Zaledwie 10 punktów zabrało, aby indeks S&P500 wyrównał majowy szczyt wszech czasów. Tymczasem notowania złota spadły do najniższego poziomu od 8 miesięcy i otarły się o 5-letnie dno.


Inwestorzy z Wall Street po cichu zbliżają się do kolejnego rekordu. Po ledwo zauważalnej korekcie (-4,6%, niemal równo sto punktów) S&P500 w zaledwie pięć sesji odrobił straty i czwartek zakończył na poziomie 2124,29 punktów, po wzroście o 0,79%. Do historycznego szczytu (2.134,35 pkt.) zabrało 10,06 punktów, czyli niespełna pół procent. To da się nadrobić w pół dnia.
Amerykańscy inwestorzy znów śmiało kupują akcje, mimo że sezon wyników kwartalnych zapowiada się słabo. Analitycy oczekują niewielkiego spadku zysków spółek z S&P500 (o 2-3%) oraz najgłębszego od sześciu lat spadku przychodów.
W odwrocie są za to inwestycje postrzegane za bezpieczne, w tym przede wszystkim złoto. Kontrakty terminowe na żółty metal przeceniono w czwartek o 0,4%, do 1143,80 USD za uncję. To najniższy kurs zamknięcia w Nowym Jorku od listopada 2014 roku, gdy złoto wyznaczyło 4,5-letni dołek na poziomie 1.132 USD/oz. Teraz strefa 1.130-1.140 USD/oz postrzegana jest jako kluczowe wsparcie.
Już po sesji eksplodowały notowania Google Inc., które w handlu posesyjnym drożały o 8,5%, z hukiem ustanawiając nowy rekord wszech czasów. Taka była reakcja rynku na dość dyskusyjne wyniki kwartalne internetowego hegemona: zysk netto na akcję klasy C wyniósł 6,43 USD ( 4,88 USD rok wcześniej)wobec oczekiwanych przez analityków 6,70 USD. Ale po użyciu „magicznej” księgowości i wyłączeniu „niektórych kosztów” zysk na akcję Google'a wyniósł 6,99 USD.
Krzysztof Kolany