Po wyborach parlamentarnych w 2015 r. rządząca Turcją partia Sprawiedliwości i Rozwoju nie miała dostatecznej ilości posłów, by przegłosować zmianę konstytucji i wprowadzić system prezydencki. Z pomocą przyszła opozycyjna partia nacjonalistyczna, a powody, dla których jej udzieliła, są wielką zagadką tureckiej polityki.
– Duch jedności i solidarności znalazł się na pierwszym miejscu. Nasze braterstwo zostało umocnione, nasza niezależność wzrosła. Nasza republika stała się silniejsza – mówił Devlet Bahçeli, przewodniczący tureckiej nacjonalistycznej Partii Ruchu Narodowego (MHP) po ogłoszeniu wyników kwietniowego referendum. – Cały naród jest zwycięzcą tego referendum – dodawał.
Miał powód do zadowolenia. Wprowadzenie systemu prezydenckiego nadającego głowie tureckiego państwa ogromne kompetencje nie byłoby możliwe bez niego. Erdoğan miał zbyt mało posłów w parlamencie, by przegłosować zmianę ustawy zasadniczej. Niewiele natomiast brakowało, by poddać zmiany pod referendum. Brakujące poparcie dla zmian znalazł właśnie w ławach MHP. Pozyskanie nacjonalistów w charakterze sojusznika nie było jednak zadaniem prostym. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej Bahçeli deklarował się jako zatwardziały przeciwnik przekazania całej władzy w ręce prezydenta.
– MHP nie poprze systemu prezydenckiego, ponieważ nie jest możliwe, byśmy poparli Erdoğana. Chcemy nowej konstytucji, ale tylko zapewniającej lepszy, demokratyczny system parlamentarny – mówił lider partii do swoich zwolenników jeszcze przed wyborami do Wielkiego Zgromadzenia Narodowego w czerwcu 2015 r.
– On chce rządzić Turcją, jak rodzinną firmą. Tu chodzi o zabezpieczenie interesów i przyszłości Erdoğana, a nie Turcji. Tu nie chodzi o zmianę systemu, ale zaspokojenie jego personalnych ambicji – komentował planowaną zmianę konstytucji kilka miesięcy później, już po przyspieszonych wyborach parlamentarnych z listopada 2015 r.
Osuwający się grunt
Kluczowym momentem dla MHP był napięty kalendarz wyborczy w 2015 r. Czerwcowe wybory okazał się dla Ruchu wielkim sukcesem. Zdobył on 16,29 proc. głosów, co zapewniło mu 80 mandatów w liczącym 550 miejsc parlamencie. Był to najlepszy wynik partii od 1999 r. Okazał się nawet za dobry, bo wspólnie z historycznym sukcesem pro-kurdyjskiej HDP doprowadził do utraty większości przez Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) założonej przez Recepa Tayyipa Erdoğana.
AKP rządząca dotąd samodzielnie przez 14 lat nie była w stanie zawiązać z nikim koalicji, więc ogłoszono przyspieszone wybory w listopadzie 2015 r. Wiele się do tego czasu zmieniło w tureckiej polityce wewnętrznej. Kraj stał się celem zamachów terrorystycznych tzw. Państwa Islamskiego, a także zerwane zostało zawieszenie broni z bojówkami Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Zakończenie rozmów pokojowych z Kurdami przekonało wielu nacjonalistycznych wyborców do partii rządzącej, dzięki czemu odzyskała ona większość, a MHP straciła połowę mandatów w parlamencie, zachowując ich jedynie 40.
Prezydentura za prezydenturę
Wielu działaczy MHP za słaby wynik natychmiast zaczęło oskarżać szefa partii. Bahçeliemu, stojącemu na czele ugrupowania od 1997 r., zarzucano brak prób porozumienia z innymi partiami w celu sformowania koalicji, a także ideologiczną jałowość zniechęcającą wyborców. Zaczęto nawoływać do zmiany u sterów. 15 maja 2016 r. w Ankarze zwołano nadzwyczajny kongres partii, na którym członkowie mieli wybrać nowe władze ugrupowania. To właśnie wtedy zacząć się miała wewnętrzna przemiana lidera nacjonalistów.
Gdy nadszedł dzień nadzwyczajnego kongresu, jego uczestnicy ze zdumieniem odkryli, że hotel, w którym mieli obradować, został otoczony przez policję. Okazało się, że na kilka dni przed zebraniem lokalny sąd z odległej prowincji Samsun uznał je za niezgodne z regulaminem MHP. Decyzję te podtrzymał sąd w Ankarze i kongres stał się w świetle prawa nielegalny.
Podważający władzę Bahçeliego kandydaci na jego stanowisko twierdzili, że na decyzję sądu wpłynął telefon z Ministerstwa Sprawiedliwości. Oskarżyli jednocześnie rząd o mieszanie się w wewnętrzne sprawy opozycji. Błyskawicznie pojawiły się spekulacje, że za blokadą nadzwyczajnego kongresu stał sam Devlet Bahçeli, który obawiał się utraty stanowiska przewodniczącego MHP. Miał nawet zawrzeć z Erdoğanem umowę "prezydentura za prezydenturę", zgodnie z którą nacjonalista utrzyma się u sterów swojej partii w zamian za poparcie systemu prezydenckiego w Turcji.
Maj cudów
Główny zainteresowany odrzucił te oskarżenia. 24 maja 2016 r. w przemówieniu przed tureckim parlamentem lider MHP mówił, że jest przeciwko systemowi prezydenckiemu, ponieważ prowadzi on do despotyzmu i w długim terminie będzie kosztowny dla Turcji.
Zaczął jednak trwającą około dwóch miesięcy batalię z własną partią, w której decyzje sądów kolejnego szczebla to akceptowały, to unieważniały kolejne kongresy MHP i ich ustalenia. Jednocześnie reformował nielojalne wobec siebie lokalne struktury ugrupowania, czasem je z dnia na dzień rozwiązując i tworząc na ich miejsce zupełnie nowe. Ostatecznie Bahçeli z tej batalii wyszedł zwycięsko i zachował przywództwo.
W tym miejscu należy podkreślić, że maj 2016 r. był okresem zmasowanych działań AKP, których celem było zbudowanie poparcia pod spełnienie marzenia Erdoğana o systemie prezydenckim. Parlament przyjął ustawę odbierającą immunitet 138 posłom, w tym szczególnie przedstawicielom pro-kurdyjskiej partii HDP. Do tego do dymisji został zmuszony premier Ahmet Davutoğlu, wieloletni przyjaciel Erdoğana, który jednak nie dość entuzjastycznie popierał zmianę ustroju państwa.
Wiatr zmian
Na przełomie września i października 2016 r. Devlet Bahçeli nagle zmienił narrację. Podtrzymał, że jest przeciwko zmianie konstytucji w kształcie proponowanym przez AKP, ale uznał jednocześnie, że należy zapytać o zdanie narodu tureckiego i tym samym wyraził poparcie dla referendum. – Erdoğan już teraz zachowuje się, jakby był prezydentem wykonawczym, co jest przeciwko konstytucji. Tę sytuację należy wyjaśnić – argumentował szef MHP.
W następnych miesiącach jego wystąpienia coraz bardziej zlewały się w treści z przemówieniami prezydenta, a pod koniec roku wprost zapowiedział, że AKP i MHP będą prowadzić wspólną kampanię zachęcającą do głosowania na "tak" w referendum. Niektórzy ten nagły zwrot argumentowali strachem Bahçeliego przed przyspieszonymi wyborami, którymi straszył Erdoğan w przypadku braku porozumienia. Na tym etapie MHP groziło nawet nieprzekroczenie 10 proc. progu wyborczego i pozostanie poza parlamentem. Inni przypominali wydarzenia z maja.
Tymczasem w partii doszło do rozłamu. Wielu działaczy nie zgodziło się na poparcie Erdoğana i prowadzenie kampanii zachęcającej do głosowania za systemem prezydenckim. Z MHP wyrzucono 4 z 40 parlamentarzystów oraz wielu działaczy lokalnych. Wśród nich była Meral Akşener - wiceprezes ugrupowania, która kilka miesięcy wcześniej była wymieniana jako najważniejszy pretendent do stanowiska przewodniczącego, nazywana czasem turecką Marine Le Pen.
Zaczęła ona samodzielnie prowadzić kampanię zachęcającą do głosowania przeciwko systemowi prezydenckiemu, czym zdobyła dużą popularność wśród elektoratu nacjonalistycznego. Na swojej drodze napotykała jednak liczne przeszkody, czego najbardziej jaskrawym przykładem była "awaria" prądu w hotelu Kolin podczas jej spotkania ze zwolennikami w Çanakkale.
Ostatecznie referendum zostało wygrane przez tandem AKP-MHP i w Turcji zostanie wprowadzony system prezydencki. Zmianę poparło jednak tylko 30 proc. wyborców MHP, co oznacza, że być może za Bahçelim poszła większość działaczy partyjnych, ale nie wyborcy. To sprawia, że wchłonięcie nacjonalistycznego elektoratu przez AKP nie było operacją do końca udaną, a na tureckiej scenie politycznej jest miejsce dla jeszcze jednego gracza. Duże szanse na jego zagospodarowanie ma Meral Akşener. Jeżeli się jej powiedzie, może sporo namieszać przed zaplanowanymi na 2019 r. wyborami parlamentarnymi. Tylko wtedy partia opozycyjna może już nie mieć wiele do powiedzenia.
Otwarte pozostaje pytanie, co do powiedzenia będzie miał Devlet Bahçeli jako prezes rozbitej partii, od której odwracają się wyborcy. Wątpliwe, by tak doświadczony polityk dał się wykorzystać Erdoğanowi. Prawdopodobnie jeszcze o nim usłyszymy, tym razem w kontekście AKP.














