

Banki działające w Singapurze będą musiały przygotować rezerwy płynnościowe na wypadek kryzysu finansowego. Interesujące jest to, że takie działania zostały podjęte dopiero teraz – w niemal 6 lat po upadku Lehman Brothers.
Singapurskie banki mające „znaczącą” ekspozycję w segmencie detalicznym będą zobowiązane do utrzymywania płynnych aktywów w takiej ilości, aby przetrwać 30 dni odcięcia od finansowania i wytrzymać napór klientów chcących wypłacić swoje pieniądze.
To zarządzenie banku centralnego Singapuru (MAS) ma uchronić lokalne banki przed upadkiem w sytuacji, jaka pojawiła się po bankructwie banku Lehman Brothers, gdy na kilka tygodni praktycznie zamarł rynek pożyczek międzybankowych, a jedynym źródłem finansowania banków komercyjnych były awaryjne linie kredytowe z banków centralnych.
Do utrzymywania rezerwy płynnościowej będą zmuszone wszystkie singapurskie banki, których udział w depozytach całego sektora przekracza 3% i które mają więcej niż 150 tys. deponentów. Rezerwa będzie musiała być utrzymywana zarówno dla wkładów w lokalnej walucie, jak i w walutach obcych. Jako płynne aktywa zakwalifikowano gotówkę, rezerwy w banku centralnym, obligacje rządowe oraz niektóre obligacje korporacyjne.
Zarządzenie singapurskich władz uchodzi za dość restrykcyjne dla banków, co chyba najlepiej ilustruje stan całej branży. W każdym innym sektorze gospodarki 30-dniowa rezerwa płynnościowa to absolutne minimum bezpieczeństwa finansowego. Tymczasem w zlewarowanych po uszy bankach nawet tak skromny bufor urasta do miana hiperostrożności.
Krzysztof Kolany