Groźba wprowadzenia embarga na rosyjską ropę naftową doprowadziła do paniki na rynku i wywindowała ceny surowca do 130 dolarów za baryłkę. Przy rekordowo słabym złotym grozi nam, że zobaczymy benzynę i olej napędowy kosztujący ponad 8 zł/l.


W niedzielę sekretarz stanu USA Antony Blinken stwierdził, że USA i ich europejscy sojusznicy dyskutują na temat zakazu importu ropy naftowej z Rosji, żeby w ten sposób zwiększyć gospodarczą presję na prezydenta Władimira Putina. Dołączyła do niego przewodnicząca Izby Reprezentantów Kongresu Nancy Pelosi, grożąc zakazem importu rosyjskiej ropy do USA.


Co prawda Stany Zjednoczone są marginalnym rynkiem zbytu rosyjskiej ropy naftowej (zaledwie 76 tys. baryłek dziennie w 2020 roku. Amerykanie mają własną ropę plus dostawy z Kanady i Meksyku), ale takie wypowiedzi sugerują, że także Europa może zakręcić kurek z rosyjskim surowcem. A to oznaczałoby ubytek 5 mln baryłek dziennie oraz dodatkowo 2,85 mln bpd produktów naftowych. Takiej ilości surowca w krótkim terminie nie da się pozyskać z innych krajów (Iran, Arabia Saudyjska, Wenezuela, USA), ale w horyzoncie miesięcy i lat teoretycznie rosyjską ropę dałoby się zastąpić.
Ropy jest sporo. Ale komuś może zabraknąć
Tyle że tu i teraz ropy w Europie po prostu by zabrakło. Stąd też nerwowa reakcja rynku, który na samą wzmiankę o naftowym embargu w poniedziałek zareagował podbitką cen ropy Brent o 10% do przeszło 130 dolarów za baryłkę, czyli najwięcej od pamiętnego lipca 2008 roku (wówczas padł niepobity do dziś rekord na poziomie 148 USD/bbl). Później jednak ceny zaczęły spadać, pod koniec dnia schodząc do 124 USD za baryłkę. To zresztą i tak wciąż najwyższe ceny od dekady.
Przeczytaj także
Analizę sytuacji komplikuje fakt, że nie istnieje coś takiego jak jedna cena ropy naftowej. Na świecie kwotuje się dziesiątki różnych gatunków tego surowca. Ceny różnią się miedzy sobą o kilka procent w zależności od rodzaju ropy i lokalnych uwarunkowań rynkowych. Lecz po rosyjskiej agresji na Ukrainę na rynku można zaobserwować dwie anomalie.
Po pierwsze, (prawie) nikt nie chce kupować surowca z Rosji. Dzieje się tak z różnych powodów: bojkotu, kwestii wizerunkowych, ale też ryzyka tego, że na skutek sankcji zamówiony surowiec nie dotrze do adresata lub że nikt go nie ubezpieczy (albo nawet nie przetransportuje). W efekcie rosyjska ropa Urals już w piątek była notowana z 20-dolarowym dyskontem względem ropy Brent. W poniedziałek dyskonto to powiększyło się do niemal 23 USD na baryłce. Zatem w praktyce wygląda to trochę tak, jakby rosyjskiej ropy już by nie było na rynku (przynajmniej w ramach kontraktów krótkoterminowych).


Po drugie, na rynku ropy Brent mamy do czynienia z potężnym bacwardation, czyli z sytuacją, gdy ceny na rynku natychmiastowym są znacznie wyższe od cen na rynku terminowym. 7 marca po południu ropa Brent na londyńskiej giełdzie ICE z majowym terminem dostawy kosztowała 125,37 USD za baryłkę. Ta sama ropa, ale z dostawą w lipcu, była wyceniana na 116,75 USD, a we wrześniu na 110,13 USD. To różnica ok. 10 USD na baryłce na przestrzeni raptem trzech miesięcy.
Takie działanie oznacza, że uczestnicy rynku boją się, że w pewnym momencie w horyzoncie najbliższych tygodni i miesięcy ropy może komuś zabraknąć. Ale już ryzyko takiego scenariusza w perspektywie roku i więcej jest wyceniane znacznie niżej. Podobnie sytuacja wygląda na giełdzie nowojorskiej, gdzie ropa WTI z dostawą w kwietniu kosztowała w poniedziałek 120,54 USD, a z dostawą za rok już „tylko” 93,62 USD. Jak widać, rynek wliczył w cenę niemałą premię za ryzyko okresowego niedoboru tego strategicznego surowca.
Kierowca tankuje po cenie spot
Niestety, wszystkie te dywagacje mają niewielkie znaczenie dla cen, jakie na co dzień widzimy przy dystrybutorach. Dzieje się tak, ponieważ hurtowe ceny gotowych paliw są powiązane z cenami ropy na rynku natychmiastowym (spot). 7 marca PKN Orlen oferował benzynę Eurosuper95 po rekordowo wysokiej cenie 6 070 zł/m3, a więc o 245 zł więcej niż jeszcze w piątek oraz o 1 093 zł więcej niż przed wybuchem wojny w Ukrainie. To oznacza wzrost hurtowej ceny Pb95 brutto (tj. z VAT) o 1,18 zł/l.
W tej chwili hurtowa cena tego paliwa wynosi 6,56 zł/l i szybko rośnie nie tylko z powodu galopujących cen ropy naftowej, ale też potężnego osłabienia złotego. Przy dolarze najdroższym od 21 lat (momentami po przeszło 4,60 zł) cena ropy Brent wyrażona w polskiej walucie zbliżała się do 600 zł, bijąc na głowę szczyt sprzed 10 lat (400 zł za baryłkę).


Jeszcze gorzej wygląda sytuacja posiadaczy aut z silnikiem diesla, które to jednostki napędzają drogowy transport towarowy (ciężarówki) oraz ciężki sprzęt budowlany. Olej napędowy Ekodiesel w płockiej rafinerii kosztował w poniedziałek rekordowe 6 632 zł/m3, co po dodaniu 8% VAT-u daje przeszło 7,16 zł/l. Tylko w ciągu weekendu hurtowa cena ON podniosła się o 265 zł/m3, od początku wojny rosnąc o 1 474 zł/m3 netto, czyli o ok. 1,59 zł/l (brutto). Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, to ceny na stacjach paliw powyżej 7 zł za litr „diesla” staną się nową normą.
To wszystko dzieje się w warunkach tymczasowo obniżonej stawki VAT. Przy standardowym, 23-procentowym, wymiarze tej daniny ceny benzyny przekraczałyby już 7,5 zł/l, a olej napędowy w detalu kosztowałby grubo ponad 8 zł/l. Przekroczenie tej ostatniej wymienionej liczby niestety staje się realne.


- Realną perspektywą jest, że jeszcze w marcu cena ropy naftowej sięgnie 150 dolarów za baryłkę - ocenił w poniedziałek w rozmowie z PAP analityk portalu e-petrol.pl Jakub Bogucki. Zaznacza on, że to przełoży się na cenę benzyny, za którą możemy zapłacić wkrótce 7 zł i kilkadziesiąt groszy. - O ile ceny oleju napędowego już przekraczają 7 zł, o tyle ceny benzyn jeszcze trzymały się poniżej tej granicy. Na przełomie marca i kwietnia może ona kosztować nawet 8 zł - uważa Jakub Bogucki.
Mówimy tu o prognozach jedynie na najbliższe dni i tygodnie. Sytuacja na światowych rynkach jest obecnie niestabilna i nieprzewidywalna. Wszystko rozstrzyga się teraz na frontach wschodniej Ukrainy oraz w gabinetach dyplomatów. Im dłużej trwa wojna, tym większe jest ryzyko wprowadzenia embarga na rosyjską ropę, co skutkowałoby ogromnym wzrostem cen paliw na świecie. Równocześnie w tle cały czas toczą się rozmowy dyplomatyczne. W czwartek w tureckiej Antalyi mają się spotkać ministrowie spraw zagranicznych Rosji i Ukrainy. Byłyby to pierwsze rozmowy na tak wysokim szczeblu od czasu rosyjskiej agresji. Trwają też negocjacje z Iranem, który potencjalnie mógłby zwiększyć dostawy ropy nawet o 1,5 mln bpd dziennie w perspektywie kilku następnych miesięcy.
To wszystko daje cień nadziei, że notowania ropy jednak nie wystrzelą do 150 USD czy 200 USD za baryłkę. Niemniej jednak nawet pewne uspokojenie sytuacji nie zatrzyma trwających właśnie podwyżek na polskich stacjach paliw. Tankujący ON już powinni się oswajać z cenami powyżej 7 zł/l. Do tego poziomu dążyć będą też ceny Pb95. Teraz najbardziej optymistycznym scenariuszem jest ten zakładający, że rekordowo wysokie ceny paliw pozostaną z nami tylko na kilka tygodni, a nie na miesiące czy lata.