Im bliżej końca roku, tym ciekawiej prezentuje się sytuacja na rynkach. Tylko w czwartek ceny ropy naftowej wyznaczyły nowe, 5-letnie minima, grecka giełda zaliczyła największy krach od 27 lat, zaś S&P500 zakończył sesję formacją nagrobka.


To był kolejny fatalny dzień dla producentów ropy naftowej: ku uciesze reszty świata cena czarnego surowca w Nowym Jorku po spadku o 3,4% po raz pierwszy od lipca 2009 roku znalazła się poniżej 60 dolarów za baryłkę. Notowana w Londynie ropa Brent potaniała o 1,65%, do 63,23 USD/bbl.
Tańsza ropa to niższe ceny paliw, a zatem niższe koszty transportu i produkcji oraz więcej pieniędzy w kieszeniach konsumentów na całym świecie. Jest to zatem pozytywna wiadomość dla gospodarki, co powinno sprzyjać rynkom akcji. Tak jednak nie było. Wygląda, jakby inwestorzy bardziej lękali się o stan globalnej koniunktury niż cieszyli się z niższych cen paliw. Podobnie jak jesienią 2008 roku, gdy krach na ropie był ostrzeżeniem przed nadejściem globalnej recesji.

Giełdy europejskie pozostały w czwartek na neutralnych poziomach. Poza Grecją, gdzie indeks Athex zanurkował o 7,35%, w ciągu trzech sesji spadając o 20%. To najsilniejszy trzydniowy spadek od roku 1987. Z powodu tańszej ropy i podwyżki stóp procentowych w Rosji moskiewski indeks RTS stracił 3,6% i pogłębił 5-letnie minimum.

Ale największym rozczarowaniem dla giełdowych byków był przebieg sesji na Wall Street. Pod wpływem zaskakująco dobrych danych o sprzedaży detalicznej w USA (wzrost o 0,7% mdm wobec oczekiwanych 0,4% mdm) nowojorskie indeksy ruszyły w górę, w szczytowym momencie sesji niwelując środowe straty.
Jednak później kontrolę nad rynkiem przejęli sprzedający, co skutkowało cofnięciem indeksów w pobliże poziomów z środowego zamknięcia. S&P500 zdołał zyskać zaledwie 0,44%, Nasdaq 0,51%, a Dow Jones 0,36%. Na wykresie S&P500 (interwał dzienny) powstała świeczka podobna do zapowiadającej dalsze spadki formacji nagrobka, co jeszcze lepiej było widoczne na wykresie kontraktów terminowych na S&P500.