Nowe minima na rynku ropy naftowej oraz wyraźne spadki na Wall Street – to najważniejsze wyznaczniki środowego handlu. Na nowojorskich parkietach znów straszy złowróżbny „omen Hindenburga”.


To, co nowojorskim niedźwiedziom nie wyszło we wtorek, udało się w środę. Giełdy za Atlantykiem zaliczyły najgorszy dzień od dwóch miesięcy, choć sama skala spadków nie była specjalnie wielka. S&P500 stracił 1,64%, a Nasdaq 1,73%. Dow Jones zaliczył spadek o 268 punktów, czyli o 1,51%. Była to druga spadkowa sesja w tym tygodniu.

Miłośnicy niecodziennych wskaźników technicznych z portalu Zerohedge zwrócili uwagę, że po raz szósty w ciągu ostatnich siedmiu sesji na indeksie szerokiego rynku NYSE Composite pojawił się tzw. omen Hindeburga. To pierwsza taka seria w historii. Omen Hindenburga to dość niecodzienne zjawisko techniczne świadczące o silnym rozchwianiu rynku. W teorii jest to wskaźnik ostrzegający przed krachem, ale jego historyczna skuteczność nie należy do wysokich.
Według oficjalnych komentarzy tym, co przestraszyło nowojorskich inwestorów, był... silny spadek cen ropy. Tak, wiem, że jeszcze niedawno zjawisko to uważano (i słusznie) za pozytywne dla gospodarki i rynku akcji. Tyle że tak drastyczna przecena najważniejszego surowca na planecie u niektórych budzi skojarzenia z rokiem 2008.Część analityków i inwestorów może się zastanawiać, jak źle musi być teraz ze światową gospodarką, skoro ropa tak szybko tanieje.

Amerykański surowiec typu Crude potaniał o 4,15%, osiągając cenę 61,16 USD za baryłkę. Kurs ropy Brent obniżył się o 2,9%, do 64,47 USD za baryłkę. W obu przypadkach były to najniższe dzienne kursy zamknięcia od ponad 5 lat. Bezpośrednim katalizatorem wyprzedaży „czarnego złota” była najnowsza prognoza OPEC, w której kartel obniżył przyszłoroczną prognozę popytu na ropę naftową.