W porównaniu do innych państw jest nieźle
Deficyt budżetowy USA w wysokości ponad 12 proc. groźny jeszcze nie jest, bo nie ma odważnego, który obniżyłby rating temu państwu, ale już na przykład zadłużenie Japonii (zdąża do 200 proc. PKB), czy Grecji (ponad 100 proc.) oraz innych krajów określanych angielskim akronimem PIGS (Portugalia, Irlandia, Grecja i Hiszpania) może bardzo niepokoić.
Jeżeli nie nastąpi kolejna odsłona kryzysu, rok 2010 upłynie w Polsce pod znakiem względnej stagnacji gospodarczej.
Na tym tle Polska z ok. 50 proc. zadłużeniem może być uznana za lidera. Ale i u nas to zadłużenie bez reform będzie rosło i w końcu 2010 r. może przekroczyć krytyczne 55 proc. Ratunkiem byłyby reformy, ale mamy teraz dwa lata wyborcze i reform nie można oczekiwać. Rząd liczy na wpływ 25 mld zł z prywatyzacji, ale wydaje mi się to liczbą fantastyczną. Poza tym kto będzie dużo płacił, jeśli wie, że musimy sprzedać?
Możliwy mniejszy deficyt
Należałoby wreszcie skończyć z kreatywną księgowością i przerzucaniem kosztów z deficytu budżetu do deficytu całych finansów publicznych. Z tego ostatniego właśnie rozlicza nas Unia Europejska. Deficyt nie powinien być większy niż 3 proc. PKB, a już w 2009 r. był dwa razy większy. Warunkiem przyjęcia euro jest właśnie deficyt sięgający maksymalnie 3 proc. W 2010 r. może być gorzej, chociaż na korzyść deficytu budżetu działać będzie to, że realna inflacja będzie większa od założonej, a wzrost PKB będzie większy niż założone 1,2 proc. Szybszy wzrost PKB i większa inflacja podniosą przychody budżetu.
Wysokie bezrobocie, niskie płace
Twierdzi się, że w 2010 r. PKB w Polsce wzrośnie od 2-3 proc. Są też jeszcze więksi optymiści. Mam jednak wątpliwości. Na początku warto przypomnieć, że Polacy PKB do kieszeni nie wkładają. Ważne jest nie tylko to jak szybko rośnie, ale przede wszystkim to jak jest dzielony, a tutaj dla większości Polaków nie ma dobrych informacji. W Polsce dopiero 4-5 proc. wzrost PKB doprowadza do spadku stopy bezrobocia. W 2010 r. pozostanie ona wysoka, bo 11-12 proc. bezrobocia nie da się uznać za niskie. Dlatego też płace będą rosły ślamazarnie, a płace realne mogą stać w miejscu.
Wyhamowanie eksportu
Z tego też wynika, że popyt wewnętrzny będzie rósł wolno. Jeśli tak, to dla wzrostu PKB potrzebny jest wzrost tzw. eksportu netto, czyli różnicy między eksportem i importem w porównaniu do tej różnicy z zeszłego roku. Pamiętać trzeba o tym, że w 2009 r. znak plus przy danych o PKB wynikał z tego, że eksport netto dodawał trzy punkty procentowe. Gdyby nie ten czynnik, to nie bylibyśmy „zieloną wyspą w morzu czerwieni”. W 2010 r. lekkie ożywienie zwiększy import, a stosunkowo mocny złoty będzie hamował eksport. Cudowny wpływ eksportu netto zniknie, a to ograniczy i tak mizerny wzrost PKB.
Kolejny rok stagnacji
Z tego wniosek, że 2010 r. zapowiada się w Polsce jako kolejny rok stagnacji. Daleko nam do Brazylii czy Chin, gdzie PKB nadal będzie rósł szybko. Może się też okazać, że w UE państwa, które odnotowały spadek PKB w 2009 r. będą wykazywały sporo większe wzrosty.
Nasza wyjątkowość zniknie, ale przeciętny Polak nie będzie miał się gorzej niż 2010 r. Wszystko to przy założeniu, że w drugiej połowie roku kryzys nie uderzy znowu w globalną gospodarkę. A tego nikt nie jest w stanie zagwarantować.
Piotr Kuczyński
Autor jest głównym analitykiem Xelion
