Według oficjalnych danych chińskiego biura statystycznego w listopadzie indeks cen konsumpcyjnych (CPI) był o 5,1% wyższy niż rok wcześniej, a ceny producentów rosły w tempie 6,1%. Obie te wartości przekroczyły oczekiwania wszystkich rynkowych ekonomistów i były znacznie wyższe od dynamiki odnotowanej w październiku (odpowiednio: 4,4% i 5%). Problem w tym, że oficjalne chińskie statystyki są mało wiarygodne, co w prywatnych rozmowach przyznają nawet chińscy oficjele (niedawno ujawnił to portal WikiLeaks).
Oznacza to, że publikowane przez rząd dane o wzroście cen pokazują tylko część faktycznej inflacji, którą niezależni ekonomiści szacują o kilka punktów procentowych wyżej od oficjalnego wskaźnika CPI. Tak więc władze ChRL zaczynają ujawniać faktyczny stan gospodarki, dla której coraz szybciej rosnące ceny oznaczają poważne kłopoty. Po pierwsze, szybko drożejące artykuły żywnościowe (oficjalnie 11,7% rdr) wywołują coraz większe niezadowolenie społeczeństwa, które większość dochodu przeznacza na jedzenie. Po drugie, rosnące koszty życia nasilają nieobecną dotąd presję płacową, co może znacząco obniżyć konkurencyjność eksportu. Już latem zarządy takich koncernów jak Foxconn czy Honda zgodziły się na podwyżki i to aż o 35-70%. W górę idą także ustalane przez lokalne władze płace minimalne. Na przykład w Pekinie dolny limit miesięcznego wynagrodzenia podniesiono o 20%, do 960 juanów (144 USD).
Jednakże nawet tak silne podwyżki płac nie są prawdziwą przyczyną nagłego wzrostu inflacji. Winny jest galopujący przyrost podaży pieniądza napędzany przez szaloną akcję kredytową chińskich (w większości państwowych) banków. Statystyki dotyczące podaży pieniądza i kredytu wydają się być jedynymi niezafałszowanymi danymi makroekonomicznymi w Państwie Środka. Od początku roku do końca listopada chińskie banki udzieliły kredytów za 7,45 biliona juanów (1,1 mld USD), praktycznie osiągając tegoroczny limit ustalony przez władze (7,5 bln CNY). W ciągu ostatnich dwóch lat wartość udzielonych kredytów wzrosła o 60%, w wyniku czego podaż pieniądza M2 od dwóch lat przyrasta w tempie blisko 20% rocznie. W rezultacie Chińczycy mają już więcej pieniędzy niż Amerykanie: agregat M2 w USA wynosi „zaledwie” 8,7 biliona USD, a w Chinach jest to 71 bilionów juanów, czyli 10,6 bln USD.
Tani kredyt pompuje wszystkie sektory gospodarki, ale jego skutki najlepiej widać w branży motoryzacyjnej oraz w nieruchomościach. Już w zeszłym roku Chiny wyprzedziły Stany Zjednoczone i stały się największym rynkiem motoryzacyjnym świata, ze sprzedażą na poziomie 13,6 miliona pojazdów. W tym roku tylko do końca listopada sprzedano 16,4 miliona nowych samochodów, czyli o jedną czwartą więcej niż w USA.
Jeszcze poważniejsza jest sytuacja na chińskim rynku nieruchomości mieszkaniowych. W ciągu trzech lat ceny mieszkań w 35 największych miastach wzrosły średnio o 80%. W Chinach deweloperzy budują obecnie ok. 20 milionów mieszkań, a władze lokalne stawiają drugie tyle. Tymczasem przez ostatnie 10 lat w Państwie Środka zbudowano ok. 60 mln prywatnych mieszkań. Telewizja CNBC na podstawie liczby liczników energii elektrycznej wykazujących zerową konsumpcję oszacowała, że aż 64,5 milionów mieszkań stoi pustych. Są to nieruchomości albo kupione w celach spekulacyjnych albo pozostające w gestii deweloperów.
Tymczasem pomimo szybko rosnącej inflacji Ludowy Bank Chin boi się w istotny sposób zaostrzyć politykę monetarną. Choć stawkę rezerw obowiązkowych podniesiono w tym roku już sześciokrotnie (do 18,5% wobec 3,5% w Polsce), to główna stopa procentowa (określająca oprocentowanie kredytów) wzrosła tylko raz. W październiku LBC dokonał podwyżki o 25 pb., podnosząc stawkę referencyjną do 5,56%. Ale oprocentowanie depozytów wynosi tylko 2,5% i jest znacznie niższe od nawet oficjalnej inflacji, co tylko zachęca Chińczyków do wydawania pieniędzy i podbijania cen w gospodarce.
Chińskie władze prowadzą zbyt luźną politykę monetarną, ponieważ obawiają się negatywnego wpływu wyższych stop procentowych na uzależnioną od kredytu gospodarkę. Aby stłumić inflację Chiny potrzebowałyby stóp wyższych o przynajmniej 3-5 pkt. proc., co zapewne przebiłoby spekulacyjny bąbel na rynku nieruchomości i pogrążyło kraj w głębokiej recesji (podobnie jak USA w roku 2008). Pekin boi się także nadmiernego napływu spekulacyjnego kapitału, który doprowadziłby do szybszej aprecjacji juana i w konsekwencji zagroziłby konkurencyjności eksportu
Tyle że odwlekając potrzebne decyzje chińskie władze tylko podwyższają koszty przyszłych działań antyinflacyjnych. Być może już w przyszłym roku Państwo Środka stanie przed nieprzyjemną alternatywą: dwucyfrowa inflacja wywołująca bunty społeczne, albo dwucyfrowe stopy procentowe skutkujące krachem w nieruchomościach, recesją w gospodarce i w konsekwencji wzrostem bezrobocia, negatywnie wpływającego na nastroje ludności.
Krzysztof Kolany
Zobacz też:
» Rośnie stos chińskiej amunicji walutowej
» Cyberwojna o Wikileaks – przestroga dla świata finansów
» Surowce oderwały się od papieru
» Rośnie stos chińskiej amunicji walutowej
» Cyberwojna o Wikileaks – przestroga dla świata finansów
» Surowce oderwały się od papieru





















































