Nowy dzień, nowe wiadomości dotyczące fuzji Orlenu i Lotosu. Wtorkowa "Gazeta Wyborcza" opisuje, jak to sprzedaż udziałów była załatwiana w bezpośrednich rozmowach Jarosława Kaczyńskiego z Danielem Obajtkiem, a służby miały związane ręce.


Według Marka Biernackiego z sejmowej komisji ds. służb specjalnych transakcja sprzedaży Lotosu w ręce Saudi Aramco odbyła się z naruszeniem ustawy o kontroli niektórych inwestycji. Służbom bowiem nie pozwolono ocenić, czy sprzedaż nie naraża bezpieczeństwa Polski.
Sam Biernacki miał alarmować w tym temacie Mateusza Morawieckiego.
W przypadku umowy z Saudi Aramco obowiązek zasięgnięcia opinii Komitetu Konsultacyjnego (organ działający przy premierze) został pominięty. Zastosowano do tego kruczek prawny pozwalający na inny tryb sprzedaży strategicznych aktywów. UOKiK powołał się na „przepisy szczegółowe związane z epidemią COVID-19" lub "sytuacją międzynarodową zakłócającą rynek lub konkurencję".
Komitet Konsultacyjny to organ, w którego skład wchodzą 22 osoby, w tym przedstawiciele premiera, 16 ministrów oraz szefowie: Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego. Dopiero po uzyskaniu pozytywnej rekomendacji Komitetu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów może wydać zgodę na transakcję.
Jak ustaliła "GW", w sytuacji sprzedaży Lotosu o opinię nie wystąpiono z dwóch powodów:
1. Daniel Obajtek nie miał poświadczenia bezpieczeństwa i tym samym nie mógłby brać udziału w negocjacjach.
2. Służby były przeciwne sprzedaży udziałów inwestorowi, który ma dobre relacje z Rosją. Służby miały też zastrzeżenia wobec innego inwestora – węgierskiego MOL, który kupił stacje benzynowe Lotosu. Również rząd Węgier (MOL to koncern państwowy) jest jawnie prorosyjski.
Wiadomo, że Saudi Aramco kupiło "tylko" 30 proc. udziałów, jednak umowa została tak skonstruowana, że uzyskali prawo weta blokującego większościowego udziałowca, a na dodatek Orlen zobowiązał się, że w przypadku naruszenia części kontraktu związanej z dostawami do Polski saudyjskiej ropy, zapłaciłby pół miliarda dolarów kary.
Więcej w "Gazecie Wyborczej".



























































