Ministerstwo Sprawiedliwości zaskoczyło wszystkich poprawką do zaprezentowanej niedawno ustawy antylichwiarskiej. Jeśli nowe limity rzeczywiście wejdą w życie bez jakichkolwiek wyjątków, to przemeblują zarówno rynek pożyczek pozabankowych, jak i kredytów gotówkowych udzielanych przez banki i SKOK-i.


Przedstawione 25 czerwca propozycje zmian w projekcie tzw. ustawy antylichwiarskiej mają niecodzienny charakter. Odbiegają bowiem daleko od pierwotnego kształtu aktu, który był konsultowany z wieloma instytucjami oraz uczestnikami rynku. Przypomnijmy, że sceptycznie o kilku fragmentach dokumentu stworzonego w Ministerstwie Sprawiedliwości wypowiadał się m.in. nadzorca rynku finansowego.
Najciekawszym elementem nagłego zwrotu jest obniżenie limitów kosztów pozaodsetkowych w kredytach konsumenckich. Przypomnijmy, że obecnie ograniczone są:
- wysokość odsetek – górny pułap stanowi dwukrotność stopy referencyjnej NBP powiększonej o 3,5 pp. Dziś limit to 10 proc. w stosunku rocznym.
- wysokość opłat i prowizji – maksimum to 100 proc. pożyczonej konsumentowi kwoty, ale jednocześnie stosuje się wzór, z którego wynika, że koszty te nie mogą przekroczyć 25 proc. kwoty pożyczki i 30 proc. za każdy rok trwania umowy.
W propozycji przedstawionej przez Ministerstwo Sprawiedliwości znalazły się nowe stawki dotyczące właśnie tego drugiego elementu kosztu kredytu. Opłaty i prowizje miały być limitowane następująco:
- pozaodsetkowe koszty nie mogą przekroczyć 20 proc. kwoty pożyczki i 25 proc. za każdy rok trwania umowy,
- wszystkie koszty łącznie nie mogą przekroczyć 75 proc. całkowitej kwoty kredytu.
Zaprezentowane 25 czerwca zmiany jeszcze bardziej obniżają limity. Ponieważ nie zaprezentowano publicznie projektu, to w drugiej części algorytmu skazani jesteśmy na razie na domysły. W pierwszej natomiast wartości 20 proc. i 25 proc. mają zostać zastąpione przez 10 proc. i 10 proc.
Dla rynku chwilówek to byłby koniec
W pierwszych komentarzach dotyczących proponowanych zmian przedstawiciele instytucji pożyczkowych wskazują, że oznaczałoby to w praktyce konieczność zakończenia działalności przez większość pożyczkodawców. To w opłatach i prowizjach kryje się bowiem najważniejsza część kosztu krótkoterminowych pożyczek.
Spójrzmy na przykład. Pożyczamy w jednej z firm 2500 zł na 30 dni. W przypadku drugiej pożyczki (pierwsza jest w większości firm bezpłatna) zapłacimy łącznie 706 zł kosztów. Z tego zaledwie nieco ponad 20 zł stanowią odsetki. Reszta to opłaty i prowizje.
Policzmy, jak powyższy przykład ma się do limitów ustawowych:
- W obecnym kształcie ustawy o kredycie konsumenckim limit kosztów pozaodsetkowych wynosi (dla 2500 zł na miesiąc) 687 zł.
- W proponowanym projekcie przed ostatnią zmianą – 552 zł.
- W projekcie po ostatniej zmianie – 270 zł.
Firmy pożyczkowe wskazują, że przy takich ograniczeniach ich działalność nie mogłaby być rentowna. To wynik z jednej strony kosztów ryzyka (wynikających z faktu, że część pożyczek nie jest spłacana), ale także kosztów kapitału (firmy pożyczkowe same „pożyczają” środki, nie mogą przyjmować tanich depozytów) i nakładów związanych z prowadzeniem biznesu i obsługą klientów (m.in. kosztów weryfikacji potencjalnych klientów).
Utrzymać na rynku mogliby się zatem ci, którzy pożyczają niezbyt ryzykownym klientom (o których biją się przecież także banki i inni), na dłuższe terminy i mają dostęp do tanich źródeł kapitału. Z setek instytucji przetrwałaby zapewne nieliczna garstka najsilniejszych.
Banki także musiałyby zmienić oferty
Nie jest jeszcze jasne, czy nowe limity miałyby dotyczyć także banków i SKOK-ów. Do tej pory przepisy dotyczące limitów kosztów pozaodsetkowych nie różnicowały sektora niebankowego i pozostałych. Ministerstwo Sprawiedliwości w pierwszej wersji nowej „antylichwy” pokazało już jednak, że nie miałoby nic przeciwko przejęciu części rynku pożyczkowego przez banki.
Załóżmy jednak, że te same zasady będą obowiązywać wszystkich. Chociaż w wielu bankach znajdziemy promocyjne oferty kredytów gotówkowych bez prowizji, to jednak opłaty pełnią bardzo istotną rolę w cennikach. Podobnie jak instytucje pożyczkowe, wielu kredytodawców nie byłoby w stanie zyskownie pożyczać opierając się wyłącznie na wynagrodzeniu z odsetek. Opłaty i prowizje pozwalają zaproponować coś bardziej ryzykownym klientom, a sformułowanie „ustalane indywidualnie” spotykane w cennikach świadczy o tym dobitnie.
Nowe restrykcyjne limity oznaczałyby, że stawka prowizji w przykładowym półrocznym kredycie nie mogłaby przekroczyć 15 proc. Na rynku są instytucje, które dziś życzą sobie sporo więcej. Kredytodawców czekałoby zatem również wyzwanie odsiania bardziej ryzykownej klienteli. Osoby z gorszą historią kredytową lub mniej stabilną sytuacją finansową odeszłyby z kwitkiem.
„Odsetki wystarczą”
"Proponowane rozwiązania nie powinny budzić sprzeciwu podmiotów udzielających kredytów i pożyczek (w trybie ustawy o kredycie konsumenckim), ponieważ podmiot udzielający pożyczki lub kredytu konsumentowi, powinien uzyskiwać wynagrodzenie z jej oprocentowania, nie zaś z dodatkowych opłat, marż czy prowizji" – czytamy w komunikacie Centrum Informacyjnego Rządu. Nie wspomina się w nim jednak, że oprocentowanie jest limitowane (przypomnijmy – 10 proc. rocznie), a więc pole do manewru dla finansujących bardziej ryzykownych klientów jest mocno ograniczone.
Jak wskazuje Polski Związek Instytucji Pożyczkowych (PZIP) w opublikowanym dziś stanowisku, "argumentacja, że biznes pożyczkowy jest wysokodochodowy i przetrwa zredukowanie cen kredytu o 60%, przy równocześnie wprowadzanych kosztach nadzoru i innych ograniczeniach jest nieprawdziwa", twierdząc, że rentowność rynku pożyczkowego wynosi 3,2%. Przyjęte przez rząd zmiany spowodują zatem "zakończenie działalności sektora instytucji pożyczkowych", dając w efekcie "wyniki sprzeczne z celami projektu ustawy".
Według PZIP efektami nowych rozwiązań będę m.in. utrata pracy przez ok. 40 tys. osób zatrudnionych w sektorze pożyczkowym, spadek dochodu budżetu Państwa o 2,2 mld zł rocznie oraz straty inwestorów na rynku kapitałowym związane z niewykupieniem przez firmy pożyczkowe obligacji.
Proponowane regulacje będą lada moment obiektem gorących dyskusji, także w parlamencie. Zapewne pojawią się w nich znane już argumenty. Przeciwnicy ograniczeń powiedzą, że klienci wypchnięci z rynku pożyczkowego trafią do szarej strefy, a na zamieszaniu skorzystają prawdziwi lichwiarze. Zwolennicy będą mówić o tym, że nadal na pożyczaniu będzie można zarabiać, ale już bez „wyzysku”. Branża pożyczkowa ma jednak w ręku twarde dane dotyczące rentowności biznesu. Być może trafią one do przekonania tym, którzy będą decydować o dalszych losach „antylichwy 3.0”.




























































