Turcja nie jest już inflacyjnym liderem wśród państw G20. Nowy numer 1 może się "pochwalić" trzycyfrową dynamiką wzrostu cen.


W minionym roku niemal cały świat mierzył się z problemem przyspieszającej inflacji, ale wyjątkową uwagę obserwatorów przyciągała sytuacja nad Bosforem, gdzie dynamika wzrostu cen przeszła z 20-proc. kłusa do 85-proc. galopu. Turcja przejęła pałeczkę inflacyjnego lidera wśród dużych gospodarek z grupy G20. Marnym pocieszeniem mógł być fakt, że z szybszym wzrostem cen zmagali się mieszkańcy kilku mniejszych państw: Zimbabwe, Wenezueli czy Syrii. Pod koniec roku inflacja w Turcji zaczęła hamować i obecnie wynosi oficjalnie 55 proc., co nie jest już najwyższym wynikiem w G20.
Nowym numerem 1 wśród dużych gospodarek została Argentyna. W lutym inflacja w ojczyźnie Leo Messiego po raz pierwszy od 1991 r. przekroczyła 100 proc. - poinformował tamtejszy urząd statystyczny.


W porównaniu do stycznia ceny wzrosły aż o 6,6 proc. Statystycy zwracają uwagę na żywność, która podrożała w miesiąc o blisko 10 proc.
Władze starają się spowolnić galopującą inflację poprzez kontrolę cen. W ramach programu "Precios Justos" ("Uczciwe ceny") ceny 1700 produktów mogą rosnąć maksymalnie o 3,2 proc. miesięcznie.
Argentyna od lat zmaga się z permanentnym kryzysem, przerywanym chwilami ożywienia. W XXI wieku zaliczyła trzy katastrofy gospodarcze (ze spadkiem PKB o ponad 10%) i kilka pomniejszych recesji. Kolejne rządy starały się rozwiązać problemy poprzez ekspansję fiskalną i monetarną. Ponadto w minionej dekadzie Argentyna regularnie notowała spore deficyty na rachunku bieżącym, co powodowało, że gospodarka była bardziej podatna na spekulacyjne przepływy kapitału. Państwo bankrutowało już 9 razy, ostatnio w 2019 r. Obecnie jest objęte wsparciem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, opiewającym na ponad 40 mld dol.
Argentyńskie peso traci na wartości jeszcze szybciej niż turecka lira - w ostatnich pięciu latach osłabiło się wobec dolara o 90 proc. (waluta Turcji "tylko" o 80 proc.). W takich warunkach nie dziwi, że nieoficjalnych (i oficjalnych) kursów waluty jest więcej, a turyści podróżujący do Argentyny donoszą o nawet dwukrotnie wyższym rynkowym przeliczniku na miejscu - za dolara można dostać nie 200, a ponad 350 pesos.
Do tego w ostatnim czasie Argentyńczycy zmagają się z najgorętszym latem w historii. Wskutek ekstremalnych upałów znaczne obszary kraju pozostają bez prądu z powodu nadmiernego obciążenia sieci przez urządzenia chłodnicze i klimatyzacyjne - donosi PAP. Ekstremalne temperatury potęgują następstwa trwającej od trzech lat suszy, która wywołała załamanie się eksportu artykułów rolnych będącego ważnym motorem gospodarki i istotnym źródłem dochodów władz oraz wzrost cen żywności na rynku krajowym.