

Choć inflacja nie jest (jeszcze) tak wysoka jak w
latach 2011-12, to już teraz mocniej uderza po kieszeni oszczędzających, ponieważ pieniądze trzymane w
bankach są niżej oprocentowane. Polacy tracą na lokatach już przeciętnie ponad 2 proc. rocznie, a na rachunkach bieżących - blisko 3 proc. A wkrótce będzie jeszcze gorzej.
W grudniu inflacja konsumencka sięgnęła 3,4 proc. - najwyższego poziomu od 7 lat. Eksperci spodziewają się, że w najbliższych miesiącach ceny będą rosły szybciej, nawet do 5 proc. rocznie. Tymczasem większość Rady Polityki Pieniężnej wciąż opowiada się za utrzymaniem stóp procentowych na rekordowo niskich poziomach, a samym bankom niespecjalnie zależy na pozyskiwaniu kapitału od klientów detalicznych. W efekcie oferta banków dla oszczędzających pozostaje fatalna i nie widać szans na poprawę.
W grudniu pieniądze trzymane w bankach przez gospodarstwa domowe były oprocentowane przeciętnie na 0,78 proc. w skali roku - wynika z danych NBP. Jeśli uwzględnimy wynoszący 19 proc. podatek Belki oraz inflację w tym okresie, okaże się, że Polacy tracą niemal 2,7 proc. rocznie - jeszcze więcej niż w maju 2011 r., gdy inflacja dobiła do 5 proc.


Banki oferują różne oprocentowanie środków na rachunkach bieżących i terminowych. Przez lata oszczędzający sięgali po lokaty gwarantujące wyższą stopę zwrotu, a środki na bieżące wydatki trzymano na kontach.
Zobacz także
Jeszcze w marcu 2016 r. Polacy nieco więcej środków gromadzili na lokatach. Od tamtej pory wartość depozytów bieżących wzrosła o ponad 200 mld zł, natomiast terminowych spadła o blisko 20 mld zł. Nie ma się co dziwić, bo na lokacie zarabia się od tamtej pory zaledwie o niespełna 1 p. proc. w skali roku więcej.
Same lokaty od 3 lat (z krótką przerwą na przełomie lat 2018/19) przynoszą realną stratę. W grudniu sięgnęła ona już 2,2 proc. w skali roku.


Jeszcze szybciej kurczy się wartość pieniędzy trzymanych na rachunkach bieżących. W grudniu faktyczna strata wynosiła 2,9 proc. w skali roku. Nawet to nie zniechęca Polaków do trzymania pieniędzy w bankach - na koniec listopada wartość depozytów bieżących wyniosła niemal 530 mld zł, o blisko 72 mld zł więcej niż rok wcześniej.


Problem utraty wartości zgromadzonych pieniędzy jest obecnie szczególnie istotny ze względu na dużo większą niż przed laty skalę oszczędności. Polacy trzymają w bankach ponad 820 mld zł, ponad dwa razy więcej niż na początku 2011 r. Wraz z zamożnością społeczeństwa rośnie grupa ofiar represji finansowej.


Nie ma alternatywy
Problemem jest brak bezpiecznej alternatywy dla lokat i kont. Gotówka traci na wartości jeszcze szybciej, poza tym dostęp do środków w banku bywa niezbędny. Tymczasem w obiegu są banknoty i monety o wartości blisko 240 mld zł - wynika z danych NBP. Wciąż marginalnym, choć rosnącym, zainteresowaniem cieszą się obligacje oszczędnościowe Skarbu Państwa. Ale i one wcale nie muszą zagwarantować inwestorowi zysku, a poza tym nabywca musi się pogodzić z zamrożeniem kapitału. Inne opcje są bardziej ryzykowne, co nie odpowiada wielu oszczędzającym.
Niesłabnącą popularnością cieszą się nieruchomości, dość powszechnie uznawane za bezpieczną i intratną inwestycję. Wizja "pewnego zysku" skłania rosnącą grupę Polaków, którzy rozglądają się za inwestycyjną okazją do zakupu kolejnego mieszkania. Blisko połowa Polaków uważa, że ceny nieruchomości nigdy nie spadają - wynika z badania ING. Z kolei dane NBP wskazują, że zaledwie 1/3 środków wydawanych na zakup nieruchomości w największych miastach pochodzi z kredytu - reszta to "gotówka" (choć istnieją wątpliwości, czy dane te są wiarygodne.
Po co tracić na lokacie, skoro można zarobić na wynajmie lokum, a w razie potrzeby spieniężyć nieruchomość, zawsze będącą wszak atrakcyjnym aktywem? Takie niebezpieczne myślenie prowadzi do szybkiego, kilkunastoprocentowego wzrostu cen mieszkań w największych miastach. Buduje też fałszywe poczucie szybko rosnącego bogactwa wśród właścicieli, którzy zapominają, jak kapryśne potrafią być wyceny wszystkich aktywów, nawet nieruchomości, i jak czasami ciężko je szybko upłynnić.
Przeczytaj także
Wysoki popyt ze strony oszczędzających sprawia, że z wyższymi kosztami muszą się liczyć osoby szukające dachu nad głową nie z powodów inwestycyjnych, a bieżących potrzeb życiowych. Niewystarczająca liczba mieszkań w Polsce regularnie wraca jako jeden z głównych problemów społecznych nad Wisłą.
Niskie oprocentowanie środków w bankach wypycha oszczędzających na rynek nieruchomości, co prowadzi do niebezpiecznego dla stabilności rynku szybkiego wzrostu cen, a do tego napędza niezadowolenie osób, które usilnie poszukują mieszkania do życia, m.in. ludzi młodych. Nie dość, że widzą oni szybko rosnące ceny, to jeszcze muszą się godzić z erozją oszczędności i czują, jak upragnione własne M się od nich "oddala".
Przeczytaj także
Odzwyczailiśmy się od inflacji
W latach 2013-16 Polacy mogli się odzwyczaić od inflacji, przez kolejne kilkanaście miesięcy również pozostawała ona w ryzach - poniżej oficjalnego celu NBP wynoszącego 2,5 proc. Teraz gdy ceny rosną najszybciej od 7 lat, a oprocentowanie w bankach pozostaje niskie, inflacja boli mocniej.
O ile pracujący mogą w jej obliczu wciąż liczyć na podwyżki płac (choć skromniejsze niż kilka, kilkanaście miesięcy temu), to oszczędzający muszą się liczyć z przyspieszającą utratą wartości zgromadzonych pieniędzy. Setki miliardów, które udało się zgromadzić, będą w najbliższych miesiącach jeszcze szybciej "wyparowywać" z kont.
Jeśli inflacja sięgnie 5 proc., realne straty na przeciętnej lokacie wyniosą ok. 3,7 proc. w skali roku, a na koncie - blisko 4,2 proc. Pozornie są to wciąż odsetki niewielkie, ale gdyby strata na rachunku bieżącym utrzymywała się na poziomie 3 proc. rocznie, to z 10 000 zł zostałoby realnie ok. 8500 zł, a w perspektywie 10 lat - niecałe 7400 zł.
