Ludowy Bank Chin znów luzuje politykę monetarną, a rząd ogłasza kolejny pakiet stymulacyjny. W obliczu wojny handlowej z USA i spowalniającego wzrostu gospodarczego Pekin wstrzymuje proces oddłużania gospodarki, co napędza wzrosty na chińskich parkietach, ale ciąży juanowi.


Chiński bank centralny z przytupem wkroczył w nowy tydzień. W poniedziałek Ludowy Bank Chin wpompował do systemu bankowego 502 mld juanów (ok. 74 mld dol.). Był to największy zastrzyk płynności poprzez MLF (Medium-term Lending Facility) w 4-letniej historii tego narzędzia i kolejny wyraźny sygnał potwierdzający stopniowe luzowanie polityki pieniężnej w Państwie Środka. W tym roku bank centralny trzykrotnie - w styczniu, kwietniu i czerwcu - ścinał stopę rezerw obowiązkowych banków (przy zachowaniu przez nie pewnych warunków, ale dla większości rynku była to formalność), a za pośrednictwem innych narzędzi (m.in. MLF) wpuścił do systemu już ponad 3 bln juanów, niemal dwa razy więcej niż w całym 2017 r.
W sukurs bankierom centralnym w końcu poszedł rząd w Pekinie. Rada Państwa nie zdecydowała się na typowy dla Chin potężny pakiet stymulacyjny, ale ogłosiła kolejne cięcia podatków i opłat dla biznesu oraz otworzyła władzom regionalnym drogę do zwiększenia wydatków na inwestycje infrastrukturalne. Lokalne władze mają sprawniej rozdysponowywać swoje (błyskawicznie ostatnio rosnące) dochody podatkowe, a instytucje finansowe zapewniać odpowiednie kredyty.
Pekin decyduje się na podwójne wsparcie gospodarki - luzowanie polityki monetarnej i fiskalnej - w momencie, gdy nad krajem wisi wojna handlowa z USA, a aktywność gospodarcza w Państwie Środka spada. Ostatnie posunięcia jednoznacznie wskazują, że w obliczu pogarszającej się sytuacji, władze rezygnują z delewarowania chińskiej gospodarki. I to pomimo świadomości, że oddłużenie jest konieczne, ponieważ ogromne zadłużenie zagraża stabilności kraju.
To, co może być groźne w dłuższym terminie, odpowiada skoncentrowanym na bliższej przyszłości inwestorom. We wtorek chińskie indeksy wspięły się na najwyższe poziomy od miesiąca. Indeks szerokiego rynku Shanghai Composite trzeci dzień z rzędu zbliżał się do straconego przed miesiącem poziomu 3000 pkt. Sesję zakończył na 2905 pkt., po wzroście o 1,6 proc. CSI300, indeks zrzeszający największe spółki z parkietów w Szanghaju i Shenzhen, poszedł w górę o 1,6 proc. Wzrosty napędzały przede wszystkim spółki budowlane, które już mogą sobie ostrzyć zęby na finansowane z publicznej kasy projekty infrastrukturalne.


Na północ prze również kurs USD/CNY. Po 8:00 polskiego czasu za jednego "zielonego" trzeba było zapłacić ponad 6,83 "czerwonych", czyli najwięcej od 13 miesięcy. W przeciwieństwie do piątku, gdy juan także chwilowo wybił się ponad 6,81, do akcji nie wkroczyły (a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo) państwowe banki. Po kilku godzinach renminbi ponownie umocniło się poniżej 6,80, ale tym razem ewidentnie za sprawą osłabienia dolara, widocznego także na innych parach walutowych.


Deprecjacja chińskiej waluty jest obecnie jednym z najgorętszych tematów globalnej dysputy ekonomicznej. Od połowy kwietnia (drugie cięcie stopy rezerw obowiązkowych banków w tym roku) juan osłabił się wobec dolara aż o 9 proc. Tak wyjątkowo gwałtowny ruch przyciągnął uwagę prezydenta Trumpa, który twierdzi, że Pekin celowo osłabia walutę, by wzmocnić konkurencyjność eksportu z Chin. Podobnego zdania jest wielu ekspertów, którzy widzą w deprecjacji sposób na zrekompensowanie firmom eksportującym zza Muru negatywnego wpływu amerykańskich ceł. Taka narracja sama w sobie sprzyja osłabieniu. W końcu skoro uczestnicy rynku myślą, że Chiny chcą, by juan był słabszy, to znając jego siłę, juan będzie słabszy, więc opłaca się postawić na spadki.
Oczywiście nie można tego wykluczyć, jednak istnieją również inne wyjaśnienia tej walutowej zagadki. Osłabieniu juana wobec dolara sprzyjają przede wszystkim trzy czynniki i tylko jeden jest zależny od Pekinu. Po pierwsze, rośnie siła dolara, co jest efektem polityki monetarnej amerykańskiej Rezerwy Federalnej. "Zielony" umacnia się w tym roku nie tylko wobec renminbi, ale także innych walut.


Po drugie, aktywom z rynków wschodzących, w tym chińskim, szkodzi wzrost niepewności (i nerwowości) na globalnych rynkach. A jednym z głównych podmiotów zwiększającą niepewność jest nieobliczalny człowiek na stanowisku prezydenta USA. Trump postawił sobie za punkt honoru zmniejszenie deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych i jest gotowy rozpętać globalną wojnę handlową, by osiągnąć swój cel. Taka polityka uderza bezpośrednio w Chiny, największego eksportera świata, którego nadwyżka w obrocie z USA przekroczyła w pierwszej połowie tego roku 133 mld dol. (dane chińskie) lub nawet 180 mld dol. (dane amerykańskie za 5 miesięcy). Poza tym, istnieje uzasadniona obawa, że wojna handlowa rozleje się na inne obszary gospodarki.
Po trzecie, swój udział w deprecjacji renminbi ma też Pekin, który luzuje politykę monetarną po okresie jej zacieśnienia i (co wielokrotnie zdarzało się w ostatnich latach) nie decyduje się na stanowczą obronę waluty, gdy ta gwałtownie traci na wartości, nie tylko wobec dolara, ale całego koszyka walut, który teoretycznie jest benchmarkiem dla juana.


Jest to o tyle dziwne, że w niedalekiej przeszłości osłabienie juana o podobnej skali i do podobnych poziomów postawiło chińską gospodarkę na skraju przepaści i tylko drakońskie zaostrzenie regulacji dotyczące wywozu kapitału i przepalenie niemal biliona dolarów rezerw walutowych pozwoliło zatrzymać niebezpieczny trend.
Dlatego wielu ekspertów zastanawia się, gdzie Ludowy Bank Chin narysował "linię na piasku" (czyli do jakiego poziomu może spaść juan) i czy taka linia w ogóle istnieje. Pod koniec 2016 r., w szczycie słabości renminbi, za dolara płacono nawet 6,96 juanów, w latach 2008-10 "czerwony" był sztywno powiązany z dolarem na poziomie 6,81-6,83. Obecne władze banku, mające poparcie najwyższych władz państwa, podkreślają rolę sił rynkowych w kształtowaniu kursu, choć równocześnie obiecują, że pozostanie on względnie stabilny. Zbyt głęboka deprecjacja nie tylko prowokowałaby Donalda Trumpa, ale byłaby bezpośrednio groźna dla zadłużonych w dolarach chińskich firm oraz nieprzyjemna dla konsumujących coraz więcej zagranicznych dóbr, podróżujących za granicę czy oszczędzających obywateli oraz kosztowna dla pochłaniającego wielkie ilości surowców sektora przemysłowego.
Wygląda jednak na to, że chińskie społeczeństwo i niektóre firmy będą musiały się pogodzić z tymi nieprzyjemnościami, ponieważ Pekin uznał, że chwilowo odpowiada mu prymat niewidzialnej ręki nad widzialną ręką państwa, a wspieranie wzrostu gospodarczego ma wyższy priorytet niż utrzymywanie stabilności waluty i poprawa stabilności krajowego sektora finansowego.