Kontrole PIP w mikrofirmach przeprowadzane są przeciętnie raz na 35,5 roku. Nawet gdyby częstotliwość kontroli zwiększyła się 10-krotnie, to i tak mikroprzedsiębiorcy byliby odwiedzani rzadziej niż większe firmy.
Łukasz Komuda z portalu Rynekpracy.org przygotował analizę dotyczącą Państwowej Inspekcji Pracy. Instytucja ta, której nowym szefem został Roman Giedrojć, ma przed sobą trudne zadanie. PIP prawdopodobnie otrzyma nowe uprawnienia kontrolne, tzn. inspektorzy będą mogli nakazać zamianę umowy cywilnoprawnej na umowę o pracę w sytuacji, gdy stwierdzą istnienie rzeczywistego stosunku pracy. Ponadto zniknąć ma obowiązek informowania przedsiębiorców o planowanej kontroli na tydzień przed jej terminem.


PIP potrzebny jest zastrzyk gotówki – inspektorzy narzekają, że nie mają ani samochodów służbowych, ani telefonów komórkowych. Na kontrole przedsiębiorców większość musi jeździć komunikacją miejską, a do kontaktów z przedsiębiorcami nierzadko używają prywatnych telefonów komórkowych.
Bezzębna inspekcja pracy
Mało tego, inspektorów krępuje szereg formalnych ograniczeń. Każdy z nich ma wyznaczoną liczbę kontroli planowych oraz kontroli będących reakcją na skargi pracowników. Kontrola planowa ma wyznaczony temat, a inspektor działa w takim reżimie czasowym, że nawet, gdyby chciał, to nie za bardzo może wykroczyć poza przewidziany obszar kontroli. Jeśli skarg wpłynie więcej niż do tej pory (w ostatnich latach spływało ich ponad 40 tys. rocznie), to inspektorzy mogą nadwyżkę wrzucać do kolejki, kontrolować „po łebkach” lub – jak się można tylko domyślać – dociekliwiej szukać w nich dyskwalifikujących braków merytorycznych.
Na ten moment w PIP pracuje 2751 osób, z tego 1572 na stanowiskach inspektorskich. Budżet tej instytucji wynosi 296,5 mln zł – teoretycznie na jednego pracownika przypada ok. 5,2 tys. zł brutto budżetu, ale nie jest tajemnicą, że pensje inspektorów są dużo niższe i oscylują przy granicy ok. 3 tys. zł na rękę. PIP wnioskował o zwiększenie budżetu o 21,3 mln zł właśnie na podwyżki wynagrodzeń, które miały wynieść 8%. Jednak kwota ta została obcięta do 13,3 mln zł. Na stanowiskach inspektorów pracują osoby z wyższym wykształceniem, zwykle prawniczym. Brak podwyżek może doprowadzić do odpływu najbardziej doświadczonych pracowników.
Duże firmy średnio mają kontrolę co roku
W 2014 roku PIP przeprowadził 91 tys. kontroli, z tego 51,4 tys. odbyło się w mikrofirmach zatrudniających do 9 pracowników. Biorąc pod uwagę, że w Polsce mamy ok. 1,8 mln takich przedsiębiorstw, by skontrolować wszystkie PIP potrzebowałby 35 lat. W większych przedsiębiorstwach, zatrudniających od 10 do 49 pracowników, kontrole odbywają się średnio co 2,4 lata, w średnich firmach (od 49 do 250 pracowników) co 1,5 roku, a w dużych (powyżej 250 pracowników) – co roku.
Zdaniem Łukasza Komudy Państwowa Inspekcja Pracy powinna być instytucją w największym stopniu eliminująca patologie na rynku pracy, m.in. nadużywanie tzw. umów śmieciowych. Zgodnie z projektowanymi zmianami w przepisach o minimalnym wynagrodzeniu, które objąć mają również umowy-zlecenia, inspektorzy w teorii nabędą uprawnienia do kwestionowania tego typu kontraktów w sytuacji, gdy zasadne jest stosowanie umowy o pracę. Niemniej, projekt zawiera wiele wad, które mogą inspektorom dodatkowo utrudnić pracę – na przedsiębiorców nałoży się obowiązek ewidencjonowania liczby godzin, które zleceniobiorca przepracował.
Tym samym obowiązkiem mają być objęci też zleceniobiorcy. Jak jednak interpretować te przepisy w przypadku osób, które pracują na ryczałt lub akord? – zastanawia się Komuda. Od PIP wymaga się skuteczności – ta jednak tępiona jest przez biurokrację. Inspektorzy większość czasu poświęcają na sprawdzanie dokumentacji, która bardzo często nie ma pokrycia w rzeczywistości, np. nagminne podpisywanie umów-zleceń w dniu kontroli z pracownikiem normalnie pracującym na czarno.