Notowania franka szwajcarskiego spadły do najniższego poziomu od 2014 roku, wymazując już całość wzrostów z pamiętnego „frankogeddonu”. Na rynku spekuluje się, że za słabością helweckiej waluty mogą stać działania rosyjskich oligarchów.


W piątek rano za cena franka na polskim rynku międzybankowym spadła nawet do 3,5123 zł – a więc najniżej od grudnia 2014 roku. Jeszcze niespełna rok temu frank kosztował ponad cztery złote.
Kilkuletnie minima na parze CHF/PLN to po części efekt niedawnego umocnienia złotego wobec euro (przez ostatnie trzy tygodnie euro potaniało z 4,24 zł do 4,18 zł), ale przede wszystkim rezultat osłabienia franka wobec wspólnotowej waluty. Kurs EUR/CHF poszedł w górę z ok. 1,15 na początku marca do blisko 1,19 pod koniec tego tygodnia.
Na rynku spekuluje się, że ostatni epizod słabości franka może być efektem odpływu kapitału ze Szwajcarii. Gotówkę z alpejskiego kraju mają ewakuować rosyjscy oligarchowie, którzy tydzień temu zostali objęci nadzwyczajnymi sankcjami przez rząd Stanów Zjednoczonych. „Kurs franka szwajcarskiego jest w znacznej mierze kierowany przez przepływy kapitałowe, a sankcje nałożone na Rosję dotyczą też szwajcarskich spółek, w które zainwestowali Rosjanie” – tłumaczy Manuel Oliveri, strateg walutowy z banku Credit Agricole cytowany przez Bloomberga.
Rosnące zapotrzebowanie rosyjskich oligarchów na płynne aktywa przekłada się na odpływ kapitału ze Szwajcarii, co widać na wykresach. Kurs franka wobec euro od marca zachowuje się zupełnie inaczej niż kurs jena w stosunku do euro, choć obie waluty uchodzą za tzw. bezpieczne przystanie.
Inwestorzy o filozoficznych inklinacjach mogą powiedzieć, że karma wraca. To właśnie zmasowany napływ rosyjskiego kapitału do Szwajcarii po aneksji Krymu w 2014 roku zmusił SNB do zerwania z polityką obrony minimalnego kursu wymianu euro. Zatem to pośrednio rosyjski kapitał spowodował drastyczną aprecjację franka w styczniu 2015 roku. Wychodzi na to, że teraz te same pieniądze stoją za osłabieniem helweckiej waluty.
Krzysztof Kolany