania produkcji mleka, a także obłożenie rolników olbrzymimi karami za przekroczenie limitów pogorszyły wydatnie sytuację na tym rynku" - mówił. "Tragiczna" jest - jak podkreślił - sytuacja na rynku mięsa wieprzowego i w chowie trzody chlewnej, a regres w produkcji rolniczej nastąpił w niemal wszystkich obszarach. Poprzednia ekipa - przekonywał - dopuściła do niekontrolowanej sprzedaży polskiej ziemi. Minister rolnictwa uznał także, że nie podejmowano znaczących działań, by niwelować różnice między miastem a wsią.
Według Jurgiela funkcjonowanie resortu rolnictwa obrazuje zjawisko wydawania środków - z budżetu agencji przeznaczonego na promocję instrumentów pomocowych dla rolników - na działania wizerunkowe rządzącej wówczas koalicji, takie jak spoty, reklamy i audycje "w środkach masowego przekazu przychylnych partiom rządzącym". Jak mówił, łącznie w latach 2008-15 na działania promocyjno-informacyjne wydano 36 mln 166 tys. zł.
Inny przykład patologii wymieniony przez Jurgiela to "nepotyzm i kumoterstwo w agencjach". Według niego faworyzowano krewnych przy zatrudnianiu, wynagradzaniu i nagradzaniu. Według Jurgiela, w latach 2008-2012, 23 z 81 członków kierownictwa ARMiR miało członka rodziny lub osobę bliską w agencji.
Tchórzewski: Decyzje prywatyzacyjne w energetyce szkodliwe dla państwa
Decyzje prywatyzacyjne poprzednich rządów w energetyce były w dłuższej perspektywie szkodliwe dla państwa - mówił minister energii Krzysztof Tchórzewski, przedstawiając w środę w Sejmie bilans poprzedniego rządu w obszarze energetyki.
Tchórzewski odnosił się do działań koalicji PO-PSL w odniesieniu do sektora energetycznego, który podlegał wówczas resortowi skarbu. "Z tych 8 lat 7,5 roku oceniam negatywnie, a nawet szkodliwie" - podkreślił. Tylko ostatni minister skarbu Andrzej Czerwiński, według Tchórzewskiego, coś próbował robić dla sektora energetycznego.
Powiedział, że negatywnie należy ocenić zwłaszcza decyzje dotyczące prywatyzacji spółek energetycznych.
Były one bowiem - jak mówił - podejmowane "w krótkokresowym interesie budżetowym". W ich wyniku jednak, podkreślał, najważniejszy dla tych spółek stawał się interes akcjonariuszy, a nie bezpieczeństwo energetyczne państwa.
"To decyzje w dłuższej perspektywie szkodliwe dla państwa" - oświadczył Tchórzewski. (PAP)
Waszczykowski: W latach 2007-2015 została osłabiona pozycja Polski
W latach 2007-2015 podjęto szereg błędnych decyzji politycznych, które de facto osłabiły międzynarodową pozycję Polski - powiedział szef MSZ Witold Waszczykowski, podsumowując w środę w Sejmie działania rządów PO-PSL w polityce zagranicznej.
"Stan, w jakim zastałem polską politykę zagraniczną, określam najbardziej eufemistycznie jako niezadawalający. W latach 2007-2015 podjęto szereg błędnych decyzji politycznych, które de facto osłabiły międzynarodową pozycję Polski" - podkreślił.
"Te decyzje były podejmowane albo wskutek nierozpoznania kierunków rozwoju sytuacji międzynarodowej, albo jako owoc osobistych ambicji konkretnych osób" - dodał.
Waszczykowski podkreślił, że MSZ jako instytucja odpowiedzialna za realizację zdań i celów polskiej polityki zagranicznej było zarządzane "w szczególny sposób: autorytarny, charakteryzujący się nadregulacją wynikającą z wiary w moc aktów prawnych niższej rangi".
Według szefa MSZ audyty i kontrole wykazały, że wiele procedur i przepisów wewnętrznych nie było przestrzeganych. W tym kontekście wymienił przepisy dot. inwestycji, ewidencjonowania majątku, zawierania umów przez placówki, rozliczania kosztów delegacji służbowych.
Waszczykowski: błędne decyzje i złe zarządzanie
Błędne decyzje, złe zarządzanie, skupianie się na kwestiach wizerunkowych, a nie na ochronie rzeczywistych interesów polskich - w ten sposób szef MSZ Witold Waszczykowski podsumował w środę prace resortu spraw zagranicznych za rządów PO-PSL.
"Główną przyczyną stanu, w jakim zastałem polską politykę zagraniczną, przychodząc do MSZ po latach, były niewystarczające, polskie zdolności do analizy tego, co dzieje się w otoczeniu międzynarodowym, czy szerzej analizy szybko zmieniającej się sytuacji międzynarodowej" - podkreślił.
Jak dodał, nawet jeśli ta analiza była gdzieś prowadzona, to jej wyniki nie przekładały się na działania operacyjne polskiej polityki zagranicznej.
"Apriorycznie przyjmowano na poziomie rządu błędne założenia; przykładowo, pamiętamy hasło +płynąć w głównym nurcie+, +wystarczy być w nurcie europejskiej polityki+, skupiano się na kwestiach wizerunkowych, a nie na ochronie rzeczywistych interesów polskich, unikano trudnych tematów w rozmowach z sojusznikami z NATO, czy partnerami z Unii" - ocenił szef MSZ.
Jego zdaniem "za wszelką cenę szukano kompromisów, de facto drogą ustępstw, czy nawet wasalizacji".
Waszczykowski powiedział, że do tej pory nie wie, dlaczego rząd PO-PSL poświęcił tyle energii trosce o formę polskiej prezydencji w UE, a nie trosce o jej treść. "Ile to kosztowało? 430 milionów złotych na sześć miesięcy, ponad dwa miliony z hakiem dziennie, obsługiwane przez ponad 1200 urzędników polskich w kraju i za granicą" - wyliczał.
Szef MSZ pokazał na sali sejmowej bączka, który miał być gadżetem polskiej prezydencji. "To miał być gadżet, promujący polską prezydencję, polską innowacyjność i technikę, niestety nie działa, jest wyprodukowany w ten sposób, że jest niezrównoważony" - podkreślił.
Waszczykowski zapewnił, że rząd PiS od sześciu miesięcy naprawia i odwraca negatywne skutki prowadzenia polityki zagranicznej przez rząd PO-PSL.
Czytaj dalej: Gróbarczyk: za PO-PSL utracono 63 tys. miejsc pracy związanych ze stoczniami
Gróbarczyk: za PO-PSL utracono 63 tys. miejsc pracy związanych ze stoczniami
Za koalicji PO-PSL zlikwidowano 63 tys. miejsc pracy związanych z przemysłem stoczniowym - mówił w środę w Sejmie minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk. Dodał, że polskie stocznie straciły zamówienia na budowę statków o wartości 6 mld zł.
"Rok 2008 i początek rządów PO i PSL rozpoczął okres katastrofy w gospodarce morskiej" - przekonywał minister, przestawiając bilans rządów PO-PSL.
Jak uzasadniał, pierwszą decyzją rządów PO-PSL była likwidacja ministerstwa gospodarki morskiej, co "rozbiło centrum kompetencyjne i organizacyjne" tej gospodarki. Następnie - opisywał - uchwalono ustawę kompensacyjną, "a w rzeczywistości ustawę likwidującą polski przemysł produkcji statków".
"Z dnia na dzień skutkowało to utratą zatrudnienia około 9 tys. osób, dotychczas bezpośrednio zaangażowanych w produkcję statków" - powiedział. Według Gróbarczyka przedstawiciele branży szacują, że jedno zlikwidowane miejsce pracy w stoczni oznacza likwidację 7 miejsc pracy na rynku, więc w sumie wskutek tej decyzji utracono ok. 63 tys. miejsc pracy.
"Zaprzestanie produkcji statków, jako najbardziej zaawansowanych technologicznie produktów polskiej gospodarki, spowodowało negatywne zmiany jakościowe i ilościowe w przemyśle około stoczniowym" - zarzucał. Wskazywał, że najbardziej poszkodowane zostały huty, fabryki silników, wyposażenia oraz inne zakłady dostarczające podzespoły do produkcji statków.
Jako przykład wymienił Zakłady im. Cegielskiego w Poznaniu, które utraciły technologię produkcji silników okrętowych, załamanie produkcji w Hucie Częstochowa oraz likwidację producenta napędów okrętowych w Elblągu.
Przywołał szacunki związków pracodawców, że zniknęło ok. 60 proc. dotychczasowych kooperantów zakładów stoczniowych oraz GUS, iż w 2007 r. w polskich stoczniach zbudowano 30 statków o łącznym tonażu 531 tys. ton, a w 2014 r. wyprodukowano jedynie 8 statków o łącznym tonażu 26 tys. ton.
"Spadek produkcji jest zatrważający, bo w wymiarze rzeczywistym oznacza to 20-krotne zmniejszenie produkcji" - wskazał. Zwrócił się do posła PO Sławomira Nitrasa, mówiąc, iż szczególnie widoczne jest to w odniesieniu do Stoczni Szczecińskiej. "Był pan posłem sprawozdawcą ustawy likwidującej tę stocznię, która dotychczas produkowała kontenerowce, chemikaliowce, promy oraz wyspecjalizowane jednostki wielozadaniowe" - mówił.
Podniósł, że byłym pracownikom tego zakładu, wysoko wykwalifikowanym specjalistom zaproponowano m.in. przekwalifikowanie do zawodu manikiurzysty lub dofinansowanie do otwarcia zakładu pielęgnacji zwierząt domowych.
"Uznani pracownicy, dysponujący międzynarodowymi certyfikatami zostali zmuszeni do emigracji zarobkowej do stoczni europejskich, nie naszych" - zarzucał.
Według Gróbarczyka polscy armatorzy, wycofując zlecenia na budowę statków z upadłych polskich stoczni, zmuszeni zostali do składania zamówień w stoczniach zachodnich i azjatyckich. Ocenił, że przemysł stoczniowy na skutek tych decyzji stracił zamówienia o wartości 6 mld zł.
Szef MGMiŻ przekonywał, że pierwszym krokiem w kierunku poprawy sytuacji jest przyjęta przez obecny rząd PiS ustawa o rozwoju przemysłu stoczniowego.
Minister dodał, że koalicja PO-PSL oprócz likwidacji polskich stoczni, próbowała też prywatyzować przedsiębiorstwa armatorskie. Zdaniem Gróbarczyka mimo rosnącego rynku przewozów bałtyckich zdecydowano o sprzedaży Polskiej Żeglugi Bałtyckiej za wartość jednorocznego zysku. Tylko dzięki zdecydowanej postawie związków zawodowych, jak i PiS, nie udało się w końcu sprywatyzować tej firmy - przekonywał.
Gróbarczyk wyliczając błędy poprzedników, mówił też o doprowadzeniu do faktycznej likwidacji żeglugi śródlądowej w naszym kraju. "Według raportu NIK nakłady inwestycyjne w latach 2007-2013 wyniosły zaledwie 0,44 proc. całkowitej alokacji środków na projekty transportowe" - przypomniał.
Kolejnymi decyzjami PO-PSL - wymieniał minister - które przyczyniły się do zamarcia żeglugi śródlądowej były też: brak remontów instalacji hydrotechnicznych, a także podpisana umowa polsko-niemiecka zakładająca trzecią klasę żeglowności Odry. "Straciliśmy możliwość ubiegania się o środki UE na przywrócenie żeglowności na tym szlaku. Tym samym drastycznie ograniczono możliwość rozwoju polskich portów" - ocenił Gróbarczyk.
Minister dowodził ponadto, że przez ostatnie osiem lat doprowadzono do zapaści rybołówstwa na Bałtyku. Jedną z przyczyn tego zjawiska - mówił - była decyzja rządu PO-PSL o nieuwzględnieniu czasowych rekompensat wyłączeń połowowych dla jednostek poniżej 12 m. "W ten sposób ponad 600 jednostek stanowiących blisko 80 proc. polskiej floty rybackiej na Bałtyku znalazło się poza systemem, przeznaczając je likwidacji" - podsumował szef MGMiŻ.
Rafalska: System wsparcia rodzin nie spełniał podstawowej roli
To ludzie są najważniejsi, a nie doraźny interes polityczny, o który poprzednia koalicja świetnie zadbała - mówiła w Sejmie szefowa MRPiPS Elżbieta Rafalska, oceniając ośmioletnie rządy PO-PSL. Jak podkreśliła, system wsparcia rodzin nie spełniał wówczas podstawowej roli.
"Rodzina, praca, emerytury - to kluczowe obszary dla każdego z nas" - podkreśliła szefowa resortu rodziny, pracy i polityki społecznej. "Zmiany wprowadzane w tych obszarach nie mogą być wypadkową celów politycznych i doraźnie podejmowanych działań, czy też wynikać z zimnej politycznej kalkulacji" - oceniła.
"Dobra zmiana to taka, która realnie oddziałuje na życie Polaków i na rządzących spoczywa tworzenie dobrych zmian. To ludzie są najważniejsi, a nie doraźny interes polityczny, o którzy poprzednicy świetnie zadbali" - podkreśliła, oceniając ośmioletnie rządy PO i PSL.
"Bezrefleksyjnie, niepotrzebnie, często niezgodnie z prawem wydawaliście środki finansowe" - powiedziała.
Jej zdaniem system wsparcia rodzin za rządów PO-PSL nie spełniał podstawowej roli. Jak podała, w 2006 r. z systemu świadczeń rodzinnych korzystało 4,6 mln dzieci; w 2015 r. ta liczba zmalała o przeszło połowę, do 2 mln.
"Widać gołym okiem brak wrażliwości na los dzieci, o które się tak martwiliście, gdy procedowaliśmy program 500 plus" mówiła.
Minister podkreślała, że wydatki na zasiłki rodzinne spadały znacząco. To jest wasza polityka wrażliwości społecznej - to jest obszar ważnych zaniedbań w sferze społecznej - mówiła do posłów obecnej opozycji.
Jak zaznaczyła, w ostatnich latach zwiększała się liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie z 5,6 proc. w 2006 r. do 7,4 proc. w 2014 r.
Rafalska podała, że w 2006 r. liczba korzystających z pomocy społecznej wynosiła 3 mln, a w 2015 r. skurczyła się do 1,7 mln. Zwijanie pomocy społecznej związane było z zamrożonymi kryteriami dochodowymi i osoby najbardziej potrzebujące, najbiedniejsze nie otrzymywały wsparcia - podkreślała.
Jak mówiła, w 2013 r. kryteria dochodowe znalazły się poniżej minimum egzystencji; dotyczyło to m.in. rodzin z dwójką i trójką dzieci. Żeby otrzymać świadczenie z pomocy społecznej, trzeba było mniej niż wynosiło minimum egzystencji. Jednocześnie kwitło w tym czasie zabieranie dzieci z powodu biedy - mówiła.
Z jednej strony mamy zaniedbania dotyczącej polityki społecznej - tej socjalnej dotyczącej najbiedniejszych, a jednocześnie w powodu trudnej sytuacji materialnej zabierano dzieci i umieszczano w instytucjonalnych placówkach i pieczy zastępczej - dodała.
Czytaj dalej: Kempa: W KPRM m.in. ukrywanie środków i zbyt duży deficyt
Kempa: W KPRM m.in. ukrywanie środków i zbyt duży deficyt
Ukrywanie środków, zbyt duży deficyt, słabości kontroli zarządczej i skupienie się tylko na polityce informacyjnej - to niektóre z wniosków szefowej kancelarii premiera Beaty Kempy, która podsumowała prace KPRM za rządów PO-PSL. Zapowiedziała wnioski do prokuratury.
Kempa, mówiąc o zastanej przez PiS sytuacji w Kancelarii, użyła stwierdzenia "tsunami niegospodarności".
Jak zaznaczyła, głównym kierunkiem działania KPRM powinno być m.in. "tworzenie systemu ocen, wdrażanie polityk publicznych" oraz kwestie dot. sprawności działania aparatu państwa. "W tym przypadku w latach 2007-2015 skupiono się bezwzględnie i tylko na polityce informacyjnej" - oceniła.
Dodała, że zidentyfikowała "istotne słabości kontroli zarządczej". "To był brak procedur ciągłości działania. Nie ma w Kancelarii jednorodnego, spójnego planu i systemu zarządzania ciągłością działania. Nie wdrożono systemowego modelu zarządzania po to, żeby podnieść jakość podejmowania decyzji, jakość procesów zarządczych" - zaznaczyła.
Kempa poinformowała, że przyjęła Kancelarię z bardzo wysokim deficytem - 13 mln zł. "Jak na budżet Kancelarii to bardzo dużo. Ale to jest tylko jeden rok. Lata poprzednie to było również 13 mln, były lata gdy było 18 mln, 20 mln deficytu. Mechanizm, jaki stworzono, był taki, żeby ukrywać koszty w ramach Centrum Usług Wspólnych" - powiedziała.
"Strata netto owego Centrum Usług Wspólnych z tego powodu, ale jeszcze kilku innych, które stały się przedmiotem stosownych wniosków do prokuratury, wyniosła w latach 2013-2015 - w 2015 - 25,7 mln zł, w 2013 - 21,7 mln zł, 2014 - 18 mln zł. Zwracała na to uwagę NIK, tyle, że nikogo to nie interesowało. Kancelaria zajmowała się w dużej mierze propagandą" - powiedziała szefowa KPRM.
Kempa wytknęła m.in., że dwóch doradców gabinetu politycznego, tylko w 2015 roku "wygenerowało bardzo wysokie koszty usług telekomunikacyjnych". Jak mówiła, było to 147 tys. zł. "Ileż można rozmawiać przez telefon?" - zastanawiała się. "Stanowiło to ok. 35 proc. ogólnych kosztów wszystkich telefonów służbowych Kancelarii" - poinformowała.
Kempa odniosła się do prośby polityków opozycji, która zwraca się o audyt przedstawiany przez poszczególnych ministrów rządu na piśmie. "Zawsze można się zwrócić w trybie dostępu do informacji publicznej, albo ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora o poszczególne dokumenty, tylko trzeba żebyście państwo wiedzieli, co robiliście i czego chcecie się domagać" - powiedziała.
Kempa: zespół Laska kosztował Skarb Państwa 265 tys. zł.
Zespół do wyjaśniania przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej, kierowany przez Macieja Laska kosztował Skarb Państwa 265 tys. zł - poinformowała w środę w Sejmie szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa. Wyjazdowe posiedzenia poprzedniego rządu - co najmniej 216 tys. zł.
"Najwyższe środki finansowe na umowy cywilno-prawne dotyczyły wynagrodzeń pięciu członków słynnego zespołu - ds. wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej z 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. Łącznie ten zespół kosztował Skarb Państwa 265 tysięcy złotych" - powiedziała Kempa.
Doprecyzowała, że oprócz wynagrodzenia dla członków tego zespołu kierowanego przez Macieja Laska, w kwocie ponad 222 tys. zł., wypłacono środki w łącznej kwocie 42 tys. zł na usługi doradztwa, redagowania tekstów oraz utrzymywania strony internetowej. Jak dodała, Maciej Lasek otrzymywał wynagrodzenie w wysokości 7-8 tys. zł, a pozostałe osoby - 6 tys. zł brutto miesięcznie.
Zespół ds. wyjaśniania przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej został powołany przez premiera Donalda Tuska; skupiał ekspertów, którzy wcześniej zasiadali w komisji Jerzego Millera, badającej katastrofę Tu-154M. Ich zadaniem było odnoszenie się w mediach do alternatywnych - wobec raportu Millera - hipotez stawianych głównie przez zespół parlamentarny ds. katastrofy smoleńskiej, którego przewodniczącym był Antoni Macierewicz (PiS).
Szefowa KPRM poinformowała też, że koszty organizacji ośmiu wyjazdowych posiedzeń Rady Ministrów w 2015 roku wyniosły około 216 tys. zł, ale - jak zastrzegła - trzeba do tego doliczyć koszty dodatkowe poniesione przez Centrum Informacyjne Rządu w kwocie ponad 80 tys. zł.
Kempa poinformowała również, że zidentyfikowano istotny problem "niedostosowania" gmachu KPRM, szczególnie tzw. skrzydła premierowskiego. "Ci, którzy śmieją się, że przejęliśmy Polskę w ruinie, bo często o tym mówiliśmy, to (teraz) pokazuje to, w jakich warunkach przychodzi dzisiaj pracować premierowi. Jest to bardzo duży problem również z punktu widzenia bezpieczeństwa premiera" - zaznaczyła.
"Pokazuje to, że i te elementy zostały w sposób ewidentny zaniedbane" - podkreśliła szefowa KPRM. Jak dodała, stwierdzono również brak nadzoru nad składnikami majątkowymi KPRM, a niedobory dotyczyły 486 sztuk środków trwałych, m.in. mebli czy sprzętu komputerowego o łącznej wartości początkowej 502 tys. zł.
Kempa poinformowała ponadto, że wydatkowane środki publiczne przez KPRM w okresie rządu PO-PSL wiązały się np. z projektem pt. "Podnoszenie wrażliwości sędziów i prokuratorów w zakresie równego traktowania". "Dlaczego miała się tym zajmować Kancelaria?" - pytała szefowa KPRM.
Gliński: duża dowolność w dysponowaniu środkami
Była duża dowolność dysponowania środkami publicznymi, które często wydatkowano nieracjonalnie, a poszczególne obszary pozostające w gestii ministerstwa kultury finansowano zależnie od politycznej potrzeby - mówił Piotr Gliński, przedstawiając bilans rządów PO-PSL.
"Do nas w tej chwili, w ciągu tych kilku miesięcy, ustawiła się długa kolejka instytucji bardzo różnych - zupełnie niezwiązanych ideologicznie z naszą opcją polityczną, które są na skraju upadku, które nie mogą normalnie funkcjonować" - powiedział w środę w Sejmie wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego. "Już współprowadzimy Polskie Wydawnictwo Muzyczne. Ale to jest także orkiestra kameralistów pani Agnieszki Duczmal. To jest także Teatr Polski w Warszawie. To jest także Muzeum w Wiślicy historyczne, które też w tej chwili jest w procesie współprowadzenia przez ministerstwo. To są także takie zespoły folklorystyczne - znane i zasłużone dla polskiej kultury - jak Śląsk i Mazowsze - którym pozwalaliście państwo powoli wymierać" - wymieniał Gliński.
"Jednym ze skutków tej sytuacji była także duża dowolność dysponowania środkami publicznymi, które były często wydatkowane nieracjonalnie, a poszczególne obszary pozostające w gestii ministerstwa były finansowane zależnie od politycznej potrzeby, a nie faktycznego znaczenia sprawy dla kultury czy dziedzictwa narodowego" - powiedział Gliński.
"Państwo nie chcieli rządzić, nie chcieliście rządzić także w sferze legislacyjnej. Nie da się na długą metę kierować krajem bez zmian legislacyjnych, a wyście je blokowali" - powiedział Gliński i wymienił brak nowelizacji w zakresie prawa prasowego, finansowania mediów publicznych i zmiany ustawy o mediach publicznych. "Także był brak decyzyjności w obszarze ustawy dotyczącej szkolnictwa artystycznego - tu są duże zaniechania także, skutkujące stratami finansowymi. Nie nastąpiły zmiany ustaw dotyczących służb konserwatorskich" - dodał.
Mówiąc o instytucjach podległych resortowi kultury lub współprowadzonych przez MKiDN, Gliński zwrócił uwagę na "brak wpływu ministerstwa na realizowane przez nie programy i działania". "Teatry chociażby, dysponujące wielomilionowymi budżetami, są praktycznie niezależne od ministerstwa" - zwrócił uwagę Gliński. To "skutkuje brakiem nadzoru, brakiem wpływu ministerstwa na realizację faktycznej polityki kulturalnej" - powiedział.
Gliński zwrócił też uwagę, że "PO-PSL nie dotrzymały obietnicy, jaką zawarły z własnym środowiskiem politycznym". "Państwo żeście obiecali, podpisaliście pakt z Obywatelami Kultury w maju 2011 roku na to, że podniesiecie udział wydatków budżetowych na kulturę do 1 procenta. W tej chwili udział ten wynosi 0,88 proc." - powiedział minister.
Gliński o MKiDN za rządów PO: lekkomyślność i dowolność działań
Panowała lekkomyślność, dowolność działań, swoista radosna twórczość w zakresie polityki kulturalnej państwa - tak stan resortu kultury za rządów PO i PSL określił w środę w Sejmie wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński.
Przedstawiając w środę bilans dwóch kadencji rządów PO-PSL Gliński podkreślił, że "brak było wypracowanych zasad polityki i strategii kulturalnej".
"Jedyną strategią, którą objęte było formalnie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, była strategia rozwoju kapitału społecznego, która jest ponadsektorowa, ogólna, obejmowała cztery ministerstwa. Zaniechano jej operacjonalizacji, nie przyznano żadnych środków na realizację. Nie było także żadnej oceny ani ewaluacji tej strategii; ona została - przypominam - wprowadzona w 2013 roku, w marcu" - mówił Gliński.
"Brak było więc jasno określonych priorytetów i zadań. Co powodowało m.in., sytuację, w której instytucje podległe ministerstwu realizowały zadania, które same sobie wyznaczały. Panowała lekkomyślność, dowolność działań i swoista radosna twórczość w zakresie polityki kulturalnej państwa" - powiedział. "Bo zdaje się, że tak miało być przez wiele, wiele lat. Państwo nie mieliście z kim przegrać, więc wasza polityka mogła być właśnie taka - lekkomyślna, nietransparentna, dowolna" - dodał Gliński.
"W praktyce nie mogła ona i niestety nie realizowała dobra publicznego w dziedzinie, którą obecnie kieruję" - podkreślił minister. Jego zdaniem "natomiast swobodnie realizowane były interesy różnorakich grup interesów i środowisk".
"I jeżeli ministerstwo, którym kieruję, bo tak zostało ono skonstruowane, można przyrównać do wielkiej przepompowni środków publicznych do różnych środowisk i instytucji, to niestety kierunki tych przepływów środków publicznych miały niewiele wspólnego z dobrem publicznym, a w każdym bądź razie ten proces nie był mierzalny, nie był transparentny" - podkreślił Gliński.
Jak zaznaczył, "wydaje się, że ten brak realizacji dobra publicznego nie był przypadkowy". "Liberalizm nie formułuje pojęcia dobra publicznego, więc nic dziwnego, że tak trudno państwu jest realizować cele z tego kierunku" - mówił Gliński.
Gliński: zdumienie budzi polityka muzealna, jaką zastaliśmy
Zdumienie budzi polityka muzealna, jaką zastaliśmy w ministerstwie kultury - mówił szef resortu Piotr Gliński, przedstawiając w środę bilans dwóch kadencji rządów PO-PSL. Wskazał m.in. na zaniechania w budowie Muzeum Historii Polski i Muzeum Józefa Piłsudskiego.
Minister przypomniał, że Muzeum Historii Polski zostało powołane 10 lat temu. "Przez cały okres rządów PO-PSL nie mogło doczekać się poważnej decyzji rozwojowej, inwestycyjnej. Jego budowa była blokowana przez dziewięć lat; dopiero w 2015 roku, w kampanii wyborczej, przyjęliście państwo wieloletni program rządowy na kwotę 310 mln (zł)" - mówił Gliński.
Szef resortu kultury powiedział też, że "pozbawione twardych decyzji finansowych i instytucjonalnych" było Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Zwrócił uwagę, że - podobnie jak w przypadku MHP - ministerstwo kultury obecnie przyspieszyło prace nad realizacją placówki w Sulejówku. "Podpisaliśmy już umowę na realizację" - dodał.
Gliński wskazał też na problemy dotyczące siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. "Nie podjęto żadnych wiążących decyzji w sprawie budowy tego muzeum do dziś" - powiedział.
Zauważył, że działania wokół ukończenia Muzeum Pola Bitwy Westerplatte i Wojny 1939 roku w Gdańsku zostały "kompletnie zaniechane przez centralne i lokalne władze PO". "Obecnie zostało ono na nowo powołane" - powiedział.
Jak wskazał, za rządów PO-PSL odmówiono wsparcia dla Muzeum Kresów w Lublinie, Muzeum Sybiru w Białymstoku i Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce. "Natomiast w tym kontekście zdumiewa tempo, determinacja i hojność w dysponowaniu groszem publicznym dotyczącym budowy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku" - ocenił minister.
Jak mówił, w przeciwieństwie do Muzeum Historii Polski i wielu innych placówek Muzeum II Wojny zostało "potraktowane wyjątkowo, a wieloletni program rządowy został przyjęty dla tego muzeum już w styczniu 2011 roku". "Opiewał on początkowo na kwotę 358 mln zł, (...) a z powodu fatalnie wybranego miejsca budowy w basenie portowym podniesiono koszt budowy o 100 mln zł" - dodał.
Problemem jest też - jego zdaniem - scenariusz wystawy stałej, której otwarcie planuje się na przełom 2016/2017. "Obecne kierownictwo zdaje się planować uniwersalistyczną opowieść o dziejach tego konfliktu i zaangażowanych weń narodów. Zamiast skoncentrować się na polskiej narracji tego zdarzenia. (...) To polski punkt widzenia powinien być prezentowany w tym muzeum, tak jak brytyjski punkt widzenia jest prezentowany w Imperial War Muzeum w Wielkiej Brytanii" - podkreślił Gliński.
Minister mówił też o zbiorach muzealnych książąt Czartoryskich w Krakowie. "Od kilku lat nie ma decyzji, co z nimi docelowo zrobić. Jest zagrożenie, że utracimy Damę z łasiczką. My w tej chwili prowadzimy rozmowy i będziemy podejmowali decyzje" - zapowiedział.
Czytaj dalej: Morawiecki: Wzrost ośmiu lat to wzrost za długi
Morawiecki: Wzrost ośmiu lat to wzrost nie za zasługi, ale za długi
Wzrost ostatnich ośmiu lat to wzrost nie za zasługi, ale za długi - mówił w środę w Sejmie wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki. Według niego poprzednia ekipa powiększyła dług publiczny o ponad 100 proc. Dodał, że nasze zadłużenie w stosunku do zagranicy wynosi 120 proc. PKB.
Wicepremier przedstawił w Sejmie raport na temat rządów koalicji PO-PSL w zakresie rozwoju.
Według niego w ciągu ostatnich 27 lat - gdy - jak zauważył - przez większość czasu rządziły podobne formacje polityczne - "najlepszą polityką przemysłową miał być brak polityki przemysłowej". "To zresztą powiedział - nomen omen - minister przemysłu" - dodał wicepremier. "My patrzymy na politykę przemysłową zupełnie inaczej" - podkreślił.
"Wzrost ostatnich ośmiu lat to nie był wzrost za nasze zasługi, ale za nasze długi" - zaznaczył. Jak podkreślił, rozwijaliśmy się w oparciu o wzrost długu publicznego. "Kiedy PiS zostawiało rządowe gabinety w 2007 roku, dług publiczny wynosił 511 mld, dzisiaj to jest ponad 900 mld, ale jednocześnie skonsumowaliście państwo 160 mld z OFE, to razem jakby było 1 bln 80 mld. Powiększyliście dług publiczny o ponad 100 proc." - powiedział Morawiecki.
Według niego założenie ostatnich ośmiu lat było, że państwo i gospodarka same dochodzą do stanu równowagi. Tymczasem - jak mówił Morawiecki - nasi sąsiedzi i partnerzy od 50 lat wiedzą, że tak nie jest. "Dzisiaj jesteśmy w takim momencie, że ta zdestabilizowana cały czas gospodarka wciąż nie może dojść do stanu równowagi" - powiedział.
Za jeden z największych elementów porażki uznał to, że "naszym towarem eksportowym" byli Polacy, którzy wyjechali za pracą.
"Pamiętacie państwo - kapitał nie ma narodowości? Oczywiście, kapitał ma narodowość, ale to wiemy poniewczasie, bo dzisiaj jesteśmy zadłużeni u zagranicznych wierzycieli w ponad 65 proc. jeśli chodzi o dług państwa, a łączny dług brutto zagranicą to jest 2 bln 100 mld dzisiaj" - mówił wicepremier. Porównywał to z PKB, który za ostatni rok wyniósł - jak mówił - 1 bln 790 mld zł, czyli "120 proc. zadłużenia względem PKB co do zagranicy, zarówno jeśli chodzi o dług państwa, jak i dług przedsiębiorstw, korporacji, kredyty handlowe, korporacyjne i wszystkie". "To jest pułapka, w którą wpadliśmy i z której będziemy wychodzić przez 20 lat" - powiedział.
Przeczytaj także
Morawiecki: 9 miliardów euro ze środków UE było zagrożonych
Minister Rozwoju Mateusz Morawiecki skrytykował sposób wydawania środków unijnych przez rząd PO-PSL. 9 miliardów euro było zagrożonych, a 7-8 miliardów euro to były środki niewydane - poinformował w środę w Sejmie, przedstawiając bilans poprzednich rządów w dziedzinie gospodarki.
"Odziedziczyliśmy po ośmiu latach i poprzedniej perspektywie budżetowej taką sytuację, że 9 miliardów euro było zagrożonych, a 31,5 miliarda złotych, czyli ok. 7-8 miliardów euro to były środki niewydane. Dzisiaj zostało około 3-4 miliardy z tych autentycznie zagrożonych" - mówił w Sejmie Morawiecki, który podsumowywał działania gospodarcze rządu PO-PSL.
Morawiecki skrytykował też ówczesną filozofię wydawania środków unijnych. "(My) mówimy: nie wydawać, lecz inwestować, żeby był zysk społeczny i gospodarczy" - powiedział.
Minister mówił też o niektórych kontrowersyjnych projektach, które zostały dofinansowane ze środków unijnych. Wśród nich wymienił: horoskopy dla psów, "wirtualne cmentarze", "dziewięć kilometrów słupków w szczerym polu", "bardzo innowacyjne pudełko do butów".
Powiedział też o "współfinansowaniu ze środków unijnych zamków na piasku". "Trudno o bardziej charakterystyczną metaforę polityki gospodarczej, która była prowadzona" - zaznaczył.
Minister mówił też o tym, że przez osiem lat rządów PO-PSL Polska szybko zadłużała się za granicą. Zwrócił uwagę, że 50 proc. przemysłu znajduje się w rękach zagranicznych przedsiębiorców, 65 proc. sektora bankowego jest kontrolowana przez inne kraje, dwie trzecie eksportu obsługują firmy z kapitałem zagranicznym.
"Tak dalej nie może być. Taki model rozwoju gospodarczego to droga donikąd" - konkludował.
Przeczytaj także
Morawiecki: przykładano zbyt mało wagi do obrony interesów Polski
W czasie ostatnich 8 lat przykładano zbyt mało wagi do obrony interesów Polski, problemy naprawdę fundamentalne dla gospodarki jak polityka klimatyczna, komunikacyjna, były traktowane bardzo pobieżnie - ocenił w środę w Sejmie wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki.
Morawiecki krytykował poprzedni rząd oraz resort gospodarki za to, że - jak mówił - w czasie ich kadencji 60 tysięcy przedsiębiorców czekało na decyzję administracyjną. "Dziś jest to połowa mniej, oprócz tego, że na bieżąco wpływają nowe decyzje administracyjne. Da się to zrobić - oczywiście da się to zrobić" - mówił Morawiecki. Wytykał poprzedniej ekipie "niefrasobliwość, niedoskonałość, brak realizacji procesów".
Krytykował też prowadzoną przez poprzednie Ministerstwo Gospodarki promocję handlu przez wydziały promocji handlu i inwestycji. "Szanowni państwo, jakbyście zajrzeli do tego, co się tam działo, to nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać" - powiedział Morawiecki. Według niego delegowani na te placówki - np. w Afryce - często nie znali żadnego języka obcego. "Nie wiem, jak oni się w tej Afryce czy Ameryce chcieli z kimkolwiek dogadywać" - dodał.
Poinformował, że były niektóre takie placówki kosztowały polskiego podatnika 1,5 mln zł, a na promocję wydawały jedynie dwudziestą otrzymanych środków. "Można powiedzieć, że zjadały własny ogon. Tak absolutnie nie może być" - ocenił. Zdaniem ministra źle działa też jedna trzecia spośród 48 podlegających jego resortowi instytutów rozwojowo-badawczych, która żyje z wynajmu nieruchomości. "To kompletne nieporozumienie, tu jest potrzebna tu bardzo głęboka reforma" - uznał Morawiecki.
Krytykował też działania gospodarcze poprzedniego rządu realizowane w UE. "Ja mam wrażenie, że państwo nie jechaliście tam z biało-czerwoną flagą, tylko z połową tej flagi - tylko z tą białą częścią. Bo bardzo poważne problemy, naprawdę fundamentalne dla naszej gospodarki takie jak polityka klimatyczna, polityka komunikacyjna, wielkie problemy, które były potraktowane bardzo, bardzo pobieżnie" - przekonywał minister rozwoju. "Brak było poważnej analizy, było poklepywanie po plecach" - dodał. Tymczasem - mówił minister - obrona polskich interesów "polega na twardej realizacji poszczególnych zapisów procesu negocjacyjnego".
Morawiecki mówił również, że konieczne były zmiany w służbie cywilnej; przekonywał, że rząd PiS przeprowadził je, wzorując się na krajach Europy Zachodniej. Przekonywał, że chodzi o to, by "warstwa dyrektorów potrafiła tłumaczyć wolę polityczną ministrów i wiceministrów na procedury administracyjne".
"Przeglądałem dokumenty z ostatnich 6-8 lat; zdecydowanie zbyt mało przykładaliśmy wagi, by bronić interesów Polski" - konludował Morawiecki.
Morawiecki: Zadbamy o to, by nasza rzeczywistość była dużo bardziej solidarnościowa
Jesteśmy formacją, która chce realizacji naszych, polskich interesów. Będziemy dbać o mechanizmy wolnego rynku, a jednocześnie dbać o to, żeby nasza rzeczywistość była dużo bardziej solidarnościowa - deklarował w środę w Sejmie wicepremier, szef MR Mateusz Morawiecki.
"Mogę obiecać, że nasza polityka gospodarcza będzie dużo większy nacisk kładła (na to), żeby z jednej strony dbać o mechanizmy wolnego rynku. Jesteśmy oczywiście formacją, która - szanuje wolny rynek, chce być częścią Europy, ale jednocześnie nie chce poklepywania po plecach i chce realizacji naszych, polskich interesów" - wskazał Morawiecki przedstawiając bilans poprzedniego rządu koalicji PO-PSL w dziedzinie gospodarki.
I obiecał: "Jednocześnie we wszystkich działaniach, we wszystkich projektach, które będziemy realizować, będziemy uwzględniać przede wszystkim to, żeby nasza rzeczywistość była dużo bardziej solidarnościowa".
Czytaj dalej: Jackiewicz: Rozrzutność spółek oraz SP biła rekordy
Jackiewicz: Pazerność wśród grzechów głównych zarządzania majątkiem publicznym
O grzechach głównych w zarządzaniu majątkiem publicznym mówił w Sejmie w środę minister skarbu Dawid Jackiewicz. Wśród nich wymienił: pazerność, niegospodarność, rozrzutność, łamanie procedur, wykorzystywanie spółek do celów politycznych oraz działanie na szkodę państwa.
Minister Jackiewicz podkreślił, że można streścić część raportu podsumowującego rządy PO-PSL, za którą odpowiada w kilku słowach. "Te słowa to pazerność, niegospodarność, rozrzutność, łamanie procedur, wykorzystywanie spółek do celów politycznych oraz działanie na szkodę interesów państwa" - zaznaczył.
"To jest siedem grzechów głównych w zarządzaniu majątkiem publicznym" - kontynuował.
Jackiewicz mówił, że "skala pazerności" podczas rządów PO-PSL była "porażająca". Jak zaznaczył, pomimo obowiązującej ustawy kominowej, prezes grupy Lotos rocznie zarabiał 1,5 miliona złotych, ponieważ dorabiał w spółkach zależnych.
"Były i takie spółki, w których wynagrodzenia prezesów przekraczały 3 miliony złotych rocznie, a z odprawami nawet 6 milionów rocznie" - dodał.
Przeczytaj także
Jackiewicz: W spółkach Skarbu Państwa za rządów PO-PSL dochodziło do afer
W spółkach Skarbu Państwa, w Ministerstwie Skarbu Państwa dochodziło w czasie rządów PO-PSL do nieprawidłowości, zaniechań i afer, także do przestępstw - powiedział minister skarbu Dawid Jackiewicz. Jak ocenił, jego poprzednicy uczynili z Ministerstwa Skarbu "ministerstwo wyprzedaży".
"Moi poprzednicy uczynili z Ministerstwa Skarbu Państwa ministerstwo wyprzedaży. Liczyło się tylko jedno - jak najwięcej sprzedanych spółek, by zasypać dziurę budżetową. Prywatyzowano bezrefleksyjnie, w pośpiechu, bez odpowiednich analiz, byle komu, wbrew rządowych strategiom, nie dbając o interes publiczny, krótkowzrocznie" - ocenił Jackiewicz.
Jak dodał, doszło do takiej patologii, że w pewnym momencie postanowiono, że spółki, których nie można lub ciężko sprywatyzować, po prostu będą likwidowane. "Dzisiaj w stanie likwidacji, upadłości mamy 140 spółek w Ministerstwie Skarbu Państwa" - poinformował minister.
Zdaniem Jackiewicza, np. przy prywatyzacji spółki CIECH, budżet państwa utracił ponad miliard złotych.
Jak ocenił, strat w prywatyzacji za rządów PO-PSL można było uniknąć, gdyby jego poprzednicy kierowali się troską o majątek państwowy, nie godzili się na pazerność, niegospodarność, rozrzutność, łamanie procedur, wykorzystywanie spółek do celów politycznych i zdradę interesów gospodarczych państwa. "W spółkach Skarbu Państwa, w Ministerstwie Skarbu Państwa dochodziło w czasie rządów PO-PSL do nieprawidłowości, zaniechań i afer, także do przestępstw" - podkreślił Jackiewicz.
"Absolutnym skandalem było wydawanie publicznych pieniędzy na pokaz, na potrzeby kampanii wyborczej. Elementarną bezmyślnością firmowaną przez ówczesną premier Ewę Kopacz, było zakupienie za kwotę blisko 50 milionów złotych zaawansowanego technologicznie sprzętu, który następnie z powodu braku hali, trafił do magazynu i nie jest wykorzystywany do dnia dzisiejszego" - zaznaczył minister.
Jak ocenił, przykładem wykorzystania spółek Skarbu Państwa do celów propagandowych było powołanie do życia Polskich Inwestycji Rozwojowych.
Jackiewicz: Rozrzutność spółek oraz ministerstwa skarbu biła rekordy
Złoty mercedes, całodobowa ochrona, krocie wydawane na usługi doradcze, prawne i marketingowe - to dowody na rozrzutność poprzedniej ekipy rządzącej w spółkach Skarbu Państwa oraz resorcie - mówił w środę w Sejmie szef MSP Dawid Jackiewicz. Rozrzutność biła rekordy - ocenił.
Jackiewicz - przedstawiając bilans rządów PO-PSL - mówił, że jednym z grzechów szefów państwowych spółek była niegospodarność. "W tej kategorii kreatywność mogłaby budzić podziw" - ironizował - gdyby nie to, że odbywało się to na koszt podatnika - dodał. "Zacznijmy skromnie od miliona złotych, bo za tyle zleciła opracowanie swojego logo jedna ze spółek Skarbu Państwa, której głównym klientem jest też jeden Skarb Państwa. Czy poprawiło to wizerunek praktycznie jedynego klienta tej spółki, to zostawiam to do państwa oceny" - powiedział Jackiewicz.
Wskazywał ponadto, że "ci rzekomo doskonali menedżerowie" spółek Skarbu Państwa nagminnie korzystali z usług firm doradczych, co "stało się znakiem rozpoznawczym poprzedniej ekipy". Wskazywał tu m.in. na przykład jednej ze spółek SP, która w latach 2013-15 wydała w sumie 8,5 mln zł na usługi doradcze i konsultingowe. "Mamy też taką spółkę, która działa w sektorze górniczym, która w latach 2011-15 potrafiła wydać na usługi doradcze i ekspertyzy 96 mln zł. Mamy też inną grupę kapitałową, która wydała w latach 2014-15 na usługi doradcze i marketingowe ponad 209 mln zł, co oznacza, że za usługi te płacono 286 tys. zł przez każdy dzień w roku (...)" - podkreślał szef MSP.
Jackiewicz mówił też, że spółki SP za rządów PO-PSL wydawały krocie na usługi prawne. "Jedna z kontrolowanych przez Skarb Państwa grup kapitałowych poniosła koszty zewnętrzne obsługi prawnej w 2015 r. w wysokości 33 mln zł, pomimo że grupa ta zatrudniała 46 etatowych radców prawnych, co plasowałoby ją wśród jednych z największych kancelarii prawnych w Polsce" - zwracał uwagę.
Podkreślał, że spółki SP płaciły nawet 1800 zł za godzinę usług prawnych. "To są stawki, które są nawet wśród kancelarii nowojorskich uważane za wysokie" - mówił.
Jackiewicz wskazał, że rozrzutne były nie tylko spółki SP, ale i sam resort. Jak mówił mimo kilkudziesięciu radców prawnych i wsparcia Prokuratorii Generalnej "w ministerstwie lekką ręką wydano 2 mln zł na usługi doradztwa prawnego". "Na domiar złego z tych 2 mln zł wydanych w latach 2013-15 na usługi prawne ponad 60 proc. tych opracowań okazało się niepotrzebnymi" - wskazał.
Dodał, że resort wydawał też duże środki na public relations - w roku wyborczym 2015 było to 115 mln zł. "Troska o wizerunek to było oczko w głowie poprzedniej ekipy rządzącej" - ocenił.
Jackiewicz przytaczał też przykład jednej ze spółek SP, która "w ramach ocieplania swojego wizerunku postanowiła wesprzeć darowizną dwa sąsiadujące ze sobą miasta". "Problem w tym, że jedno z tych miast położone jest już poza granicami Polski" - zaznaczył. Podał, że chodzi o Zgorzelec i Gorlitz. "Żeby było sprawiedliwie oba miasta dostały po 1,4 mln, ale to sprawiedliwość swoiście rozumiana, bo Zgorzelec dostał 1,4 mln zł, a Gorlitz - 1,4 mln euro" - podkreślił.
Szef MSP dodał, że innym przykładem rozrzutności może być zamówienie prezesa jednej ze spółek SP, który "zażyczył sobie mercedesa, który musiał być złoty". "Taki był warunek pana prezesa, innego po prostu nie chciał" - mówił Jackiewicz.
Zaznaczył, że po objęciu przez niego kierownictwa w resorcie owemu prezesowi "podziękowano za jego profesjonalne wysokiej klasy usługi menedżerskie". "Pan prezes nie złożył jednak broni. Wystąpił właśnie do nas, aby spółka zagwarantowała mu w okresie odprawy auto z szoferem. Był na tyle uprzejmy, że nie miał wymogów co do koloru samochodu" - mówił Jackiewicz.
Dodał, że inny prezes jednej z największych polskich spółek, kontrolowanych przez SP oraz jego rodzina korzystali z całodobowej ochrony, a wszystko na koszt spółki. Z kolei innego szefa państwowej spółki "zainstalowane na jego osobiste życzenie kuloodporne szyby w całym jego gabinecie".
Czytaj dalej: Szałamacha: Budżet mógł tracić rocznie do 60 mld zł
Adamczyk: Rząd PO-PSL wybudował najdroższe autostrady w Europie
"Rząd PiS w 2007 roku we wrześniu (...) przyjął pogram budowy dróg krajowych i autostrad. Program ambitny, ale realny. Określał inwestycje drogowe na 3,2 tys. km autostrad i dróg ekspresowych, później także przebudowy i obwodnice miast. Były na to środki finansowe. Państwo podeszliście do tego swoiście, jak zwykle zresztą" - powiedział minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, zwracając się do posłów byłej koalicji.
Jak mówił, rząd PO-PSL założył z kolei początkowo budowę 4 tys. km dróg i było to związane z Euro 2012. "Do końca 2012 r. zostało wybudowanych zaledwie 1,4 tys. km autostrad i dróg ekspresowych. To jest 45 proc. planu, (...)już nie 4 tys. km, a 3,2 tys. km, bo do nich w 2008 r. z pokorą rząd PO i PSL wrócił. To była porażka, ale pomimo porażki odnotowaliście swoisty sukces. Wybudowaliście najdroższe autostrady i drogi ekspresowe w Europie. 1 km budowy autostrad i dróg ekspresowych na koniec 2012 r. kosztował ok. 10 mln euro. W Niemczech w porównywalnych warunkach geograficznych i geologicznych ok. 8,2 mln euro, na Słowenii - 7,3 mln euro" - zaznaczył.
Mówił, że gdyby rząd budował w Polsce drogi i autostrady "po cenie niemieckiej", w Polsce byłoby ok. 350 km autostrad i dróg ekspresowych więcej. W przypadku cen w Słowenii byłoby to - jak mówił - ok. 700 km autostrad i dróg ekspresowych więcej. "Te droższe drogi to wyrzucone w błoto pieniądze" - powiedział.
Przeczytaj także
Platforma odpowiada Adamczykowi: minister mija się z prawdą
Minister Andrzej Adamczyk mijał się prawdą - tak na wystąpienie szefa resortu infrastruktury zareagował były wiceminister infrastruktury w rządzie PO-PSL Paweł Olszewski.
Po wystąpieniu ministra infrastruktury i budownictwa Andrzeja Adamczyka, który przedstawił wyniki audytu w zakresie infrastruktury, Paweł Olszewski (PO) wnioskował o przerwę i zwołanie Konwentu Seniorów z udziałem ministra Adamczyka. Jego zdaniem szef resortu infrastruktury w swoim wystąpieniu "mijał się z prawdą". "Co świadczy o ignorancji ministra" - ocenił. "Jeśli pan minister twierdzi, że w Polsce budowało się najdrożej autostrady w całej Europie, to pragnę tylko przypomnieć - na stronach Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad - nie ma tam Jacka Kurskiego, więc jeszcze pewnie nie wymazaliście tego - jest zestawienie, po ile w Europie się buduje za jeden kilometr autostrady" - mówił.
Prowadzący obrady wicemarszałek Sejmu Joachim Brudziński (PiS) zwrócił uwagę, że Sejm już przegłosował wniosek formalny o przerwę i przełożenie obrad i nie zgodził się na nie. Gdy Olszewski chciał kontynuować, prowadzący obrady wyłączył mu mikrofon.
Wcześniej Brudziński zaapelował do posłów PO Sławomira Nitrasa i Agnieszki Pomaski. "Państwa aktywność odnajduje później różnego rodzaju odbicie w przestrzeni internetowej. Mieliśmy tego przykłady wielokrotnie: młodzi ludzie - przepraszam za określenie - mają z tego niezła bekę" - mówił. W jego ocenie "nie przynosi to powagi Wysokiej Izbie i przeszkadza prowadzić obrady".
Potem do pouczonych posłów Pomaski i Nitrasa, którzy zwrócili się o głos, Brudziński powiedział, że jego apel miał na celu tylko i wyłącznie ochronę Sejmu, by ci, którzy oglądają obrady, nie mieli poczucia, że "Wysoki Sejm to młodzieżowy hide park, a nie powaga polskiej demokracji".
"Panie marszałku, jeśli pan dokonuje audytu zachowania posłów na sali, to chciałbym pana prosić, by pan uszanował poziom Wysokiej Izby i by poziom tego audytu był na wyższym poziomie niż poziom audytu przedstawionego przez panią premier Szydło" - mówił Nitras do Brudzińskiego.
Z kolei Pomaska apelowała, by wicemarszałek skupił się na prowadzeniu obrad, a nie prowokował posłów. "Posłowie PO uważnie słuchają trochę dziwacznych ministrów, natomiast posłowie PiS biegają z telefonami, posłanka Lichocka non stop nagrywa posłów PO, w związku z tym mam serdeczną prośbę, by uderzyć się we własną pierś" - mówiła posłanka Platformy.
"Przyjmuję pani prośbę i (...) biję się w pierś. Pozdrawiam panią bardzo serdecznie" - odparł Brudziński.
Przeczytaj także
Szałamacha: Budżet mógł tracić rocznie do 60 mld zł przez złą ściągalność podatków
Za czasów rządów koalicji PO-PSL budżet państwa mógł tracić rocznie do 60 mld zł z powodu niskiej ściągalności podatków m.in. VAT i CIT - ocenił minister finansów Paweł Szałamacha. Dodał, że poprzedni rząd chcąc ratować sytuację finansów publicznych sięgnął po pieniądze w OFE.
Minister podkreślił, że poziom dochodów państwa jako udział w PKB jest obecnie niższy niż 8 lat temu. Przekonywał, że dochody podatkowe sektora publicznego w 2007 r. wyniosły 22,7 proc. PKB, a w 2015 wyniosły już tylko 19,8 proc.
Szałamacha podkreślił, że mimo kryzysu gospodarczego, większy ubytek dochodów był zanotowany na Cyprze i na Litwie.
Jak kontynuował, za rządów koalicji PO-PSL rosła tzw. luka VAT-owska. Kiedy w 2007 r. była na poziomie 8,8 proc., to w 2015 r. wyniosła już 26 proc. Minister podkreślił, że jesteśmy w ogonie Europy, jeśli chodzi o lukę VAT-owską (średnia unijna to 15 proc.).
Zdaniem ministra, poprzedni rząd nie przeprowadził kompleksowych, systemowych rozwiązań, by uszczelnić system podatkowy. Jak przekonywał koalicja PO-PSL sięgała za to po proste rozwiązania, polegające na wzroście fiskalizmu, wzroście stawek podatkowych. Przypomniał, że w 2011 r. wzrosła stawka podatku VAT z 22 do 23 proc. Szałamacha przyznał jednak, że w przypadku niektórych towarów stawka tego podatku spadła do 5 proc.
Minister dodał, że poprzednia ekipa podwyższała również stawkę podatku akcyzowego, co przy jednoczesnej zwiększającej się szarej strefie, powodowało, iż do budżetu państwa wpływało mniej pieniędzy niż zakładano.
Szałamacha: Straty wskutek toksycznych opcji walutowych - 9 mld zł
Wskutek błędów we wdrożeniu przez poprzednią koalicję unijnej dyrektywy MiFID przez Polskę przetoczyło się "opcyjne tsunami", które kosztowało gospodarkę min. 9 mld zł, a wiele firm zbankrutowało - mówił w środę w Sejmie minister finansów Paweł Szałamacha.
"W trakcie pracy nad krytyczną ustawą, która gwarantowała polskim klientom pewne bezpieczeństwo finansowe, zadziałały emocje polityczne, zadziałały interesy, które wywróciły porządek wdrażania ustawy - z konkretnymi stratami" - zarzucał.
Według ministra finansów Komisja Nadzoru Finansowego podała jako dolny szacunek tych strat polskiej gospodarki wskutek opcji walutowych na 9 mld zł.
"Jest to kwota, która w pełni powinna obciążać wasz rachunek" - ocenił, zwracając się do obecnych posłów opozycji.
Jak przypomniał, w 2008 i 2009 roku nastąpiło "nasilenie akcji sprzedażowej kredytów frankowych i toksycznych opcji walutowych, a polscy klienci byli pozbawieni ochrony prawa, która by im przysługiwała".
"Przez Polskę przetoczyło się tzw. opcyjne tsunami w lipcu i sierpniu był zanotowany rekordowo niski kurs złotego wobec euro i dolara (...) jednak w ciągu kolejnych pięciu miesięcy kurs złotego diametralnie się odwrócił i odnotował rekordowy spadek - w wypadku euro to było 53 proc., a w przypadku dolara nawet 86 proc. W tym samym czasie waluty innych krajów, które odniosły nawet większe straty ze względu na kryzys gospodarczy, spadły jedynie o 20 proc." - mówił.
"Ministerstwo Finansów (z czasów rządów koalicji PO-PSL - PAP) nie tylko wstrzymywało prace nad wdrożeniem tej dyrektywy, ale także nie traktowało kosztów w przedsiębiorstwach poniesionych na obsługę opcji walutowych jako kosztów prowadzenia działalności gospodarczej" - powiedział Szałamacha. W rezultacie - jak mówił - wiele firm zbankrutowało.
Czytaj dalej: Kamiński: Służby specjalne inwigilowały 52 dziennikarzy
Kamiński: ABW działała ponadstandardowo ws. marszu "Obudź się Polsko"
ABW działała ponadstandardowo m.in. w sprawie marszu "Obudź się Polsko" i innych legalnych manifestacji ówczesnej opozycji i obrońców życia - powiedział w Sejmie minister -koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński.
Kamiński, przedstawiając informację z audytu w służbach specjalnych za lata 2007-15, podał, że w sprawie marszu "Obudź się Polsko" delegatury ABW otrzymały pismo polecające podjęcie działań dla uzyskania pełnej wiedzy na temat marszu i udziału w nim osób z podległego terenu.
Uzyskano nazwiska organizatorów terenowych, ich numery telefonów, nazwy firm przewozowych, numery rejestracyjne autokarów, przewożących manifestantów oraz informacje o środowiskach przyłączających się do manifestacji - powiedział.
"Zaangażowanie służb w tym przypadku były absolutnie ponadstandardowe" - ocenił.
W zainteresowaniu ABW były tez uroczystości patriotyczne, np. Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych, czy poświęcone żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych, a także manifestacje organizowane przez Ruch Obrońców Życia. "Odnalezione zostały meldunki tajnych współpracowników ABW, o treści rozmów prowadzonych w autokarach przewożących uczestników manifestacji" - powiedział.
Zaznaczył, że w archiwach ABW znaleziono listy z nazwiskami, adresami i numerami PESEL uczestników legalnych demonstracji, niepodejrzewanych o złamanie prawa.
Kamiński: Służby specjalne inwigilowały 52 dziennikarzy
Służby specjalne inwigilowały 52 dziennikarzy - podał w środę w Sejmie minister - koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński, przedstawiając informację z audytu w tych służbach za lata 2007-15.
Billingowano ich telefony, pozyskiwano dane dotyczące miejsc logowania telefonów, sporządzano analizy dotyczące wszystkich osób, z jakimi kontaktowali się dziennikarze, częstotliwości tych kontaktów i miejsc pobytu dziennikarzy, ustalano też dane adresowe i zbierano informacji o ich sytuacji rodzinnej - mówił Kamiński.
Jak powiedział, prowadzono też bezpośrednią obserwację spotkań, w których uczestniczyli, dokumentowano je fotograficznie, a wobec siedmiu dziennikarzy użyto specjalistycznego sprzętu pozwalającego na ujawnienie wszystkich numerów, jakimi się faktycznie posługiwali.
Minister podał, że wobec dwóch dziennikarzy prowadzono podsłuch telefoniczny - były to osoby, występujące w sprawie dotyczącej pracy Komisji Weryfikacyjnej WSI.
W latach 2009-10 przeprowadzono największą akcję wobec dziennikarzy, dotyczyła ona publikacji dot. tzw. afery hazardowej. Działaniami objęto 30 dziennikarzy, głównie z dziennika "Rzeczpospolita". Celem działań nie było tylko ujawnienie źródeł dziennikarskich publikacji, ale też rozpoznaniu środowiska dziennikarzy śledczych - mówił Kamiński. Dodał, że planowano też przeprowadzenie prowokacji polegającej na kontrolowanym przekazaniu dziennikarzom informacji niejawnych. W tej sprawie pobrano dane dotyczące billingów i logowań telefonów dziennikarzy obejmujące rok przed tzw. aferą hazardową.
"W ocenie ABW były to działania nieuzasadnione i nielegalne" - podkreślił minister - koordynator.
Kamiński: ABW po katastrofie smoleńskiej nie podjęła działań operacyjnych
Po katastrofie smoleńskiej ABW nie podjęła żadnych działań operacyjnych, których celem byłoby ustalenie jej okoliczności i przyczyn - mówił w Sejmie koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński. Ocenił, że aktywność ABW ograniczała się tu do wykonywania "prostych czynności procesowych".
Przedstawiając wyniku audytu w służbach specjalnych za lata 2007-15, Kamiński powiedział, że "służby specjalne wykazywały się dużą aktywnością w podejmowaniu działań mających na celu inwigilację uczestników publicznych zgromadzeń, inwigilację dziennikarzy czy też członków byłego kierownictwa CBA. - Tej aktywności zabrakło jednak służbom przy realizacji ich ustawowych zadań - w tym wyjaśnieniu jednej z najtragiczniejszych spraw dotyczących naszego kraju, sprawy okoliczności śmierci prezydenta RP i innych uczestników delegacji państwowej w Smoleńsku" - zaznaczył minister.
Dodał, że przykładem "ostentacyjnego braku zainteresowania ABW wyjaśnieniem sprawy katastrofy" jest fakt, że po 10 miesiącach przekazała prokuraturze zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy, otrzymane od amerykańskich służb specjalnych już dwa dni po katastrofie. "Zdjęcia te zostały zrobione 10 kwietnia i przedstawiały miejsce katastrofy. Z oficjalnych względów powinny one być niezwłocznie przekazane prokuratorom prowadzącym śledztwo w tej sprawie. Doszło do tego jednak dopiero po 10 miesiącach, i to na żądanie prokuratury, która o fakcie posiadania przez ABW tych zdjęć dowiedziała się od strony amerykańskiej" - mówił minister Kamiński.
Podkreślił, że ABW nie przekazał również prokuraturze posiadanych informacji i dokumentów dotyczących remontu samolotu Tu-154, który miał miejsce - jak zaznaczył - kilka miesięcy przed katastrofą, w rosyjskich zakładach.
"Skrajnym przykładem takiej postawy było zachowanie wobec obywatela Rosji, który 10 maja 2010 r. zgłosił się do polskiej ambasady w Moskwie. Osoba ta zadeklarowała chęć przekazania polskim służbom informacji dotyczących możliwości przeprowadzenia zamachu w Smoleńsku. Kierownictwo Agencji Wywiadu, nie dokonując żadnej weryfikacji, podjęło decyzję o nieodebraniu tych informacji i przekazaniu danych obywatela Rosji Rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa" - zaznaczył. Tym słowom Kamińskiego towarzyszyły okrzyki z sali "skandal".
Minister-koordynator podkreślił, że na podstawie zachowanych dokumentów ustalono, że "decyzję tę podjęto po pisemnej akceptacji dwóch byłych zastępców AW Marka Stępnia i Piotra Juszczaka".
"Służby swoje działania skoncentrowały na środowiskach i grupach internautowych niezadowolonych ze sposobów wyjaśniania tej sprawy przez ówczesny rząd. Przez szereg miesięcy po 10 kwietnia 2010 r. ABW prowadziła szeroko zakrojone działania operacyjno-rozpoznawcze związane z rzekomym zagrożeniem terrorystycznym skierowanym wobec prezydenta Bronisława Komorowskiego. Działania te nie miały jakichkolwiek podstaw faktycznych. ABW nie posiadała żadnej informacji, że zamach taki ktokolwiek przygotowuje" - dodał Kamiński.
Mówił, że w ramach tych działań inwigilacji poddano m.in. środowisko obrońców krzyża, blogerów niezależnego forum internetowego "Salon 24" i członków stowarzyszenia Związek Strzelecki "Strzelec". "Czynności w tej sprawie osobiście zlecał i nadzorował szef ABW Krzysztof Bondaryk" - wskazał koordynator służb specjalnych.
Przeczytaj także
Kamiński do opozycji: co byście powiedzieli, gdyby służby robiły to co wy?
Co byście powiedzieli, gdyby służby specjalne dziś robiły to, co robiliście wy? - pytał opozycję minister-koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński, podsumowując w środę w Sejmie swoją część audytu o działalności służb specjalnych za rządów PO-PSL.
Jak zapewnił, dziś - ponieważ jest wolność słowa i demokracja - nikt nie będzie inwigilowany z powodu poglądów politycznych, czy treści napisanego artykułu. Oświadczył, że wobec ujawnionych zaniechań i nadużyć oraz defraudacji środków z funduszu operacyjnego, nieuzasadnionego i nielegalnego wykonywania czynności operacyjnych, skierowano zawiadomienia do prokuratury.
"Mimo zapewnień o ściganiu korupcji CBA zajmowała się marginalnymi sprawami, koncentrując się na niskim szczeblu osób publicznych" - mówił Kamiński, dodając, że dopiero przed wyborami w 2015 r. zintensyfikowano działania dotyczące polityków wyższej rangi.
Według Kamińskiego w CBA dochodziło do zaniechań, jakim było niszczenie materiałów z kontroli operacyjnej - mimo iż funkcjonariusze Biura mieli zapewniać, że w niszczonej dokumentacji są przydatne materiały. Kamiński oświadczył też, że szef CBA nie wystąpił o stosowanie kontroli operacyjnej w sprawie, w której wysoki urzędnik resortu skarbu nieformalnie spotykał się z biznesmenem zainteresowanym zakupem spółki (spółkę potem nabył).
Kamiński dodawał też, że w CBA wykonywano "czynności pozorne" w sprawie o korupcję wysokich urzędników państwa. Jak wyjaśnił, polegały one na tym, że przez pół roku weryfikowano sprawę, którą następnie zakończono z obawy o dekonspirację.
Minister-koordynator ujawnił też, że b. wiceszef CBA Maciej Klepacz wstrzymał około 20 raportów specjalnych dla rządu przygotowywanych przez analityków CBA - m.in. w sprawie prywatyzacji PKP Energetyka, nieskuteczności nadzoru farmaceutycznego nad zakupem leków i o grupie Bumar. "Nie tylko wstrzymywał raporty, ale też zmieniał ich treść, m.in. co do nielegalnych działań lobbingowych ludzi z rządu co do wspierania interesów Kulczyk Investments. Ze zmiany dokonanej przez wiceszefa CBA wynikało, że ministrowie byli przedmiotem lobbingu, a nie lobbingującymi" - dodał.
Kamiński poinformował też, że byłe szefostwo CBA tolerowało nadużywanie alkoholu przez funkcjonariuszy tej służby, w siedzibach Biura. Według niego, szef CBA nie wyciągnął konsekwencji dyscyplinarnych wobec odpowiedzialnych za to. Kamiński podał przykład z 2011 r., gdy katowicka delegatura CBA miała nadzorować dużą operację i zatrzymania w sprawie o przemyt do Polski dużej partii papierosów. Miało się wtedy okazać, że dyrektorzy katowickiej delegatury byli nietrzeźwi, a jeden z nich wpadł nawet pod samochód i wylądował w szpitalu, gdzie stwierdzono 1,1 promila alkoholu w jego krwi. Kamiński powiedział, że wszystko widzieli przedstawiciele innych służb, a także reprezentant jednej ze służb zagranicznych, zaś CBA próbowało ukryć to zdarzenie zapewniając, że pijany dyrektor delegatury na miejscu był prywatnie, a nie służbowo.
(PAP)
mrr/ eaw/ rbk/ je/ tgo/ jra/ as/ mww/ luo/