Afera wizowa nabijała kabzy pośredników, którym chcący się dostać do Polski, musieli średni zapłacić między 2 tys. a 5 tys. zł. Na każdym wniosku zarabiał także budżet. Czy to nowy sposób rządu na łatanie dziury budżetowej?


Afera wizowa pozwalała pośrednikom kręcić całkiem niezły biznes na przerzucaniu ludzi z Afryki i Bliskiego oraz Dalekiego Wschodu do Unii Europejskiej. Najwięcej wniosków złożyli obywatele Białorusi, Ukrainy, Indii i Turcji. By usprawnić ten proces, ustawiali oni nawet stoiska przed ambasadami, na których sprzedawali nie tylko miejsce w kolejce, ale także podstemplowane dokumenty. Płacący musieli jedynie wypełnić rubrykę z imieniem i nazwiskiem (i innymi danymi osobowymi). Kiedy indziej przebierali imigrantów za ekipy filmowe z Bollywood, choć oczywiście z przemysłem filmowym nie mieli nic do czynienia.
Innym, karygodnym aspektem, opisanym przez nas m.in. w artykule "Pushbacki napędzały handel wizami? Pośrednicy MSZ zarejestrowani w Moskwie", był fakt, że ta sama Straż Graniczna, która wypychała ludzi z terytorium Polski, wpuszczała ich na podstawie wizy kupionej za łapówkę w Mińsku lub Moskwie". Interes wokół Ministerstwa Spraw Zagranicznych się nieźle kręcił.
Jak się okazuje, zarabiał także na tym Skarb Państwa. Za wniosek wizowy trzeba bowiem zapłacić 80 euro (czyli ok. 370 zł po obecnym kursie). Co prawda konsul może zmniejszyć kwotę lub nawet ją wyzerować, ale dzieje się to tylko w wyjątkowych przypadkach. Za wniosek nie płacą także najbliżsi obywatela Polski, o ile oczywiście udowodnią swoje pokrewieństwo.
Wracajmy do szacunków, zgodnie z danymi "Business Insider" w pierwszym półroczu wpłynęło 345 910 wniosków o wizę za 80 euro każdy, co w przeliczeniu daje 27 672 800 euro, czyli ponad 127 mln zł. Część wniosków jest odrzucanych, więc osoby te składają je ponownie, oczywiście ponownie uiszczając opłatę. W drugim półroczu 2022 roku dotyczyło to 40 tys. dokumentów z 346 tys. złożonych.
aw