Po niedawnej nowelizacji budżetu państwa okazało się, że przeszło 1/4 tegorocznych wydatków rządu może zostać sfinansowana z pożyczonych pieniędzy. Ale prawdziwym niepokojem napawają plany na rok 2025, który może przebić dotychczasowe rekordy „lewarowania” budżetu.


Ogłoszona pod koniec października nagła nowelizacja budżetu była nieco szokująca. Premier Donald Tusk wspólnie z ministrem finansów postanowili podnieść tegoroczny deficyt budżetowy aż o 56 mld złotych, do kwoty 240,3 mld zł. Zwiększenie deficytu było dwukrotnie większe od szacunków ekonomistów. Pojawiły się zatem spekulacje, że rząd zamierza dokonać księgowej sztuczki, zapisując część przyszłorocznych wydatków formalnie w tegorocznym budżecie państwa.


Październikowa rewizja założeń budżetu na 2024 rok wynikała przede wszystkim z przeszacowania dochodów podatkowych oraz błędnych założeń makroekonomicznych (m.in. przyjęto zbyt wysoką inflację CPI). To już jednak w znacznej mierze historia i martwić się powinniśmy przede wszystkim budżetem na rok 2025. Niestety także w tym dokumencie rząd założył bardzo optymistyczne prognozy makro oraz… gigantyczny deficyt.


W przyszłym roku manko w kasie państwa ma wynieść blisko 290 mld złotych, co ma stanowić blisko jedną trzecią wydatków rządowych! Będzie to wskaźnik absolutnie rekordowy. Zresztą poprzedni rekord z roku 2002 (21,5% w ramach głośnej wówczas „dziury Bauca”) przebijemy w tym roku.
W sektorze prywatnym nie jest możliwe, aby na dłuższą metę co roku pożyczać równowartość 20-30% całorocznych wydatków. Taka polityka finansowa na poziomie rodziny czy przedsiębiorstwa z reguły prowadzi do plajty. Rząd ma w tym zakresie nieco większe pole manewru, ale też musi się liczyć z ograniczeniami dotyczącymi zdolności pożyczkowych. Po za tym, im więcej musi pożyczyć, tym bardziej wrażliwy staje się na wymagania stawiane przez zagranicznych wierzycieli. Tym ostatnim nie da się wciskać takiego kitu jak wyborcom.