Jak się bowiem okazało, kilka miesięcy temu, gdy notowania złotego znajdowały się na najwyższych od kilkunastu lat poziomach, wielu naszych eksporterów postanowiło „zabezpieczyć” się przed dalszą, wieszczoną przez większość analityków i ekonomistów, aprecjacją naszej waluty.
Spadające kursy
Niestety, bardzo szybko okazało się to, że prognozy kolejnego ruchu wzrostowego złotego, nie tylko się nie sprawdziły, ale stało się coś zupełnie odwrotnego. Kurs EUR/PLN – ważny dla naszych przedsiębiorców, którzy rozliczają się z zagranicznymi kontrahentami właśnie we wspólnej walucie – który 31 lipca br. wynosił jedynie ok. 3,2010 i był najniższy od lutego 1996 r., 23 października skoczył, aż do ok. 3,9820, a 9 grudnia wynosił ok. 3,9215.
Owczy pęd
I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że nie wszyscy ci przedsiębiorcy zawierali tylko i wyłącznie transakcje zabezpieczające (np. poprzez nabycie opcji sprzedaży euro). Przez szereg czynności zrobili z nich transakcje pół albo czasami wręcz czysto spekulacyjne. Chodzi tu np. o to, że eksporterzy, nie chcąc ponosić kosztu zakupu opcji sprzedaży euro, albo decydowali się na finansowanie tej transakcji wystawieniem opcji kupna euro, przy okazji „zapominając” o symetryczności tego typu działania, albo wręcz po prostu sprzedawali tylko i wyłącznie samą opcję call euro.
Kto winien?
I stało się, co miało stać. Wystawienie samej opcji call euro albo porzucenie symetryczności w zabezpieczającej strategii zerokosztowej, wystawiło te firmy na duże albo w niektórych przypadkach nieograniczone wręcz ryzyko. I teraz przychodzi im za o płacić i to jak widać słono. Z kolei tematem nr 2 we wszystkich tego typu rozmowach jest kwestia, kto jest temu wszystkiemu winien. Bank JP Morgan i nasze krajowe banki, to główne typy najczęściej pojawiające się w mediach. Prawda boli, ale w mojej opinii, tak naprawdę najwięcej winy leży po stronie samych przedsiębiorców.
Doświadczenie najważniejsze
W przypadku tych, którzy chcieli się zabezpieczyć, ale po prostu nie wyszło, na przyszłość zasada jest taka, że w przypadku małego albo wręcz zerowego know-how o transakcjach zabezpieczających i związanych z tym ryzykach, lepiej ich po prostu nie zawierać. Wówczas nie będą mieć do nikogo pretensji, że zostali wprowadzeni w błąd, a jeśli już się na nie zdecydowali, to lepiej zwrócić się o pomoc do osób/instytucji znających temat. W przypadku tych, którzy z premedytacją otwierali transakcje spekulacyjne, można powiedzieć tylko jedno – pazerność nie popłaca.
Marek Nienałtowski
Autor jest głównym analitykiem rynków finansowych Goldenegg – Niezależni Doradcy Finansowi