Drogę do unii monetarnej utorowała konferencja w Brukseli w październiku 2010 roku, na której polska dyplomacja wspierana przez osiem krajów z Europy Środkowej skutecznie zaszantażowała Niemców i w zamian za zgodę na reformę dyscyplinującą finanse publiczne wymogła korzystne dla siebie rozwiązania. Od 2011 roku Komisja Europejska do liczenia deficytu fiskalnego nie uwzględnia transferów do OFE, a rządowe papiery dłużne trzymane przez fundusze emerytalne pozwala wyłączyć ze statystyk długu publicznego. Dzięki tym księgowym sztuczkom na koniec 2011 roku Polska wykazała tylko 45% długu w relacji do PKB, choć w rzeczywistości relacja ta zbliżyła się do konstytucyjnego progu 60%.
Kolejnym sprzymierzeńcem rządu i ministra Rostowskiego okazała się przekraczająca 3% inflacja, która przez trzy długie lata drenowała portfele Polaków. Spóźnione i nieskuteczne działania Rady Polityki Pieniężnej obniżyły siłę nabywczą przeciętnej pensji, ale zarazem podbiły nominalny wzrost gospodarczy, poprawiając wskaźniki zadłużenia kraju. Redukcji niedoboru w relacji do PKB sprzyjał też boom inwestycyjny przed Euro 2012, choć polska reprezentacja tradycyjnie już odpadła z turnieju po dwóch przegranych meczach.
Mimo wszystko w styczniu 2013 roku Polska spełniła nominalne kryteria konwergencji i przystąpiła do mechanizmu kursowego ERM II. Decyzja ta o mały włos nie zakończyła się katastrofą. Reagując na postępujące spowolnienie gospodarcze i obniżki stóp procentowych, zagraniczni inwestorzy zaczęli wycofywać kapitał, co zagroziło stabilności kursu EUR/PLN. Taka sytuacja skusiła spekulantów, którzy w ciągu kilku miesięcy ogołocili NBP z rezerw walutowych. Z odsieczą w ostatniej chwili przyszedł Europejski Bank Centralny, dzięki czemu przy ogromnych protestach eksporterów Polacy zamienili złote na euro przy kursie 3,50.
Zyski z akcesji do strefy euro
Na wejściu do eurolandu w pierwszej kolejności skorzystali dłużnicy. Wyeliminowanie ryzyka kursowego doprowadziło do zdecydowanego spadku stóp procentowych nad Wisłą, co poskutkowało obniżeniem rat kredytów spłacanych przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa. Ale największe korzyści odniósł największy dłużnik, czyli Skarb Państwa.
Na koniec sierpnia 2010 roku zadłużenie Skarbu Państwa sięgnęło 696,7 miliarda złotych i tylko od początku roku zwiększyło się o 65,2 mld. Do tego należy jeszcze doliczyć długi samorządów, Krajowego Funduszu Drogowego, ZUS-u i innych agend państwa. Jeśli przez następne lata Polska będzie się zadłużać w podobnym tempie, to najpóźniej w roku 2014 dług państwowy przekroczy bilion złotych. Przy dość ostrożnej prognozie inflacji i rynkowych stóp procentowych za jego obsługę będziemy musieli płacić ponad 50 miliardów złotych rocznie, czyli około 3% przyszłego PKB (i to zakładając jego dość dynamiczny wzrost). Bez sztuczek z księgowaniem deficytu barierę 55% długu w relacji do PKB przekroczymy jeszcze w tym roku, a najpóźniej za cztery lata zbliżymy się do konstytucyjnego progu 60%.
Tabela 1. Prognoza zadłużenia i wzrostu gospodarczego Polski. Dane w miliardach złotych.

Źródło: Bankier.pl
Pozostając poza strefą euro, na obsługę szybko rosnącego długu publicznego wydamy blisko 200 miliardów złotych w ciągu czterech następnych lat. Z ekonomicznego punktu widzenia będzie to transfer dochodów od biednych (podatników płacących 33% podatku od pensji oraz 25% VAT-u) do bogatych (czyli właścicieli banków, PTE i zagranicznych inwestorów). Jedyną bezbolesną dla rządzących metodą złagodzenia problemu szybko narastającego długu jest właśnie akcesja do strefy euro, która pozwoliłaby na obniżenie kosztów obsługi krajowego długu. Spadek oprocentowania o jeden punkt procentowy w roku 2015 dawałby oszczędności rzędu 10 miliardów złotych w skali roku. To 3,3% obecnych dochodów budżetu państwa i niebagatelna kwota w skali całego kraju.
Najnowszy Biuletyn Gospodarczy Bankier.pl |
|
Wyprzedź innych. Źródło dobrej informacji jest w dzisiejszych skomplikowanych czasach podstawą dobrych decyzji i ocen, szansą na zyski. Zapraszam do lektury pełnej wersji kolejnego Biuletynu Gospodarczego Bankier.pl. |
Trudno ocenić, czy rząd (jakikolwiek by nie był) skutecznie wykorzystałby ten czas, czy tylko ponownie zrzucił odpowiedzialność na następną ekipę. Nie mamy możliwości wglądu w umysły premiera Tuska czy ministra Rostowskiego i nie wiemy, czy ambitny plan przyjęcia euro w roku 2015 jest tylko kalkulacją obliczoną na wygranie kolejnych wyborów parlamentarnych, czy też długoterminową strategią zwiększającą szansę na realizację zmian, na które większość Polaków czeka już od dziesięciu lat.
Krzysztof Kolany
Analityk Bankier.pl
Zobacz też:
» Wojny walutowe rujnują portfele narodów
» Polska 2030: czarna wizja przyszłości
» Zarabiaj na giełdzie - załóż własny rachunek inwestycyjny
» Wojny walutowe rujnują portfele narodów
» Polska 2030: czarna wizja przyszłości
» Zarabiaj na giełdzie - załóż własny rachunek inwestycyjny