Ustalenia euro-szczytu są miażdżące dla Grecji. Ateny zobowiązały się spełnić wszystkie żądania wierzycieli w zamian dostając OBIETNICĘ uruchomienia pożyczek z ESM. Premier Cipras oszukał Greków podpisując się pod wszystkim, co jego rodacy odrzucili w referendum.


Wymęczonego po wielogodzinnych negocjacjach dokumentu nie powstydziliby się komicy Monty Pythona. „Zważywszy na potrzebę odbudowania zaufania do Grecji, szczyt strefy euro przyjmuje zobowiązanie greckich władz do bezzwłocznego wdrożenia pierwszego zestawu legislacji” - i na następnej stronie unijny decydenci precyzują, jakie ustawy ma przepchnąć przez grecki parlament premier Cipras, aby „odzyskać zaufanie” „Instytucji” (zwanych jeszcze niedawno „trojką”).

Pożyczka na drakońskich warunkach
Na wstępnie Grecja musi się sama zgłosić po „wsparcie” do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który bez powodzenia próbował na Grekach wymusić reformy gospodarcze przez ostatnie 5 lat. Jedyne, co udało się faktycznie wymóc, to podwyżki podatków, które wpędziły kraj w wieloletnią depresję gospodarczą.
Ponadto do środy Grecja musi:
- „usprawnić” system VAT i „poszerzyć bazę podatkową”, aby zwiększyć przychody państwa. Czyli podnieść stawki VAT-u na większość towarów i usług do 23% i 13%, obniżając dochody dyspozycyjne ludności i uderzając w konkurencyjność greckiego sektora turystycznego (cieszącego się uprzywilejowanymi, obniżonymi stawkami VAT).
- „wprowadzić środki poprawiające długoterminową stabilność systemu emerytalnego” - czyli podnieść wiek emerytalny, co akurat Grecy powinni byli zrobić sami już wiele lat temu. Tylko jak to ma się do programu Syrizy, która szła do wyborów z obietnicami dania wszystkim wszystkiego?
- „zabezpieczyć pełną prawną niepodległość Elstatu”. Rozumiem, że greckie statystyki są co najmniej „wątpliwe”, ale „pełna niepodległość” (od kogo?) urzędu statystycznego to dość interesujący postulat wierzycieli. I z pewnością świadczący o „zaufaniu między partnerami”.
- „w pełni wdrożyć” zapisy Traktatu o Stabilności, Koordynacji i Zarządzania w Unii Ekonomicznej i Monetarnej. W szczególności chodzi o utworzenie niezależnej od greckiego rządu Rady Fiskalnej, która współdecydowałaby o polityce fiskalnej Hellady tak, aby kraj wypracowywał wymaganą przez wierzycieli nadwyżkę pierwotną umożliwiającą spłatę zadłużenia. „Ufaj, ale sprawdzaj” - powiedzenie Feliksa Dzierżyńskiego pozostaje aktualne.
Na kolejnych pięciu stronach wypisane jest, co jeszcze muszą zrobić Grecy, aby otrzymać obietnicę zwiększenia ich długu o kolejne 83-86 mld euro. Oprócz kwestii oczywistych i pożądanych (np. postawienie na nogi administracji i sądów, ograniczenie przywilejów emerytalnych, deregulacji gospodarki, uelastycznienia prawa pracy itd.) lista życzeń „Instytucji” obfituje w nowinki nietestowane jeszcze na żadnym kraju Unii Europejskiej.
Oddajcie nam władzę nad bankami
Wśród priorytetów (z terminem wykonania do 22.07) znajduje się przeniesienie do greckiego systemu prawnego zapisów unijnej dyrektywy BRRD. Pod tym szerzej nieznanym skrótem kryją się unijne zarządzenia odnośnie do „restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków” (ang. Bank Recovery and Resolution Directive). Dziwnym trafem wiele unijnych państw (w tym m.in. Francja, Włochy, Szwecja i Polska) mimo ponagleń Brukseli wciąż zwleka z wdrożeniem BRRD.
Rządy narodowe bronią się przed BRRD z bardzo prostego powodu: dyrektywa oddaje unijnym agendom (KE i EBC) kontrolę nad likwidacją banków uznanych za niewypłacalne. Chodzi o to, aby bankrutujące banki były „restrukturyzowane” nie za pieniądze podatników (tzw. bail-out), lecz za pieniądze ich akcjonariuszy, wierzycieli i deponentów (tzw. bail-in).
A że wszystkie duże greckie banki są niewypłacalne, to Grecja może stać się poligonem doświadczalnym do przetestowania BRRD. Tak samo jak dwa lata temu na Cyprze przeprowadzono eksperyment obciążając deponentów kosztami ratowania miejscowych banków (posiadacze depozytów stracili 47,5% od kwot powyżej 100 tys. euro).
Implementując BRRD Grecja faktycznie oddaje unijnym instytucjom władzę nad swoim sektorem bankowym, który już teraz (nie)funkcjonuje dzięki awaryjnym pożyczkom z banku centralnego (ELA). EBC może w każdej chwili zawiesić zgodę na ELA, obniżyć (lub podwyższyć) jej limit lub zwiększyć wymagane zabezpieczenie. Każda z tych decyzji oznaczałaby natychmiastową plajtę greckich banków. Ale rząd w Atenach póki co ma opcję samodzielnej restrukturyzacji banków przy pomocy nowej emitowanej przez siebie waluty. Przyjęcie BRRD formalnie by tę ścieżkę zamknęło i to ludzie EBC decydowaliby, czy np. zamknąć bank kontrolowany przez kapitał z Francji, czy bank będący własnością greckich inwestorów.
Fundusz powiernictwa niemieckiego
W zamian za obietnicę kolejnych 83-86 mld euro pożyczek Grecy musieliby też dać w zastaw majątek o wartości 50 mld euro (ciekawe, kto sporządzi wycenę?). Najcenniejsze aktywa będące własnością Republiki Grecji trafiłyby do specjalnego („niezależnego”) funduszu powierniczego, który zobowiązany byłby do sprzedaży (ale niekoniecznie do prywatyzacji) państwowego majątku. Połowa z wpływów (25 mld euro) posłużyłaby do rekapitalizacji greckich banków, a druga połowa poszłaby na spłatę długu publicznego.
Fundusz miałby zostać ustanowiony w Grecji i byłby zarządzany przez greckie władze pod nadzorem właściwych „Europejskich Instytucji” (w oryginale pisane z wielkich liter). Oczywiście wszystko zgodnie z najlepszymi standardami OECD: przejrzyście, uczciwie i godziwie. A w praktyce greckie aktywa zapewne będą nabywane przez „inwestorów” wskazanych przez Berlin i Brukselę po cenach... nazwijmy to „okazyjnych”. Rzecz jasna wierzyciele mają prawo zażądać należytego zastawu, ale nawet podstawiony pod ścianą dłużnik nie powinien przyjmować tak niekorzystnej propozycji.
„Wyżej wymienione warunki stanowią minimalne wymagania (podkreślenie od red.), aby rozpocząć negocjacje z greckimi władzami. Jednakże Szczyt Euro jasno stwierdza, że rozpoczęcie negocjacji nie wyklucza jakichkolwiek finalnych porozumień w sprawie nowego programu ESM” - mówiąc wprost: warunki zawsze mogą się zmienić na niekorzyść Grecji.
„Szczyt Euro wziął pod uwagę, że możliwy program finansowy wymaga od 82 do 86 mld euro” - oznaczałoby to zwiększenie greckiego długu z 320 mld do przeszło 400 mld euro w ciągu trzech lat. O ile nawet MFW nie ma złudzeń, że grecki dług jest absolutnie niespłacalny już teraz, to co dopiero będzie za trzy lata? Aby spłacić zaległe zobowiązania wobec MFW (1,5 mld euro) oraz jeszcze niezaległe płatności do EBC (3,5 mld euro przypadające 20. lipca) kraje strefy euro gotowe są w trybie pilnym pożyczyć Grecji 7 mld euro do środy i dodatkowe 5 mld euro do polowy sierpnia. Dodatkowo greckie banki mogą liczyć na zastrzyk 10-25 mld euro kapitału od ESM.
Cipras wrócił bez tarczy
W starożytnej Sparcie wojownik miał prawo wrócić z wojny tylko zwycięski (z tarczą) lub martwy (na tarczy). Premier Aleksis Cipras wybrał kapitulację zamiast walki i zgodził się na niemal wszystkie żądania trojki, nie uzyskując praktycznie nic w zamian. Grekom nie udało się osiągnąć swojego sztandarowego postulatu: redukcji długu. „Istnieją poważne obawy dotyczące możliwości utrzymania obsługi (ang. sustainability) greckiego długu” - czytamy na przedostatniej stronie podsumowania niedzielnego szczytu strefy euro. Winę za taki stan rzeczy autorzy dokumentu zrzucają na karb „pogorszenia” sytuacji ekonomicznej i finansowej w Grecji.
„W razie konieczności Eurogrupa jest gotowa rozważyć możliwe dodatkowe środki (możliwy dłuższy okres spłaty i karencji) mające na celu zapewnienie, że potrzeby finansowe brutto pozostaną na możliwym do utrzymania poziomie”. To zdanie tak kuriozalne, że mogło powstać tylko w wyniku krańcowego zmęczenia unijnych negocjatorów. Dług na poziomie 220% PKB jest możliwy do utrzymania tylko w Japonii, gdzie prasy drukarskie dzień i noc pracują pełną parą, co roku podwajając bazę monetarną. W żadnym kraju strefy euro taki dług nie byłby możliwy do utrzymania bez interwencji na pełną skalę ze strony EBC.
„Szczyt Euro podkreśla, że nominalna redukcja długu nie może zostać podjęta” - to zdanie dobijające stronę grecką. „Żadnych złudzeń, Panowie” - to mogli usłyszeć Aleksis Cipras i Euklid Cakalotos od kanclerz Merkel.
Konsekwencje dla Grecji i eurostrefy
Porozumienie z 13 lipca jest chyba najgorszym z możliwych wariantów zarówno dla Grecji jak i strefy euro. Premier Cipras sprzeniewierzył się wszystkim swoim obietnicom (wyborczym i powyborczym), zaakceptował kolejny bailout i obarczył rodaków jeszcze większym długiem w zamian za podwyżki i tak już skrajnie wysokich podatków. Rząd lewackiej Syrizy zgodził się na sprzedaż majątku państwowego, przed czym wzbraniali się nawet jego skorumpowani poprzednicy.
Oczywiście, grecki „socjalizm XXI wieku” jest nie do utrzymania i prędzej czy później (zakładam, że raczej prędzej) umrze z braku pieniędzy. Ale Grecy powinni uśmiercić go sami, a nie pod kuratelą europejskich „instytucji”. Problem w tym, że zdecydowana większość Greków (zarówno wyborców Syrizy, jak i partii „reżimowych”) nie chce słyszeć o utracie „zdobyczy socjalnych”: dodatków, zasiłków, wczesnych emerytur i ciepłych państwowych posad. Mieszkańcy Hellady chcieliby nadal żyć ponad stan na koszt niemieckich podatników i nie są mentalnie gotowi na konfrontację z rzeczywistością.
O ile Niemcy i wielu władców eurolandu byli chyba gotowi wyrzucić Grecję z eurostrefy, to zdecydował sprzeciw Francji i Europejskiego Banku Centralnego. Ta pierwsza potrzebuje kraju, który miałby jeszcze gorsze parametry fiskalne i którego obecność osłabiałaby euro. Zaś EBC pod wodzą Mario Draghiego reprezentuje głównie interesy lobby bankowego, któremu awantura w Grecji raczej nie jest na rękę. Czyż nie lepiej, żeby europejscy podatnicy dorzucili kolejne 80 mld euro do pokerowego stolika zwanego „rynkami finansowymi”? Przecież wszyscy wiedzą, że Grecy nigdy nie oddadzą tych pieniędzy. Nie ma na to żadnych szans.
W mojej ocenie jedynym sensownym wyjściem pozostaje Grexit – opuszczenie przez Grecję strefy euro, powrót do własnej waluty, dewaluacja nowego pieniądza i moratorium na spłatę zagranicznego długu. Koszt dla Greków i tak byłby wysoki: drastyczny spadek siły nabywczej, wysoka inflacja, realna utrata oszczędności w bankach, chaos w gospodarce i głęboka, ale krótkotrwała recesja. Tyle że alternatywa jest jeszcze gorsza: to kolejne lata depresji gospodarczej, wysokiego bezrobocia i braku perspektyw na lepszą przyszłość skutkujące masową emigracją. Bankructwo byłoby szansą na nowy start bez brzemienia niespłacalnych długów.
Dla strefy euro Grexit w dłuższej perspektywie najprawdopodobniej oznaczałby koniec unii monetarnej w jej obecnym kształcie. Jestem przekonany, że za kilka lat za Grecją podążyłaby Portugalia, następnie Włochy i Hiszpania, a ostatecznie być może także Francja. Ale utrzymywanie Grecji na siłę w strefie euro nie rozwiązuje żadnego z greckich problemów: niespłacalnego długu, horrendalnie wysokich podatków i niskiej konkurencyjności gospodarki. Uważam, że to jeszcze nie koniec greckiej telenoweli i że temat ten powróci szybciej niż nam się wydaje